Grzegorz Ćwik - Metapolityka i nacjonalizm czyli co jest naszym celem?

Nacjonalizm w Polsce od roku 2010 przeszedł duże przeobrażenia. Najważniejszą zmianą jest przejście z poziomu marginalnego, wręcz subkulturowego nurtu do funkcjonowania właściwie stale w tzw. „mainstreamie”. Teoretycznie wydaje się, że skutek oddziaływania nacjonalizmu na przeciętnych obywateli jest większy i co ważniejsze - stale wzrasta. Nacjonalizm niejako „zadomowił się” w przestrzeni publicznej, można odnieść wrażenie, że ideologia nasza zaczęła żyć trochę własnym życiem. Nawet w parlamencie pojawili się posłowie, którzy kandydowali z „narodowych” list (cudzysłów nieprzypadkowy) i w  kampanii używali retoryki jednoznacznie nacjonalistycznej. Z drugiej strony powoli można odnieść wrażenie, że zaczynamy coraz częściej odbijać się od ściany. Nacjonalizm w obecnej formie osiągnął sporo, dalej jednak stoi w gruncie rzeczy w cieniu – nie tylko politycznie, ale także ideologicznie, mentalnie czy organizacyjnie. Czasy w jakich żyjemy niewątpliwie są pod wieloma względami przełomowe, a nasz świat i Naród stoją przez dużymi wyzwaniami. Stawia to przed nacjonalizmem szereg pytań natury strategicznej i taktycznej.

Wydawałoby się, że pytanie „co jest naszym celem?” to sprawa trywialna. Celem nacjonalizmu jest oczywiście walka o rozwój Narodu i sprzeciw wobec tych czynników, które wpływają na niego negatywnie. Jak jednak cel ten osiągnąć? Jaka droga jest tu najwłaściwsza? Mówimy przy tym o działaniu, którego skutek ma być długotrwały i liczony nie w latach czy kadencjach, ale pokoleniach. I tu pojawia się problem. Teoretycznie każdy sądzi, że wie jaka jest właściwa droga do osiągnięcia jakkolwiek rozumianego „ostatecznego zwycięstwa”, jednak koncepcje te rozpatrywać trzeba przede wszystko w odniesieniu do konkretnej sytuacji i warunków.

Celem tego tekstu jest odpowiedź właśnie na wspomniane pytanie „co jest naszym celem?”. Wychodzę z założenia, że nacjonalizm w postaci w jakiej do tej pory funkcjonował i na poziomie na jakim był realizowany osiągnął generalnie kres swoich możliwości. Jeśli faktycznie chcemy dalej rozwijać naszą ideologię, odpowiedź na taką prostą kwestię staje się fundamentalna.  Odpowiedź na tak postawione pytanie powinna być wyłożeniem kierunku działań i sposobu walki. To jak rozpoznamy cel naszych działań definiuje w gruncie rzeczy jakiego rodzaju aktywizm będzie naszym motywem przewodnim, jaką przybierzemy formację oraz jakie zasady będą nam przyświecać.

Różne drogi, różne strategie

Oczywiście to nie jest tak, że kwestia tego, jaką drogą powinien podążać nacjonalizm nie istnieje. Wręcz przeciwnie – wydaje się, że temat ten jest całkiem popularny i stosunkowo często poruszany. Generalnie rozwiązania jakie się zazwyczaj podaje, sprowadzić można do 3 koncepcji:

- Obecna formuła funkcjonowania nacjonalizmu jest właściwa, nie należy jej zbytnio zmieniać.
- Nacjonalizm dążyć powinien do obecności na scenie politycznej, a drogą do tego jest próba uzyskania reprezentacji parlamentarnej.
- Nacjonalizm skupiać powinien się na aktywizmie społecznym, działaniach oddolnych, autonomicznych i lokalnych.

Jak wykaże niżej – moim zdaniem żadna z tych dróg nie prowadzi do realizacji celu najważniejszego, czyli do zwycięstwa nacjonalizmu. Jakkolwiek każda z nich zawiera w sobie wartościowy element i przydatne rozwiązania na pewnym etapie, to jednak jeśli chcemy opracowania takiej strategii, która umożliwi (mówiąc górnolotnie) odwrócenie karty dziejowej – te rozwiązania nie są wystarczające. Dlaczego?

„Będzie tak samo, albo i lepiej”

Często można spotkać się z opinią, że obecny modus operandi funkcjonowania nacjonalizmu w Polsce jest właściwy i jedyne co należy zmieniać, tu usprawniać ten kierunek. A jak obecnie wygląda nacjonalizm w Polsce? Jest kilka dużych organizacji narodowych, szereg mniejszych, w tym kilka nowych i awangardowych środowisk, mamy jedną partię polityczną (właściwie to mieliśmy – niedawno wykreślono ją z  rejestru za niedopełnienie kwestii formalnych). Do tego dochodzi szereg osób niezrzeszonych, ale czynnie działających. Ile to daje łącznie? Może 10-15 tysięcy ludzi i to licząc już naprawdę optymistycznie. Oczywiście, nie jest to mała liczba, jednak w tej grupie nie ma mowy o jakiekolwiek jednomyślności, strategicznej koordynacji czy współpracy. Stąd też skuteczność oddziaływania polskich nacjonalistów na rzeczywistość jest dość ograniczona. Oczywiście – akcje środowisk narodowych są często medialne, ale nie świadczy to o ich skuteczności, a raczej profilu ideowym mediów o nich piszących. Niektóre demonstracje, wypowiedzi czy działania mają rzecz jasna ograniczony wpływ na ludzi czy nawet politykę, jednak raczej są to izolowane wypadki. Całkowita kompromitacja posłów, którzy startowali z list narodowych również wykazuje, że na obecną chwilę polski nacjonalizm nie jest w stanie realnie wpływać na rzeczywistość. Jako środowisko ideologiczne, w porównaniu do innych kierunków jak liberalizm, centroprawicowa chadecja etc. jesteśmy marginesem.

Przyznajmy to szczerze – na dzień dzisiejszy nasz wpływ, jako nacjonalistów, na ogół życia narodowego w skali strategicznej jest naprawdę niewielki. Pomimo, że nasze organizacje i ekipy mają się na ogół nieźle, nie przekłada się to właściwie na inne sfery życia. Zarówno działania społeczne, historyczne, marsze i demonstracje, jak i szeroko pojęta publicystyka (papierowa, internetowa, social-mediowa), jakkolwiek często są bardzo wartościowe, także nie przybliżają według mojej opinii do zwycięstwa. Zwycięstwo przy tym rozumiem nie jako przekonanie kogoś do konkretnego postulatu, nawet do całej linii ideowej. Zwycięstwo to nade wszystko trwała i całościowa zmiana sposobu myślenia ludzi, języka jakim się posługujemy, gradacji wartości i celów. To w gruncie rzeczy zamiana dyskursu z liberalnego i marksistowskiego na etnonacjonalistycnzy, przywrócenie narodowego rozumienia rzeczywistości w kategoriach kolektywnych. Chodzi o to by, używając słów Jungera, sprawić, że ludzie osiągną właściwa formę swego bytu. Zmienić musimy to jak myślą ludzie i jakimi kategoriami się posługują w swych ocenach i postępowaniu.

Czy na dzień dzisiejszy polski nacjonalizm, w tych działaniach w jakich się wyraża, przybliża się do tego celu? Niestety nie.

Magia wielkiej polityki

Drugim kierunkiem, który bezustannie przewija się z mniejszym lub większym natężeniem w myśleniu i działaniu nacjonalistów, jest kierunek polityczno-parlamentarny. Sprowadza się to do rozumowania w następujący sposób: miejscem gdzie decyduje się o najważniejszych decyzjach w kraju jest Sejm i Senat, trzeba więc zrobić wszystko, by wprowadzić do parlamentu posłów narodowych. No właśnie – „wszystko”. Poczynając od sojuszu z bezideowymi populistami, przez wyrzeczenie się jakiegokolwiek radykalizmu, na braku jakiegokolwiek planu i strategii kończąc. Prawda o polskim nacjonalizmie i jego udziale w polityce jest nader smutna. Ruch Narodowy okazał się strasznym niewypałem pod każdym właściwie względem. Brak jakiegokolwiek programu politycznego, ośmieszanie się na każdym kroku, karierowiczostwo i hipokryzja, do tego przyjęcie w dużej mierze liberalnej retoryki i argumentacji – naprawdę tak to miało wyglądać?

A gdyby się jednak udało? Gdyby Ruch Narodowy zdobył jako samodzielna partia naprawdę dobry wynik, może nawet wygrał wybory – czy to byłoby sensowe i umożliwiałoby realizację ostatecznego celu nacjonalizmu? Moim zdaniem nie. Systemem politycznym Polski, jak i całego właściwie zachodu, jest demoliberalizm w wydaniu parlamentarnym. Oznacza to, że politycy aby zdobyć głosy wyborców, a następnie je utrzymać, muszą dostosować się do języka, wartości i poglądów swoich wyborców. Tak naprawdę w niewielkim stopniu mogą je kształtować czy nimi manipulować. Tak więc polityka jest wtórna w gruncie rzeczy względem metapolityki – a więc tego jak ludzie myślą, jakiego języka używają, jakimi schematami myślowymi się posługują. Oznacza to, że rozgrywającymi są tutaj nie politycy i nie Naród, ale ci którzy celowo i systematycznie (o czym dalej) dokonują zmian naszego systemu wartości. Partie polityczne albo dostosowują się do tego – jeśli chcą być obecne na scenie, albo trwają przy swoich poglądach i szybko zostają zmarginalizowane. To jasno pokazuje, że sam udział w polityce w gruncie rzeczy niewiele daje – oczywiście poza profitami dla posłów. Polityka bowiem zawsze jest wtórna wobec ogólnego stanu ideologicznego, światopoglądowego, etycznego i moralnego, jaki reprezentuje sobą Naród.

Aktywizm czyli trzecia droga

Poza pielęgnowaniem obecnych form działania oraz myślenia o udziale w polityce, polscy nacjonaliści widzą sens walki w szeroko rozumianym aktywizmie. Chodzi tu o działania na rzecz wspólnot lokalnych, działania uliczne – graffiti chociażby czy street art, aktywność społeczną czy lokatorską. To oczywiście ważne i dla nacjonalistycznych organizacji właściwie niezbędne. Pomoc potrzebującym, działania ekologiczne, kwestie lokatorskie etc – to istotne zagadnienia, jednak nie łudźmy się, działając na tych polach, tak naprawdę leczymy wyłącznie objawy, a i to w ograniczonym zakresie. Aktywizm, ze względu na ilość ludzi i środków, a także cel, zazwyczaj ma też jednak dość ograniczony zasięg. Jakkolwiek chlubne i słuszne nie byłyby konkretne akcje, jak choćby darmowe korepetycje Pracy Polskiej czy rozdawanie posiłków i ciepłych napojów przez Szturmowców, to jednak ogólnej sytuacji Narodu to nie zmienia. Podobnie tzw. „uliczna propaganda” w postaci licznych wrzut, murali etc. jest oczywiście koniecznym uzupełnieniem naszego przekazu, jednak na poziomie meta nie zmienia specjalnie ludzkiego światopoglądu i sposób myślenia. 

Powyższe moje spostrzeżenia dotyczące modeli działań nacjonalizmu nie są krytyką totalną, to jest nie neguję sensu poszczególnych poziomów działania. Chodzi mi przede wszystkim o stwierdzenie czy dana droga jest działaniem, które przybliża nas do zwycięstwa, czy na drabinie ważności stoi niżej, i jest uzupełnieniem czy dopełnieniem działań, które mają za zadanie przełamać cywilizacyjną zapaść Europy.

Tu pojawia się zagadnienie, które nazwałem „mitem wielkiego przebudzenia”. Generalnie nikt z nas nie ma żadnych wątpliwości, że na dzień dzisiejszy stan świadomości Europejczyków jest doprawdy tragiczny, a Polaków tylko trochę lepszy. Wszechobecna relatywizacja, wypaczenie świętych dla nas pojęć, prawdziwy drenaż umysłów oznaczający coraz to kolejne zwycięstwa liberalizmu – niestety tak teraz wygląda mapa świadomości naszego kontynentu. Wielu nacjonalistów, właściwie chyba wszyscy, także to dostrzegają. Zasadniczy problem leży w tym, że mało kto zastanawia się co jest powodem tego stanu rzeczy. Wiele osób jest gotowa uznać, że to wynik ostatnich kilku, najwyżej kilkunastu lat polityki głównych sił ideowych Europy. Stąd też bardzo wielu oczekuje „przebudzenia” Europy. Zresztą, nie ma tygodnia żebyśmy na tym czy inny portalu nie przeczytali, że „Niemcy się budzą”, „Francja się budzi”, etc. Bez wyjątku jest to wynikiem tragicznie kiepskiej analizy pojedynczych i słabo zrozumianych wypadów. Oczywiście, wynika to z wszechobecnym na prawicy narodowej braku umiejętności głębszej analizy i jakiejkolwiek refleksji, w miejsce której króluje emocjonalne epatowanie krzykliwymi hasłami i histerycznymi opiniami. Tymczasem zaś nic nie świadczy o tym, by Europa się budziła. Trochę większy wynik wyborczy tej czy innej narodowo-populistycznej partii we Francji, Niemczech czy Austrii wynika, jeśli dobrze się wczytać w badania sondażowe, ze strachu klasy średniej przed pauperyzacją, a nie z nagłego skoku poziomu świadomości narodowej, rasowej czy kulturowej. Musimy zrozumieć jedno – nad Narodami Europy (i nie tylko jej zresztą) pracowano przez ostatnie 3 pokolenia. Poczynając od szkół, przez prasę, media, zakłady pracy, na prawodawstwie kończąc – wszystkie te materie przeżarte zostały liberalizmem i kulturowym marksizmem. To, że ludzie Europy zatracają do reszty swą tożsamość, tradycję i przyszłość to nie kwestia powiedzenia im kilku kłamstw przez Angelę Merkel, Donalda Tuska czy Adama Michnika. To wynik sukcesywnej, komplementarnej i totalnej pracy, jaką realizuje się nad ludźmi. Na użytek tych działań oddani są nie tylko dziennikarze, politycy, ideolodzy, naukowych etc, ale i najnowsze osiągnięcia socjotechniki, psychologii czy marketingu politycznego. Dlatego też Francuzi czy Niemcy po kolejnym zamachu protestują nie przeciw napływowi imigrantów, a przeciw rasistom i radykalnej prawicy. I zapamiętajmy – kolejny zamach, irracjonalny przepis czy jakikolwiek inny epizod nie sprawią, że Europa się przebudzi sama z siebie, siłą logiki czy praw fizycznych. Za dużo zrobiono by zasnęła, by nawet najgłośniejszy, lecz samotny dzwon, mógł ją obudzić.

Metapolityka, polityka, władza kulturowa

Wspomniałem już o metapolityce. Jej definicji jest wiele, zwłaszcza w ostatnich latach termin ten przeżywa swe odrodzenie. Na potrzeby tego tekstu uznajmy, że jest to swoista nadbudówka pojęciowo-myślowa nad tradycyjnie rozumianą polityką. Składa się na metapolitykę język i system wartości, kategorie poznawcze, hierarchia i gradacja wartości, sposób rozumienia świata jakim się posługujemy, kod kulturowy. Tak ujęta metapolityka to nadrzędna kategoria względem polityki, która określa w co ludzie wierzą, i kolokwialne rzecz ujmując – to jak myślą, jak postrzegają otaczający ich świat i samych siebie.  Żeby zmienić politykę, zwłaszcza w świecie demoliberalnym wpłynąć najpierw trzeba na metapolitykę i mrówczą pracą odwrócić to co się z nią stało.

Prawdę te zrozumiał już w latach 30-tych włoski komunista Gramsci, który sformułował koncepcję „władzy kulturowej”. W jego rozumieniu najistotniejsze było wprowadzenie takiej świadomości i ideologii, jakie uznałoby społeczeństwo. Gramsci rozumiał, że w sytuacji Europy lat 30-tych komuniści nie mieli właściwie szans na samodzielne rządzenie, nawet jako opozycja byli zazwyczaj permanentnie izolowani. Tak więc, aby ludzie z czasem (długim czasem zauważmy) zmienili to jak postrzegają komunizm, należało w pierwszej kolejności zmienić ich mentalność i świadomość. Jeśli to się uda – a wiemy, że udało się, zmiana władzy politycznej będzie już w układzie dekad czy pokoleń praktycznie formalnością.

Gramsci wprawdzie zmarł we włoskim więzieniu przed wybuchem II Wojny Światowej, ale jego prace były czytane szeroko przez lewicę i liberałów po wojnie. I nie ma żadnej wątpliwości, że były też stosowane w praktyce. Pierwsze co zrozumieli nasi wrogowie, to że oczekiwanych przez siebie zmian nie wprowadzą w kilka lat. Działania będące praktycznym zastosowaniem teorii władzy kulturowej realizowane miały być przez kilka pokoleń. Po kolei zbudowano najpierw silne ośrodki realizujące i zarządzające działaniami metapolitycznymi, następnie zajęto się wykształceniem szerokiej grupy ludzi, którzy dla lewicy i liberałów posłużyliby jako nauczyciele, a na końcu dopiero zrealizowano zaplanowany masowy drenaż umysłów. Zauważmy jedno – całość tych działań realizowana była przez co najmniej 3 pokolenia. To fundamentalne spostrzeżenie i jedna z największych różnic między lewicą a prawicą w Europie po wojnie. O ile lewica jest w stanie przeboleć to, że nie rządzi, o tyle ma świadomość, że przy prawidłowym działaniu wedle zasad władzy kulturowej, prędzej czy później zmiany świadomości Narodów same sprawią, że lewica i liberałowie dostaną upragnioną władzę. Prawica tymczasem – narodowa, konserwatywna, chadecka – jest w stanie ciągłej defensywy. Od 1945 roku prawica właściwie reaguje wyłącznie na działania swoich wrogów, a przede wszystkim całkowicie przyjmuje narzucony sobie dyskurs. To znamienne, że politycy opcji prawicowej potrafią bezwstydnie rywalizować z lewicą w tak zacnych dziedzinach jak antyfaszyzm, antyrasizm, poprawność polityczna, walka z nacjonalistami. Ostatnie przypadki takich zachowań mamy także w Polsce – oto bowiem od ponad 2 miesięcy ludzie związani z Ruchem Narodowym prześcigają się z wiadomym ośrodkiem w tropieniu coraz to nowych przejawów rasizmu i jego piętnowaniu. To zjawisko niestety powszechne – na zachodzie to niejednokrotnie partie konserwatywne uchwalały związki jednopłciowe czy aborcję. Czemu tak się działo? Oczywiście powodów jest wiele, jednak jeden z najważniejszych to zmiana kultury politycznej i świadomości, krótko mówiąc – działania metapolityczne. Nasi wrogowie dzięki temu wpłynęli tak na społeczeństwa, że z czasem wszystkie grupy i klasy społeczne przyjęły lewicowo-liberalną narrację. W efekcie partie prawicowe, które nie przeciwstawiły temu żadnej kontrnarracji, aby zachować swój elektorat musiały zmienić swoje programy i politykę.

Jak działa taka władza kultura i metapolityka ostatnio mogliśmy zauważyć w Polsce, choć w skali mikro i krótkoterminowej. Chodzi mi mianowicie o kwestię imigrancką i to jak partie polityczne zmieniły swój stosunek do zagadnienia. W momencie rozpoczęcia i potęgowania się tzw. „kryzysu uchodźczego” opinia publiczna była w Polsce pozytywnie nastawiona do przyjmowania obcej ludności. Wówczas jednak środowiska narodowe, po części konserwatywne czy nawet koliberalne rozpoczęły dość dynamiczne działania publicznego sprzeciwu. Podnoszono między innymi kwestie związane z terroryzmem, brakiem asymilacji i innymi zagadnieniami. W efekcie, po kilku miesiącach opinia publiczna zmieniła się mocno, w kierunku twardego sprzeciwu wobec przyjmowania jakiejkolwiek liczby nachodźców. Jak to wpłynęło na partie polityczne? Centroprawicowy PiS, dotąd przychylny imigrantom, zmienił nastawienie o 180 stopni przechodząc na stanowisko przeciwne jakiejkolwiek imigracji. Także populistyczna partia Kukiza przeszła identyczną metamorfozę. Oczywiście taka zmiana nastawienia społeczeństwa jest oparta na działaniach, które nie trwały bardzo długo (kilka-kilkanaście miesięcy) i wynika głównie z emocjonalnego podejścia do tematu. Bardzo łatwo lewica i liberałowie, w razie powrotu do władzy, będą w stanie odwrócić ten trend. Jednak sama zasada, że sfera ludzkiej świadomości i poglądów warunkuje to, jak funkcjonuje polityka jest tu ukazana dobitnie.

Co jest naszym celem

Konkluzja jest już prosta. Naszym najważniejszym celem nie jest ani kultywowanie obecnych form działalności, ani dążenie do obecności na scenie politycznej ani aktywizm dla samego aktywizmu. To oczywiście ważne elementy, ale muszą być wtórne i ich realizacja musi wynikać z działań metapolitycznych. Naszą jedyną szansą na uratowanie naszego dziedzictwa i wygranie przyszłości jest zmiana ludzkiej świadomości, tego jak ludzie myślą, co myślą i w jaki sposób odbierają i postrzegają świat. Musimy przeciwstawić naszym wrogom własną narrację i system wartości. Pamiętać przy tym musimy, że pełna realizacja tego to nie kwestia roku, dekady czy kadencji. To w gruncie rzeczy praca na kilka pokoleń – tak jak lewica i liberałowie stopniowo rozmiękczali i zatruwali Europę, tak my powoli, acz konsekwentnie i systematycznie, musimy rozpocząć detoksykację. Nie widzę naprawdę nic złego w tym, aby czytać Gramsciego i jego ustalenia i obserwacje wykorzystać dla naszych celów. Mimo, że był on komunistą, to po prostu w swoich zeszytach dokonał analizy tego, jak funkcjonuje sfera polityczna, kulturowa i metapolityczna Narodów, oraz w jakich występują współzależnościach. Dyskusja nad tym jakimi metodami należy to robić powinna zacząć się jak najszybciej, natychmiast wręcz. Czy robić to poprzez projekty medialne, portale, etc. czy może lepsze są kanały social-mediowe, własne kanały youtube, wydawnictwa prasowe i książkowe, akcje i eventy uliczne, konferencje i kluby dyskusyjne? Na te pytania musimy znaleźć odpowiedzi naprawdę błyskawicznie, gdyż czasu mamy coraz mniej. Ze swojej strony uważam, że nade wszystko czerpać musimy z doświadczeń ruchów alt-right na zachodzie, zwłaszcza w USA. Środowiska te realizują obecnie właśnie misję walki metapolitycznej i mim zdaniem z miesiąca na miesiąc udaje im się zdobywać kolejne przyczółki.

Nie bójmy się czerpać z tego kanonu i wdrażać na polskim podwórku. Im szybciej sfera walki metapolitycznej zacznie określać to jak wykorzystujemy i kształtujemy obecne formy działań, aktywizm  społeczny i lokalny oraz ewentualny udział w polityce – tym lepiej. Bez tego niestety będziemy błądzić niczym we mgle.

„Nie chodzi bowiem o przejęcie władzy przez jakąś nową warstwę polityczną lub społeczną, ale o to, że nowe, dorównujące wszystkim wielkim historycznym formom bytu człowieczeństwo sensownie wypełnia przestrzeń władzy”

Ernst Jünger, „Robotnik”


Grzegorz Ćwik