Grzegorz Ćwik - Nacjonalizm społeczny

Nacjonalizm społeczny Nacjonalizm społeczny

Obecny nasz polski nacjonalizm jest wysoce wybrakowany. Z różnych względów i powodów we współczesnej polskiej myśli narodowej nie ma lub prawie nie ma szeregu niezwykle istotnych aspektów i tematów społecznych czy ekonomicznych. Skupienie się na niewielkim cokolwiek wycinku tego, co wchodzi w spektrum zainteresowania nacjonalizmu oraz kolejne sojusze z liberałami i politykierskie szpagaty polskiego środowiska narodowego zaowocowały doktryną, która jest niepełna, upośledzona i dla przeciętnego polskiego obywatela czy obywatelki zupełnie nieprzydatna. Porównując ideę narodową z lewicą – czy tą głównonurtową czy marginalną, stwierdzić musimy, ze zakres tematów, jaki wchodzą w nasze pole zainteresowań wypada zdecydowania na niekorzyść nacjonalizmu. O ile bowiem w zagadnieniach jak chociażby polityka zagraniczna, ofensywa lgbt czy oczywiście nieodłączna historia jesteśmy w stanie pochwalić się określonymi osiągnięciami i stałą obecnością tych elementów w naszej działalności, to jednak brakuje w niej zatrważającej liczby zagadnień społeczno-gospodarczych. Idzie tu zresztą zarówno o ilość tych tematów, jak i ich jakość, czyli znaczenie dla naszego narodu. Wielokrotnie już na łamach „Szturmu” mówiliśmy o tym, że idea nacjonalistyczna w Polsce niebezpiecznie oddala się od „zwykłego” Polaka i Polki, oraz ich potrzeb i problemów. Funkcjonowanie w przestrzeni publicznej narodowych (lub jak niektórzy złośliwi piszą: „narodowych”) projektów o charakterze politycznym uwidacznia nam nędzę i mizerię ideologiczną i programową. Cóż nam po tym, że Ruch Narodowy posiada długi i opasły program polityczny, który skądinąd zawiera wiele społecznych i pronarodowych rozwiązań, jak w praktyce partyjka ta podporządkowała się komediantowi w muszce, stając się zakładnikiem jego liberartariańskich i neoliberalnych bredni. Efekty tego są takie, że politycznie narodowczycy znów stali się zakładnikami antynarodowej idei, a sam Korwin (piszę te słowa 20 sierpnia) najwyraźniej stoi w obliczu powszechnego w skali kraju rozpadu swoich struktur. Pojawiają się już pierwsze publiczne oskarżenia o milionowe malwersacje i wyprowadzenia majątku (przewija się kwota 10-12 milionów złotych zdefraudowanych przez ludzi z partii Korwina).

 

Takie są efekty rozminięcia się idei narodowej z kwestiami społecznymi, socjalnymi i ekonomicznymi. I nie mówię tu o wrzaskach na temat za wysokich podatków (które są jednymi z najniższych w Europie) albo wygadywania fantazmatów o likwidacji ZUS-u. Mówię to o próbie stworzenia faktycznie nacjonalistycznej optyki dla szeregu problemów i zagadnień. Artykuł ten stanowić ma ze swego założenia krótka listę (zawsze obiecuję sobie pisanie krótkich tekstów, które w trakcie procesu twórczego rozrastają się niebotycznie) takich w dużej mierze pomijanych lub kompletnie pomijanych wątków w publicystyce i myśli narodowej. Jak zawsze mam nadzieję, ze tekst ten natchnie kogoś do własnych uwag, rozważań, a nade wszystko działań na określonych polach. Zdaje sobie sprawę, że jeden artykuł nic nie załatwi i nie stworzy całościowego i komplementarnego programu nacjonalizmu społecznego, mam jednak nadzieję, ze wywoła określoną dyskusję, ferment i refleksję.

 

Porównanie bowiem narodowej i prawicowej publicystyki z tą lewicową dowodzi straszliwego niedorozwoju i zacofania na tych polach w obrębie naszego środowiska. Tytuł tegoż tekstu – „Nacjonalizm społeczny” ma być zarówno klamrą, która spaja szereg zjawisk i tematów w określoną całość, jak i nawiązywać do paru innych moich tekstów z „nacjonalizmem” w tytule. Kolejność omawianych kwestii jest rzeczą umowną, uważny czytelnik i tak dostrzeże oczywiste powiązania między nimi, nieuważny… mam nadzieję, że „Szturm” takowych nie posiada.

 


1989 – rok zmian, rok błędów

 

Jednym z największych naszych narodowych bolączek jest brak właściwej i krytycznej recepcji tzw. „przemiany ustrojowej”. Nie chodzi mi tu tylko o punktowanie lojalek i kwitów Wałęsy czy intelektualne onanizowanie się zdjęciami z Magdalenki (skądinąd odrażającymi). Chodzi przede wszystkim o dokonaną po roku 1989 neoliberalną rewolucję w polityce, ekonomii, społeczeństwie i funkcjonowaniu państwa. Nie mam zamiaru bronić tu PRL-u, był to ideologicznie chory system oparty o sowiecką okupację, terror, systemową niewydolność i postępujące technologiczne zacofanie. Jednak receptę jaką na to wszystko wymyślił konglomerat elit postkomunistycznych i postsolidarnościowych uznać trzeba za najgorsze możliwe rozwiązanie, którego negatywne skutki ponosimy do dzisiaj. Otóż jako remedium na kryzys ekonomiczny i ogólny zastój państwa wprowadzono pakiet reform, które zwyczajowo (i słusznie) wiąże się w Leszkiem Balcerowiczem. Opierały się one na doktrynie urynkowienia i wprowadzenia zasad kapitalistycznych w Polsce. W praktyce oznaczało to złodziejską prywatyzację, likwidację milionów miejsc pracy, likwidację jakiejkolwiek polityki społecznej i socjalnej, brak jakiegokolwiek wsparcia dla rodzimego kapitału, rolnictwa i powstających jak grzyby po deszczu polskich firm. W sposób skrajnie nieodpowiedzialny, który ociera się o Trybunał Stanu zafundowano Polsce bezrobocie szlusujące długo do poziomu 20%, ogromne rzesze ludzi ubogich i wykluczonych, rozkradnięcie majątku narodowego i likwidację tysięcy polskich przedsiębiorstw. Wszystko to za sprawą zarówno mirażu zachodniego bogactwa, jak i określonych wpływów obcego kapitału i sił politycznych, które w Polsce widzieć chciały nie konkurenta na mapie Europy, ale tanią montownię oraz rezerwuar jeszcze tańszej siły roboczej. Rozchwianie rynku pracy i strach przed biedą oraz bezrobociem, które w latach 90-tych spędzało sen z powiek milionom naszych rodaków wpłynęły na trudny do przeszacowania wzrost wyzysku i zwykłej społecznej niesprawiedliwości.

 

Wmawia się nam, że tak trzeba było, że nie było innej możliwości, że była to trudna, lecz konieczna droga cierniowa prowadząca do odkupienia win socjalizmu. Jak dziś można to już śmiało stwierdzić istniały jak najbardziej inne drogi, a przyjęcie rozwiązań z myśli thatcheryzmu czy reaganizmu (w sumie to ten sam zdehumanizowany neoliberalizm) dla tak zacofanego państwa jak ówczesna Polska musiało się skończyć katastrofą. Zresztą, nawet na bogatym zachodzie reformy te doprowadziły do wzrostu bezrobocia, biedy i nierówności społecznych. Polityka protekcjonizmu, wsparcia socjalnego szerokich warstw społecznych czy postawienie w pierwszej kolejności na rodzimy kapitał i wytwórczość były możliwe, a jedynym powodem, dla którego nie stało się to, były decyzje klasy politycznej i ekonomicznej. Ludzie ci na reformach szarlatana Balcerowicza dorobili się wprost bajecznie, stąd oczywiste, że do dziś Balcerowicz owiany jest, nawet na lewicy, nimbem wielkiego ekonomisty i zbawiciela Polski. Biedne dzielnice Łodzi, które do dziś cierpią skutki jego „zbawczości” czy właściwie cała ściana wschodnia o tym panu miałyby zapewne jednak zgoła inne zdanie.

 

Skutki reform roku 1989 odczuwamy do dziś. Niski stan zamożności, całe pola biedy na mapie Polski, a nade wszystko ogromne uzależnienie Polski od zachodniego kapitału i koncernów – dziękujemy towarzyszu Balcerowicz! („czemu towarzyszu ?!” ktoś się spyta? Wystarczy sprawdzić życiorys tegoż pana przed 1989 rokiem). Polska jest w 20-stce krajów z największym poziomem drenażu własnego kapitału, ogromne koncerny i banki nie płacą złotówki podatku do polskiego budżetu, a likwidacja problemu bezrobocia nie wynika z geniuszu polskiego kapitału, ale z ucieczki (tak! Właśnie ucieczki – przed biedą i wykluczeniem) prawie 3 milionów Polaków i Polek do krajów Unii Europejskiej po akcesji w 2004 roku.

 

Najwyższa już pora, żeby polski nacjonalizm zrzucił jarzmo korwinizmu, przestał powoływać się na Misesa i jemu podobnych liberałów, ale jasno i w zgodzie z narodową doktryną określił swoje stanowisko wobec neoliberalnej rewolucji roku 1989 i lat następnych. Rewolucja ta przyniosła systemowe i strukturalne problemy, tak ekonomiczne jak i mentalne oraz ideologiczne, których skutki w skali makro odczuwamy do dziś.

 


Bezrobocie czyli hańba 3 RP

 

Poza rzucanymi tu i ówdzie frazesami, polski nacjonalizm rzadko odnosi się do tego jakże wstydliwego problemu Państwa Polskiego. Jednym z efektów rewolucji neoliberalnej roku 1989 było wytworzenie masowego bezrobocia, które jak już wspomniałem dochodziło w pewnych momentach do 20% w skali całego kraju. To znaczy, że co piąty dorosły Polak pozostawał bez utrzymania. Skutek ten zresztą nastąpił absolutnie we wszystkich krajach dotkniętych w latach 70-tych i 80-tych wirusa neoliberalnej choroby. W zachodnich Niemczech z bezrobocia poniżej 1% (sic!) udało się dojść po kilku latach do prawie 10%. Z czego to wynika? Nie tylko z ogromnego poluzowania zasad rynku pracy, wprowadzenia nieludzkiego rozwiązania tzw. „elastycznych form zatrudnienia” etc. Bezrobocie bowiem nie było wyłącznie skutkiem działań liberałów. Było ono – pora to powiedzieć wprost – także ich celem. Dlaczego? Po pierwsze w latach 70-tych popularny w Europie model państwa opiekuńczego i generalnie rosnący dobrobyt oraz malejące nierówności społeczne i majątkowe zaczęły doprowadzać do sytuacji, w której na horyzoncie rysowała się możliwość całkowitej i oddolnej zmiany systemu ekonomiczno-społecznego, czyli likwidacji kapitalizmu i uspołecznienia środków produkcji (nie mylić z upaństwowieniem). Elementem tego była między innymi niezwykle silna pozycja ludzi pracujących, bardzo wysokie uzwiązkowienie i ogólnie status oraz siła związków zawodowych czy rekordowo niskie bezrobocie. To powodowało wysoką pozycję przetargową pracowników wobec pracodawców i systemu politycznego. Elementem złamania tego były całe pakiety antynarodowych reform, jak wspomniane wyżej. Warto powiedzieć także o powszechnej praktyce osłabiania prawnej siły związków czy praktyczny i szybki spadek członków tychże. Polska po roku 1989 doświadczyła absolutnie wszystkich tych elementów. Celem było stworzenie „rezerwowej armii kapitału”, czyli cały czas czyhającej na pracownika groźby utraty zatrudnienia. Tym większa jest ona, im powszechniejsze są umowy śmieciowe czy popularny jakże w obecnych czasach outsourcing. Ten ostatni to ogromny problem, gdyż niszczy wszelką pewność zatrudnienia, powoduje całkowity brak identyfikacji społecznej ze swoja pracą i miejscem pracy, ponadto służy do szerokiego wyzysku pracownika. Tym bardziej dla nas hańbiące jest to, że ogrom instytucji i firm publicznych korzysta z tej formy zatrudnienia, jak chociażby szpitale czy urzędy. Litry atramentu już wylano na ten temat, choćby na łamach „Nowego Obywatela”, gdzie temat i bezrobocia i samego outsourcingu omawiany był wiele razy na konkretnych przykładach. W publicystyce nacjonalistycznej generalnie brak tego tematu, zwłaszcza w kwestii jego genezy i społecznych skutków. Tworzenie się wysp biedy i pokoleniowość ubóstwa, które jest dziedziczone razem z bezrobociem i brakiem perspektyw to chociażby praktyczne elementy wynikające z polskiego bezrobocia. Ale o to właśnie w neoliberalizmie chodzi! Żeby polski pracownik czuł presję popadnięcia w taki stan i przez to był potulny, posłuszny, porzucił ową słynną „roszczeniowość”. Przecież na wszystko trzeba zapracować, nic nie dostaje się za darmo a brak pracy wynika wyłącznie z lenistwa i dobrowolnej patologii. No chyba, że ktoś urodzi się w bogatej rodzinie uwłaszczonej na reformach Balcerowicza, to wtedy nie. Ot, neoliberalna symetria.

 

Naszym obowiązkiem jest nie tylko ustosunkowanie się do bezrobocia i to nie w liberalny, kapitalistyczny sposób, ale nacjonalistyczny, czyli pora uznać wreszcie bezrobocie za wytwór i to celowy systemu 3 RP oraz za czynnik wysoce antynarodowy. Drugim etapem jest wytworzenie programu naprawczego, zwłaszcza w kontekście sprowadzania ogromnych rzesz pracowników ze wschodu i Azji czy faktu, że nadal kilka milionów Polaków przebywa na przymusowej emigracji zarobkowej.

 


Specjalne strefy wyzysku

 

Jednym z rzekomych wielkich osiągnięć 3 RP są Specjalne Strefy Ekonomiczne. Mają one zwiększać poziom inwestycji zagranicznych, zmniejszać bezrobocie, likwidować biedę. Także nacjonaliści, jeśli już łaskawie zajmą się tym tematem, pieją zwykle z zachwytu nad polską przedsiębiorczością i zaradnością. Rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Nie ma żadnych rzeczowych danych, które świadczą, że inwestycje nie miałyby miejsca, gdyby nie strefy. Praktycznie wszystkie badane zagraniczne koncerny, które zainwestowały w polskich specjalnych strefach i tak to planowały, a zwolnienia podatkowe nie były dla nich ani decydującym elementem ani podnietą. Decydowała możliwość wykorzystania taniej siły roboczej oraz przewidywana chłonność lokalnego rynku.

 

Co jest złego w specjalnych strefach? Przede wszystkim odpływ kapitału i niepłacenie podatków przez inwestorów. Pozwalamy za przysłowiowy „frajer” żerować w biedniejszych regionach na taniej sile roboczej – która tak się składa, że także stanowi cześć naszego Narodu. Ponadto znamy szereg wypadków posuniętego do skrajności wyzysku, jak chociażby w fabrykach samochodów na południu Polski. Znowuż „Nowy Obywatel” opisywał wypadki związane z wystawieniem sztuki teatralnej poruszające temat wyzysku w jednym z takich miejsc. Firma, która za tym stała (światowy potentat) dzięki korupcji i wpływom w szeregu finansowanych przez siebie instytucji politycznych i kulturalnych, wymogła odwołanie premiery sztuki, a samego autora scenariusza zmuszono do odejścia z firmy. Okazuje się, że w takich specjalnych strefach to określone zagraniczne firmy i koncerny stanowią prawo i decydują o lokalnym układzie sił, co komu wolno, a czego nie. To sytuacja już wysoce patologiczna, bo wpływa jednoznacznie na zakres działania państwa i jego służb oraz administracji.

 


Prekariat i wykluczenie

 

Idee mają swoje konsekwencje, jak mówi znane metapolityczne przysłowie. Stąd też neoliberalizm także ma swoje liczne konsekwencje (część już wymieniliśmy powyżej). Między innymi światowym skutkiem doktryny wolnorynkowej jest wykształcenie się społecznej klasy prekariatu. Jest wiele definicji tejże, dla nas ważne jest by stwierdzić, że prekariat wiąże się ze zjawiskiem „biednych pracujących”, osób pracujących na umowach śmieciowych, czyli nieposiadających pewności i stałości zatrudnienia, zwykle są to ludzie pracujący za niskie stawki, bez zdolności kredytowej, przywiązania do zawodu i miejsca pracy. Tworzy to, podobnie jak i inne procesy systemu neoliberalnego, szerokie grupy osób wykluczonych. Pewnie teraz sporo narodowczyków i pipi-prawiców wyszczerzy dziewiczego wąsa, widząc termin „wykluczeni”. Oczywiście nie chodzi mi o żadne nowotwory lgbt. Chodzi mi o ludzi, którzy społecznie zostali postawieni poza marginesem społeczeństwa. Zbyt biednych, zbyt opuszczonych, zbyt niepotrzebnych rządzącemu kapitałowi. Ludzie ci rzadko są wspominani przez media, chyba, że jako „patologia”, która bezczelnie wyciąga roszczeniowe ręce po uczciwie zapracowane pieniądze klasy średniej i oligarchii. Co gorsza, tak samo jak głównonurtowe media i publikatory nie wspominają o wykluczonych, tak samo coraz bardziej zainfekowana korwinizmem-liberalizmem polityczna reprezentacja „narodowców” też nie wspomina o milionach ludzi, których 3 RP się de facto wyrzekła. Mówię tu u ludziach, którzy pracowali w jedynych zakładach, jakie były pracodawcami w ich miejscowościach. O ludziach, którzy trafili w spiralę zadłużenia, strukturalnego bezrobocia, ludzi za starych i zbyt „nieprzydatnych” by jakikolwiek polityk chciał walczyć o ich praw. Mówię o lokatorach z czynszowych kamienic, o samotnych matkach, o ludności wsi i małych miejscowości. To nie jest drogie kuce i narodowczycy żadna patologia, ale Wasi rodacy.

 

Polska myśl narodowa nie posiada praktycznie żadnych postulatów, jak ludzi tych „przywrócić” na łono społeczeństwa i wyrwać z marginesu, na którym tkwią. Tu nie chodzi o liberalne brednie pokroju „dajmy wędkę a nie rybę”, czy postulaty likwidacji ZUS-u i podatków. Tu chodzi o strukturalne projekty zmian, które dotyczą praktycznie każdego ważniejszego elementu tego państwa, poczynając od sposobu myślenia i kategoriach poznawczych, jakich używa się w polityce.

 

Z prekariatem także jesteśmy daleko w tyle. Bieda i bycie członkiem tej grupy, którą wytworzył kapitalizm, to nie wina braku umiejętności, lenistwa, głupoty etc. To wynik systemowego traktowania ludzi w sposób pozbawiony godności i szacunku do drugiego człowieka. To efekt królowania systemu, gdzie człowiek jest takim samym towarem jak komputer czy telefon, a optymalizacja kosztów i pogoń za zyskiem są głównymi determinantami. Traci na tym prekariat, traci cały Naród – niestety na doktrynalne i aksjologiczne błędy neoliberalizmu najwięcej propozycji środków zaradczych mają lewicowcy, anarchiści, socjaliści..ale nie nacjonaliści. Smutne to i przykre, gdy ludzie odwołujący się pod względem wartości do wspólnoty narodowej, nie posiadają praktycznie żadnych postulatów, jak polepszyć życie tej jakże dużej i pomijanej w dyskursie grupy społecznej.

 


Wieś i rolnictwo

 

Nacjonalizm to dziś głównie domena terenów miejskich i nie dziwi nas, że w myśli narodowej praktycznie pomija się temat wsi i rolnictwa. Oczywiście, przy okazji protestów Agrounii pojawiło się parę postów na facebooku, a paru karierowiczów nawet zadeklarowało poparcie Agrounii, aby też zdobyć sobie popularność. W praktyce jednak nacjonalizm per se nie interesuje się tematyką wiejską i rolniczą – a to błąd, i to bardzo duży.

 

Właściwie nie ma sensu chyba mówić o tym, jak ważne jest rolnictwo. Kwestia produkcji żywności, zapewnienia państwu samowystarczalności to kwestie wręcz podstawowe. Tym bardziej więc wprawia nas w osłupienie to, w jaki sposób potraktowano wieś i rolnictwo po roku 1989. Generalnie linia polityki w tym zakresie nie różniła się specjalnie od ogółu poczynań ekipy rządzącej, odpowiedzialnej za neoliberalną rewolucję. Wieś i rolnictwo pozostawiono sobie, zlikwidowano całkowicie państwowe wsparcie i protekcję, uznano że warunki wolnej konkurencji będą najlepszym, co może spotkać polskiego rolnika. Stanął więc on do walki z rolnictwem Unii Europejskiej, szeroko dotowanym i wspieranym przez Unię. I walkę ta przegrał, a porażkę tą władza wzmocniła jeszcze likwidacją PGR-ów. W efekcie dramatycznie zmniejszyła się przez ostatnie 30 lat polska produkcja rolna, zwiększyła w tym aspekcie stopa zależności od obcych firm, a także doszło do przejęcia przez zachodni kapitał sporej części polskiego przemysły spożywczego.

 

Ponadto w temacie wsi warto zwrócić na funkcjonujące od 30 lat stereotypy, które są przede wszystkim efektem celowej i konsekwentnej polityki elit intelektualnych tego kraju. Wieś przedstawiana jest zawsze jako zacofana, uwsteczniona, ciemna, zabobonna, mało innowacyjna i wiecznie roszczeniowa. Rolnictwo to coś, do czego się wyłącznie dokłada i wielko miastowym „autorytetom” z uniwersytetów, Krytyki Politycznej, Codziennika Feministycznego czy Gazety Wyborczej nie jest owo rolnictwo potrzebne, stąd lewica i liberałowie powszechnie wsią gardzą, także za jej tradycjonalizm, oraz uważają że spokojnie można rolnictwo i pokrewne mu działy gospodarki spisać na straty. Wszakże wolny rynek wszystko sam ustali, tak by było najlepiej, a narodowe podejście do ekonomii i pracy to „archaizm”. Zupełnie jak byśmy słyszeli… niejednego narodowca zaczytanego w Korwinie, Misesie czy Gwiazdowskim, prawda?

 

W jednym z tekstów „Nowego Obywatela” stosunek sprostytuowanych elit intelektualnych 3 RP do wsi nazwano wręcz rasizmem. I chyba po raz pierwszy „Szturm” zgodzić musi się z zarzutami wobec kogoś o ten czyn. Ludność wiejską traktuje się w maksymalnie stygmatyzujący i wykluczający sposób, co ma realne przełożenie na reprezentację ich interesów w polityce, przestrzeni publicznej etc. Jednocześnie zaś rozpatrując całość zagadnienia z czysto nacjonalistycznego punktu widzenia, to ludność wiejska zdecydowanie pod wieloma względami góruje nad mieszkańcami dużych miast. Niestety, ani media ani nacjonaliści nimi się nie interesują, wszakże ciężko na takim działaniu zbić upragniony elektorat. A podstawowe kwestie: jakie gałęzie rolnictwa objąć szczególną promocją, jak chronić interes polskiego rolnika, jak wpływać na rozwój (także technologiczny) polskiej wsi i wspomagać także ekologię na tych terenach nie znajdują praktycznego rozwiązania wśród nacjonalistów.

 


Służba zdrowia

 

Służba zdrowia to autentyczny temat-rzeka. Rozpatrując go ciężko nawet ustalić od czego zacząć. Czas oczekiwania na zabiegi i przyjęcie do specjalisty lub do szpitala? Niedostępność wielu zabiegów i leków? Zapracowani lekarze, którzy potrafią z przepracowania umrzeć a z powodu niskich zarobków po studiach wyjechać na zachód? Bałagan administracyjny, brak konceptu na służbę zdrowia i poprawę jej stanu? Naprawdę dużo jest powodów i punktów, w których krytyka stanu służby zdrowia w 3 RP to obszerna sprawa. I nie tylko publicznej, badania wykazują, że opinie co do jakości leczenia, stosunku lekarzy i placówek do przychodni etc. są bardzo podobne tak w służbie zdrowia publicznej, jak i prywatnej.

 

Powody złego stanu naszej rodzimej służby zdrowia są złożone. Wpływa na to zarówno jej niedofinansowanie, biurokracja, zacofanie uczelni i procesu wdrażania lekarzy do zawodu, wszelkie patologie liberalizmu 3 RP. Zasadniczym dla nas pytaniem jest przede wszystkim jak temu zaradzić? Zakładamy przy tym, że chcemy wyjść poza populistyczne bzdury i postulaty prywatyzacji służby zdrowia, likwidacji składek zdrowotnych lub po prostu często słyszane stwierdzenia „będzie lepiej, jak się tym zajmiemy”. Niestety, tu także brakuje nam elementarnych postulatów, czy znajomości tej jakże skomplikowanej tematyki. A przecież poziom usług medycznych w prosty sposób przekłada się na poziom życia całego Narodu, średnią długość życia, także na ekonomię czy poziom zadowolenia. Tymczasem w optyce narodowej to kolejny temat, gdzie nas po prostu nie ma.

 


Niepełnosprawni

 

Jedną z grup społecznych szczególnie potrzebujących wsparcia oraz najmocniej odczuwających  wykluczenie, także publiczne są niepełnosprawni ich opiekunowie. Temat znowuż rozległy, jednak warto o nim wspomnieć. Osoby niepełnosprawne nie tylko traktowane są niczym kompletnie niepotrzebne, ale także nasze państwo łożące na lewo i prawo pieniądze na jankeskich okupantów, skąpi jakichkolwiek podwyżek głodowych zapomóg i wsparcia dla niepełnospranwych i tych, którzy się nimi zajmują. Ma to sens w kontekście neoliberalnego paradygmatu – tam gdzie najważniejsza jest harówka, wyzysk i zysk, niepełnosprawni jako osoby nie wpadające w te kategorie, po prostu są niepotrzebne politykom. Ewentualnie przypomina sobie o nich opozycja, raz z PiSu, raz z PO, gdy trzeba „pogrillować” rządzącą akurat partię. Tymczasem lewica czy anarchiści rozwinęli szeroką akcję wsparcia protestu tychże osób, jak również przedstawiają określone propozycje zmian prawnych. Gdzie tymczasem jest w tym wszystkim myśl narodowa? Na zmianę atakowała matki osób niepełnosprawnych z cytowaniem skandalicznych wypowiedzi niejakiego Bawera, gwiazdy naszej pipi-pawicy. Tenże pan, sam ciężko dotknięty niepełnosprawnością, w maju zeszłego roku udzielił kilku wypowiedzi publicznych w temacie zaostrzających się wówczas protestów rodzin osób niepełnosprawnych na terenie Sejmu. W ramach tychże wypowiedzi stwierdził m.in.:

 

„Protestujący w Sejmie doprowadzą do demoralizacji”

 

„ […] uważam też, że nie powinni przyznawać tych pieniędzy [tj. zwiększonych świadczeń pieniężnych]. Po pierwsze dlatego, że doprowadzi to do demoralizacji.”

 

„Po drugie spowoduje to, że niepełnosprawnym nie będzie się opłacało pracować.”

 

„ […] ten protest to przede wszystkim upolityczniona akcja grup lewicowych”

 

„Rozdawnictwo pieniędzy kojarzy mi się z socjalizmem i do niczego dobrego nie prowadzi.”

 

Poziom bezczelności i kapitalistycznej impertynencji wprost razi z tych cytatów. Oto Bawer, sam nie będący polskiego pochodzenia, rości sobie prawo do mówienia polskim niepełnosprawnym i ich opiekunom, że nie należy im się wsparcie finansowe, że są socjalistami, partyjniakami i – to już naprawdę gruba przesada – że jeśli dostaną wsparcie, to nie pójdą do pracy (sic!). Okazuje się, że bieda i ubóstwo to wspaniałe narzędzia neoliberalizmu, aby nawet niepełnosprawnych zmuszać do wykonywania poleceń kapitalistów i polityków. Do tego przyjmowanie pieniędzy zdemoralizuje niepełnosprawnych. Nie ohydna polityka tego państwa, ich instrumentalne traktowanie przez wszystkie siły polityczne, nie społeczne wykluczenie ich demoralizuje – demoralizuje ich to, że państwo mogłoby jakkolwiek zwiększyć świadczenia pieniężne dla nich. Doprawdy ciężej o bardziej jaskrawy, a jednocześnie  odrażający, przykład neoliberalnego zdehumanizowania. Ludzie, którzy dotknięci są ciężkimi chorobami, żyją niejednokrotnie na granicy skrajnego ubóstwa, nie mają systemowego i komplementarnego wsparcia – ale i tak mimo to traktowani są przed Bawera jako „roszczeniowcy” i „nieudacznicy”. I to w sytuacji, w której sam Bawer jeździ na wózku. Drodzy narodowcy, pora zerwać z takimi „autorytetami”, przy których nawet Urban i Pawłowicz to królowie taktu i wysublimowania, i zrozumieć prostą prawdę – nacjonalizm będzie społeczny lub nie będzie go wcale. A same cytaty Bawera pozwolę sobie skwitować odautorsko cytatem ze skądinąd świetnego filmu:

 

„Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić pańskie postępowanie.”

 

Na marginesie dodać warto, że w dobie coraz większej liczby osób dotkniętych chorobami psychiatrycznymi, problemami psychologicznymi temat ten w myśli narodowej w ogóle nie istnieje. Lewica, zwłaszcza ta niszowa, mówi o tych rzeczach, dotykających milionów Polaków i Polek coraz głośniej i śmielej. Porusza kwestie metod leczenia, wsparcia takich osób, walki z ich stygmatyzacją etc. Pora przestać chować głowy w piasek, ale w końcu też zająć stanowisko w tym temacie.

 


Kobiety – bohaterki przemilczane

 

Temat kobiet swego czasu poruszyłem w jednym tekście, za co do dzisiaj paru mizoginów mnie nie lubi. Pozdrawiam was serdecznie chłopaki, a w punkcie poniższym znów pozwolę sobie powrócić do zagadnienia. Otóż nie ulega wątpliwości, że poza tematem aborcji i żeńskich końcówek nazw zawodów tematyka kobieca zawiera dużo więcej problemów. Nierówności płacowe, zjawisko pokoleniowej biedy (choćby na przykładzie wspomnianej wyżej Łodzi), kwestia stosunku prawno-płacowego do pracy kobiety w gospodarstwie domowym i w ramach opieki nad dziećmi – to są konkretne i realne zagadnienia, które omawia obecnie głównie znowuż społeczna lewica (liberalna bowiem lewica zatrzymała się na etapie „czarnych protestów” ). Pora, żeby nacjonaliści potrafili przyznać pewne rzeczy – ten system ekonomicznie czy społecznie dyskryminuje kobiety, a liberalną nagonką stara się im wmówić, że wszystkiemu winna jest tradycja, Kościół, faszyści i zakaz aborcji. W kwestii rodziny mamy doskonale świadomość, że jest ona rozmontowywana, dopiero co Krytyka Polityczna twierdziła, że nie istnieje cos takiego jak tradycyjny model rodziny. Jednak czy posiadamy realne postulaty jak chronić rodzinę i przywrócić jej należne miejsce w Narodzie i społeczeństwie? Nie mówię tu o gardłowaniu przeciwko ofensywie lgbt, ale o konkretnych pomysłach ekonomicznych, prawnych, systemowych. O opiece w wieku przedszkolnym, o edukacji, o wsparciu rodzin i zapewnieniu im spokojnego i bezpiecznego bytu. Co proponują nacjonaliści? Czy posiadają jakiekolwiek kontry-postulaty dla rządowego programu 500+? Oczywiście nie, a jedynym co zazwyczaj potrafią powiedzieć, to że program ten jest socjalizmem, oraz trzeba zmniejszyć podatki. W ogóle przy okazji tego ostatniego postulatu liberałowie i coraz bardziej przez nich sterroryzowani narodowcy nie precyzują o kogo chodzi. Wszystkim zmniejszyć? Otóż przede wszystkim chodzi o najbogatszych. Krótko mówiąc, narodowcy którzy zwykle sami do elity finansowej i społecznej nie zaliczają się, gotowi są walczyć o jeszcze większe bogactwo Kulczyków, Solorzów i Urbanów. Wielce to symboliczne. Nie ma co wspominać o tym, że znowuż narodowcy wraz z liberałami coraz bardziej popadają w krytykę opodatkowania wielkiego kapitału, koncernów etc. Wyzysk polskiego pracownika i drenaż polskiego kapitału ich już niewiele obchodzi.

 

Wracając już do samych kobiet, to stwierdzić trzeba, że temat ten na dobre już wszedł do publicznej dyskusji. Zadaniem dla nas jest stworzenie przeciwwagi o narodowym charakterze dla postępującej liberalizacji tego zagadnienia. Tymczasem w kwestii nacjonalistycznego stosunku do wielu z powyższych aspektów ciężko w ogóle cokolwiek powiedzieć, bo po prostu te tematy nie funkcjonują w naszym dyskursie. Nie mamy realnych postulatów, krytyki czy jakiejkolwiek próby uchwycenia tej materii w ramach optyki nacjonalistycznej. A to bardzo poważny błąd.

 


System emerytalny

 

Żarty z ZUS-u są wśród Polaków jednymi z chyba najbardziej rozpowszechnionych. Jest to trochę na zasadzie oswajania niezwykle przykrego zjawiska, jakim są w Polsce wysokości emerytur. System nasz będący pozostałością po PRL-u oraz wynikiem reform koalicji AWS-UW niestety nie gwarantuje generalnie rzecz biorąc godziwego i spokojnego życia naszym emerytom.  Wynika to z szeregu czynników jak choćby niski przyrost demograficzny, masowa migracja czy odpływ polskiego kapitału z kraju. Nie ulega wątpliwości, że system ten wymaga w ogromnym stopniu reformy i zupełnie nowego podejścia oraz rozwiązań. Tutaj pojawiają się pewne przebłyski w postaci pojedynczych postulatów niektórych działaczy narodowych, jednak niestety główny problem jaki poruszam w tym tekście, także w kwestii systemu emerytalnego objawia się w swej pełni. Nie posiadamy recepcji systemu emerytalnego ani żadnego określonego i spójnego programu na reformy. No, może poza jednym pomysłem powtarzanym przez niektórych jak mantra po pewnym liberale – „zlikwidować ZUS”. Ciężko uwierzyć, ze taki bezrozumny populizm znajduje tak wielu chętnych by go powielać. Tu już nie chodzi o to, że ZUS realizuje świadczenia dla milionów Polaków, ale że postulat całkowitego urynkowienia systemu emerytalnego nosi znamiona zdrady stanu. Nie tylko dlatego, że jest nierealny, ale głównie dlatego, że w ręce kapitalistów, głównie zresztą zachodnich oddaje tak integralną sprawę jak emerytury czy renty. Przykład Chile, gdzie system taki zbankrutował na skutek wyprowadzania pieniędzy przez fundusze emerytalne do USA jest w moim mniemaniu ostateczny i rozstrzygający. W kraju tym emerytury nolens volens  musiało przejąć państwo.

 

Jaki więc system emerytalny? Oparty o jakie kryteria? Emerytura jednoczęściowa czy wieloczęściowa, gwarantowana emerytura obywatelska, a może jeszcze inne rozwiązanie? Najwyższa już pora, żeby w ramach planu całkowitego i strukturalnego przebudowania naszego państwa, środowisko nacjonalistyczne także wypracowało zręby postulatów dotyczących systemów emerytalnych.

 


Klimat, przemysł, ekologia

 

Kwestia klimatu, przemysłu, energetyki i skomplikowanych związków między nimi to kolejny bardzo szeroki temat. Coraz szersza jest też o tym dyskusja publiczna, której ton nadaje (znowu) wyłącznie lewica i liberałowie. A mówimy tu o globalnych zjawiskach, których znaczenia nie da się przecenić. W jednym z poprzednich numerów „Szturmu” znalazły się osobne teksty na ten temat, stąd tu raczej skupię się na rekapitulacji wniosków i podsumowania stanu myśli narodowej wobec tych zagadnień.

 

Tak więc ustalmy najpierw kilka podstawowych faktów:

 

  • Kryzys klimatyczny jest faktycznym zjawiskiem, które trwa od szeregu lat. Wywołane jest przez gwałtownie rosnące stężenie CO2 w atmosferze, co powoduje nagrzewanie się ziemi, powietrza i oceanów. W efekcie zwiększa się temperatura i pogarszają warunki do życia na całej planecie. Kryzys klimatyczny jest zjawiskiem potwierdzonym empirycznie i opisanym w setkach prac naukowych.
  • Kryzys klimatyczny ma pochodzenie antropogeniczne, tj. ponad 90% emisji C02 na Ziemi jest pochodzenia ludzkiego. Głównymi polami ludzkiej działalności, które powodują emisje CO2 są: energetyka oparta o paliwa kopalne, przemysł, hodowla zwierząt oraz transport.
  • Skutki kryzysu już teraz są odczuwalne. Potęgować się to będzie w przyszłości.
  • Wbrew kłamstwom i manipulacjom prawicy skutki kryzysu klimatycznego będą katastrofalne dla człowieka, bez względu na region geograficzny planety. Negatywne oddziaływanie zmian klimatycznych odbije się na naszym zdrowiu, ekonomii, rolnictwie, poziomie wód czy transporcie i logistyce.
  • Pomimo szerokiej dyskusji międzynarodowej nie podjęto do dziś żadnych realnych działań zmierzających do ograniczenia emisji CO2.
  • Kryzys klimatyczny wiązany jest z ideologią liberalizmu i kapitalizmu, który przez dążenie do zysku za wszelką cenę oraz przez ogromną nadprodukcję w wydatny sposób zwiększa ilość CO2 w atmosferze.

Literatura naukowa i popularnonaukowa w tej tematyce jest niezwykle szeroka, także dostępna w Internecie, więc wychodzę z założenia, że każdy zainteresowany dotrze do interesujących go analiz. Dla nas najważniejszym stwierdzeniem jest już wspomniany fakt absolutnego odpuszczenia udziału w dyskusji nad tym tematem przez środowisko narodowe. Wspominaliśmy już na łamach „Szturmu”, że wśród prawicy spora część osób w ogóle „nie wierz” w kryzys klimatyczny. To zresztą bardzo źle świadczy o naszej formacji intelektualnej. Z jednej strony mamy setki, a wręcz już tysiące, prac naukowych, wyników badań, pomiarów i ekspertyz tworzonych na całym świecie. Z drugiej strony mamy Korwina – magistra filozofii, który znany jest głównie z absolutnej nieskuteczności politycznej, słabych anegdot, żenujących żartów i niemoralnego prowadzenia się. Nigdy nie napisał żadnego artykułu naukowego na ten temat (podobnie jak na każdy inny temat, o którym wypowiada się), nie ma wykształcenia kierunkowego, nie prowadził badań w tym obszarze. Mimo to niejeden narodowiec przedkłada jego „prawdy” i wynurzenia nad autorytet setek naukowców. To już nie jest żenujące, ale zwyczajnie smutne.

 

Zasadniczy problem polega na tym, że dyskusja nad problemem kryzysu klimatycznego absorbuje uwagę coraz większej ilości środowisk i opcji ideologicznych. Poza nacjonalistami. Krótko mówiąc myśl narodowa czasów obecnych nie poczytuje za właściwe ustosunkować się jakkolwiek do być może największego wyzwania i zagrożenia naszych czasów. Jeśli już to robi zaś to często neguje jego istnienie. Czym w tym wypadku można oczekiwać, że przeciętni obywatele będą nacjonalizm traktować poważnie? A sami nacjonaliści? To być może retoryczne pytania, w dodatku już zadane przeze mnie czy kolegę Ratajskiego w poprzednich numerach, jednak w dalszym ciągu nie widać, by powstała z tego realna refleksja wśród polskich nacjonalistów.

 


Nacjonalizm społeczny

 

Przyznam na koniec tych rozważań, że nie planowałem aż tak długiego tekstu. Jednak jak widać wybrakowanie doktryny nacjonalistycznej jest obecnie tak duże, że wymaga ten problem określonej ilości elektronicznego atramentu.

 

Nacjonalizm to ex definitione ideologia modernistyczna, to jest taka która dostosowuje się do wyzwań przyszłości i patrzy przede wszystkim do przodu, a nie w historię. Niestety, o ile są pewne elementy które napawają optymizmem w obecnej sytuacji (mówię tu o polskim nacjonalizmie), to niestety powyższa treść jednoznacznie określa błędy jakie popełniano i jakie popełnia się w dalszym ciągu.

 

Brak realnej recepcji i wykładni historii najnowszej po 1989 roku; brak programu i stanowiska w szeregu ogromnie ważnych tematyk; zaczadzenie liberalizmem i politykierstwem, widoczne zwłaszcza wśród tej części środowiska narodowego, jaka „bawi się” w politykę; archaiczność i nieprzydatność idei narodowej w obecnym jej stanie dla Polaków i Polek. To z grubsza najważniejsze zarzuty dla naszej formacji.

 

A przecież przed wojną nacjonalizm, zwłaszcza po roku 1934, był na wskroś społeczny i nie tylko nie unikał potężnych problemów ówczesnej Polski, ale i formułował rewolucyjne i odważne sposoby na rozwiązanie ich. Taki sam musi być obecny nacjonalizm w kontekście doktryny, programu i samej ideologii. Nie patrzmy na słupki sondażowe, kolejne i coraz bardziej egzotyczne sojusze polityczne, salony i telewizje internetowe pipi-prawicowców. Spójrzmy na zwykłych ludzi. Na tych, którzy nie mają swoich wielkich koncernów, browarów, firm, ale tych którzy codzienną pracą starają się utrzymać siebie i swoje rodziny. Spójrzmy na wykluczonych i tych, którymi powszechnie z winy liberalnych elit się gardzi i pomiata. Spójrzmy na zło, wyzysk, biedę, rosnące nierówności społeczne – a także na źródła tych zjawisk. Nie dajmy się zaczadzić liberalnej chorobie w jakiejkolwiek postaci. Wysłuchajmy opiekunów niepełnosprawnych a nie kalek moralnych, które ich wyzywają od socjalistów i partyjniaków. Posłuchajmy co mają do powiedzenia kobiety, a nie mizogini pokroju Korwina. Niech pracowników reprezentują syndykaty pracownicze i to ich słuchajmy, a nie „analityków” liberalnych think-tanków lub przedstawicieli Związku Pracodawców, „Lewiatanów” i innych antynarodowych klik. Niech o katastrofie ekonomiczno-społecznej po roku 1989 mówią ci którzy ponieśli największe straty, niech opowiedzą o tym twarde wskaźniki bezrobocia i strukturalnej biedy, a nie brednie Balcerowicza czy Gwiazdowskiego.

 

Niech nacjonalizm przestanie się wstydzić, czy tez brzydzić, pochylić nad zwykłym człowiekiem. Nie nad politykiem, tym czy innym celebrytą, który akurat chce się wybić na reklamie robionej mu przez nacjonalistów. Pochylmy się nad zwykłym Polakiem i Polką – albowiem to oni są naszymi rodakami, i oni najmocniej poczuwają się do walki o dobrobyt tego kraju i swej rodziny. Popatrzmy na pracowników na śmieciówkach, na bezrobotnych, na prekariat i tych, którzy nie odziedziczyli firmy i majątku, ale którzy gotowi są ciężko pracować za godziwa płacę – jeśli tylko otrzymają taką szansę. Popatrzmy na tych, którzy naprawdę potrzebują pomocy, bo nie są w stanie samodzielnie funkcjonować (niepełnosprawni, samotne matki). Te osoby nie oczekują od nas głoszenia herezji o niskich podatkach, powoływania się na społeczne i gospodarcze zbrodnie Thatcher czy Reagana. Ci ludzi po prostu potrzebują zwykłego wsparcia materialnego, jakiego  żaden nacjonalista nie powinien im odmawiać – jeśli tylko faktycznie jest nacjonalistą.

 

Pozwolę sobie powtórzyć na sam koniec stwierdzenie, które już padło w tym tekście, ale jest ono clou naszych rozważań:

 

Nacjonalizm będzie społeczny, albo nie będzie go wcale.

 

 

 

Grzegorz Ćwik