Grzegorz Ćwik - Dwa nacjonalizmy

Szturmowy nacjonalizm nieźle się już zadomowił na rodzimej mapie ideologicznej – tak w świadomości osób ze środowiska narodowego, jak i w ogóle tych śledzących nowe prądy ideowe. Dla wielu jest to zjawisko na wskroś nowe, często niezrozumiałe, traktowane jako swoista „ciekawostka”, innym razem znów wręcz jako zagrożenie dla oficjalnego i głównonurtowego nacjonalizmu. Inni z kolei uważają Nacjonalizm Szturmowy za swoiste odrodzenie ideologii narodowej i prawdziwie radykalne tchnienie w coraz bardziej liberalizujący się polski ruch narodowy. Nie będę ukrywał, że podzielam oczywiście ten drugi punkt widzenia, zarówno jako członek redakcji „Szturmu” od prawie dwóch lat, jak i jedna z osób współtworzących ideologię Nacjonalizmu Szturmowego. Tekst poniższy stanowi podsumowanie dotychczasowego funkcjonowania naszej ideologii na polskim gruncie. Jako że żyjemy w dobie coraz szybszych przemian, tak politycznych, kulturowych, jak i ideowych, tak też ożywczy ferment wywołany przez środowisko szturmowe skłania mnie do spisania tych kilku zdań. Zdaję sobie doskonale sprawę, że wnioski, do jakich dojdę, stanowić będą dla wielu prawdziwie obrazoburcze stwierdzenia, a główna teza uznana może być za niszczenie polskiego środowiska narodowego. Cóż mogę odpowiedzieć – pierwsze stanowić może wyłącznie potwierdzenie tego, co piszę, a w drugim mam dużo poważniejszą i co gorsza skuteczniejszą konkurencję.

Nacjonalizm Szturmowy

Nacjonalizm Szturmowy tylko w porównaniu do polskiego środowiska nacjonalistycznego ostatnich kilkunastu lat jawić się może jako coś absolutnie unikatowego. Tymczasem w Europie, zarówno tej zachodniej, jak i wschodniej, południowej czy północnej, od wielu dekad kwitną i wzrastają nowe prądy ideowe. Polska, jak prawie we wszystkim (coraz częściej dodajemy tu „na szczęście”) jest zacofana o lat kilka-kilkanaście-kilkadziesiąt w stosunku do reszty lepiej rozwiniętych krajów, stąd, jak sądzę, dopiero teraz docierają do nas określone idee. Ponadto coraz szybciej szlusujemy do innych państw Unii Europejskiej w kwestiach niszczenia naszej etniczności, kultury i świadomości, a są to pierwszorzędne czynniki, które w innych krajach doprowadziły do rewolucyjnych niekiedy przemian w obrębie nacjonalizmów.

W poprzednim numerze „Szturmu” Jarosław Ostrogniew, w swoim skądinąd bardzo dobrym tekście, użył terminu „biały nacjonalizm 2.0”. Określił w ten sposób nowoczesny, powiedzmy „alt-rightowy” etnonacjonalizm, który stanowi nową jakość w stosunku do starego „nacjonalizmu 1.0”, który wypalił się z końcem lat 90. Pozwolę sobie od kolegi Ostrogniewa podkraść tenże termin (mam nadzieję, że się nie obrazi) i użyć go w lekko zmienionym znaczeniu.

Otóż ja również widzę, że zarówno w Polsce, jak i szeregu innych krajów, kiełkuje lub wręcz wzrasta w siłę właśnie ów „biały nacjonalizm 2.0”. Radykalny, etniczny, pozbawiony kompleksów, naleciałości czasów zaprzeszłych, przepełniony świadomością odpowiedzialności, jaka na nas ciąży. To nacjonalizm na miarę naszych czasów, a te jawią się nieraz jako ostateczne. Nacjonalizm pozbawiony konserwatywnej pleśni, kapitalistycznego smrodu, mizoginicznej dewiacji i dewiacyjnej religijności. Nacjonalizm odważny, bezpardonowy, odrzucający skostniałe doktrynerstwo i tak ukochane przez Polaków przywiązanie do szermowania słowami-kluczami, które dawno już zatarły swe znaczenie. Pewnie niejeden czytelnik, dotąd pławiący się w swym paleoendeckim poczuciu nirwany, zakrywa ręką z przerażenia swe usta i jąka pod nosem: „faszyści… narodowi socjaliści…”. No cóż, jeśli komuś zrobi dobrze takie szufladkowanie, to życzę zdrowia. Jeśli zaś drogi czytelniku (lub czytelniczko, liczę, że płeć piękna też czasem sięga do „Szturmu”) chcesz się dowiedzieć, co jest nacjonalizmem 2.0, służę wyjaśnieniem.

Umarł nacjonalizm – niech żyje nacjonalizm!

Paleoendecki, na wskroś konserwatywny, zmurszały, pozbawiony jakiejkolwiek ożywczej myśli, krztyny realizmu i człowieczeństwa,  coraz bardziej oderwany od świata nacjonalizm obywatelski – to właśnie jest nacjonalizm 1.0.  Dlaczego „paleoendecki”? Dlatego, że polscy nacjonaliści w dużej mierze uwierzyli w podróże w czasie i święcie są przekonani, że nadal mamy lata 20. lub 30. W prosty sposób skutkuje to przenoszeniem przedwojennych doktryn, tekstów i analiz w stosunku 1:1 na dzisiejsze czasy. Efekty tego są tym bardziej kuriozalne, im więcej czasu mija od przedwojnia. Nie mam w żadnym razie zamiaru odmawiać wielkości Dmowskiemu, Mosdorfowi czy Doboszyńskiemu. Jednak ich konkretne rozwiązania czy oceny, postulaty i propozycje praktyczne wynikały z takiego a nie innego międzynarodowego, politycznego, cywilizacyjnego i społecznego kształtu Polski, Europy i świata. Dziś żyjemy w zupełnie innych warunkach, inny jest świat, w gruncie rzeczy inni są ludzie i Narody. Stąd próba usilnej implementacji ich konkretnych rozwiązań i odnoszenia się do ówczesnych analiz jest najzwyczajniej ślepą uliczką. Rozumieją to w całej Europie nacjonaliści, którzy realizują „biały nacjonalizm 2.0”. Z dzieł i pism mistrzów czerpiemy wartości, ideę, natchnienie – i przekuwamy je na programy i postulaty adekwatne do naszych czasów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie dziś bronił kapitalizmu, powołując się na Rybarskiego, czy negował istnienia narodu ukraińskiego, szermując dość słabowitą książką Gluzińskiego.

Wspomniałem o dostosowaniu sfery metapolitycznej do konkretnej sytuacji cywilizacyjnej. No właśnie, a jaka ona jest? Nie ulega wątpliwości, że cywilizacja człowieka Zachodu jest w odwrocie – przed napierającym od trzech pokoleń liberalizmem, marksizmem kulturowym i kapitalizmem. To te siły, a nie komunizm, hitleryzm, Niemcy, Rosja czy Ukraina są naszymi największymi wrogami. Pisałem wielokrotnie o nieumiejętności dokonania jakiejkolwiek refleksji przez polski nacjonalizm – wynika to właśnie w dużej mierze z traktowania przedwojennej polskiej idei narodowej jako prawdy objawionej, niepodlegającej jakiejkolwiek dziejowej korekcie. Można wręcz odnieść wrażenie, że polscy nacjonaliści zatrzymali się (właściwie cofnęli) w roku 1939 i cały czas przygotowują się do odparcia ataku Hitlera i Stalina. Panowie i panie! Pora się wreszcie obudzić! Polska, jak cały nasz biały świat, stoi dziś przed problemem niszczenia naszej etniczności, kultury, rasy. Postępujący nihilizm i relatywizm w połączeniu z niszczeniem wszelkiej świętości i duchowej strony człowieczeństwa dają w efekcie straszliwy obraz człowieka naszych czasów. I to są nasze prawdziwe wyzwania!

Naród, etnos, rasa

Etniczność to pojęcie kluczowe dla zrozumienia różnic między dwoma nacjonalizmami. Nie bez powodu szturmowy nacjonalizm czy „biały nacjonalizm 2.0” nazywane są po prostu etnonacjonalizmami. Termin ten to zresztą trochę takie masło maślane – w samej definicji Narodu jako takiego kryje się niezwykle ważny pierwiastek etniczny i rasowy, jako nieodłączna część narodowości. Tymczasem narodowczycy wyznający paleoendeckość wynaleźli cytat Lutosławskiego (chyba nie do końca sobie zdając sobie sprawę z charakteru jego publicystyki) i stwierdzili wszem i wobec, że oto polski Naród jest swoistym ewenementem – otóż dla nas kwestia pochodzenia i krwi się nie liczy. Każdy kto poczuje się Polakiem, może nim być. Jako, że temat poruszyłem w poprzednim numerze dość obszernie, to tu tylko podsumuję. W dobie masowej podmiany etnosów i sprowadzania przybyszów całkowicie nam obcych, także pod względem rasowym jak i etnicznym, trzeba być doprawdy ślepym idiotą, żeby na lewo i prawo rozpowiadać, jak to tolerancyjny i wyzbyty z faszyzmu jest polski Naród. Oto miarą bycia dobrym narodowcem i patriotą jest zachwycanie się czarnym kaleką czy kolejnymi importowanymi reprezentantami Polski w boksie czy innym sporcie. Wszystko to w imię coraz głębszego popadania w antyfaszystowski dyskurs narzucany nam przez lewicę i liberałów.

Pluję na to. Jako przedstawiciel Nacjonalizmu Szturmowego mam doskonale świadomość , że Naród to nie tylko kultura, tradycja, język, zwyczaje i świadomość. To także pochodzenie. Nawiązywanie do koncepcji endeckich, które faktycznie w pewnej mierze stawiały bardziej na czynnik kulturowy, to zupełne nieporozumienie i niezrozumienie. Endecy bowiem czynniki kulturowe uwypuklali właściwie tylko do okresu pierwszej wojny światowej. Czynili zaś tak z prostej przyczyny – przeważająca część Polaków (przede wszystkim ludności wiejskiej) nie posiadała nawet elementarnej świadomości narodowej. Krótko mówiąc, trzeba było ludzi tych nauczyć, że są Polakami – o ile ich pochodzenie, język, etc. jak najbardziej spełniały kryteria polskości, tak ze względów dziejowych i społecznych ich uświadomienie stało na bardzo niskim poziomie. Stąd okresowa przewaga czynnika kulturowego w postrzeganiu narodowości. Mówimy tu jednak o czasach sprzed ponad wieku! Najwyższa pora przestać bredzić i bawić się w nacjonalizmy obywatelskie i inne prawicowe potworki, które na zachodzie dawno już pokazały, że są de facto kolaborantami systemu.

A skoro już przy kwestii dziejów i historii jesteśmy, to warto zastanowić się, co jest naszym celem. Nowoczesny nacjonalizm nie ma zamiaru bawić się w z góry skazane na porażkę próby odtworzenia średniowiecza, Polski szlacheckiej, II RP czy jakiegokolwiek innego rozdziału podręcznika do historii. Wychodząc z pozycji archeofuturystycznych, odrzucamy wszelkie doktrynerstwo. Odwieczne wartości i zasady chcemy przekuć w nowe formy – dostosowane do naszych czasów i wymogów przyszłości. Tymczasem „nacjonalizm 1.0” stara się wskrzesić tego czy innego trupa i na siłę cofnąć nas do określonego „złotego okresu”. To kolejny objaw historycyzmu i umysłowej niewoli – człowiek jako taki, a wraz z nim cały świat, idzie do przodu. Albo uznamy ten fakt i wykorzystamy go do budowy struktur, które oparte o niezmienne wartości będą wystarczająco nowoczesne, albo po prostu historia o nas szybko zapomni.

Nacjonalista – czyli kto?

Przeciętny polski narodowiec na pytanie o poglądy bez zająknięcia powie, że jest prawicowcem. Do tego konserwatystą, wolnorynkowcem, często monarchistą. Czyli wszystkim tym, co już przed wojną zwalczały ONR „ABC” czy RNR „Falanga”. No ale zgodnie z paradygmatem bycia rekonstruktorami historycznymi, paleoendecki nacjonalizm cofnąć się musi o prawie sto lat, a całość oprószyć konserwatywnym brudem.  W efekcie dostajemy liderów „narodowej” partii, którzy całkiem serio mówią publicznie o restauracji monarchii w Polsce. Mamy organizacje i ludzi sytuujących się na prawicy, mimo, że prawica na Zachodzie ponosi winę za upadek Europy niewiele mniejszą od lewicy czy liberałów. Zmurszały i tęchnący intelektualną śmiercią nacjonalizm 1.0 nie jest w stanie wznieść się ponad podział „lewica-centrum-prawica”, nawet jeśli czasem twierdzi, że jest. W praktyce emanacje tego prądu są zwykle radykalniejszą wersją głów nurtowych partii prawicowych, a w wypadku Polski, o zgrozo, nawet mniej radykalną. Tymczasem jednym z fundamentów nowoczesnego nacjonalizmu w wersji 2.0 było odrzucenie a priori tego myślenia „lewo-prawo”, gdyż z definicji dotyczy on systemu i podziału, które my uważamy za wrogie i konieczne do likwidacji. Prawica czy lewica to anachroniczne już łatki związane przede wszystkim z systemem partyjnym demokracji liberalnej. Po drugie wynikają one z podziału wytworzonego w zamierzchłych już czasach, kiedy i Polska i cały świat wyglądały inaczej. Kompletnie niezrozumienie rzeczywistości i życie w oparach zaprzeszłych dziejów to wyróżnik starego nacjonalizmu, który w prosty sposób prowadzi do porażki. Nas nie interesuje zupełnie, co jest lewicowe, co jest prawicowe. Interesuje nas, co jest dobre dla Narodu i Europy.

Polityka

A skoro już przy temacie polityki i partii jesteśmy, to nie sposób nie potraktować tego szerzej. Nie ma co ukrywać, że „biały nacjonalizm 2.0” do tematu polityki, partii i politykierstwa podszedł jednoznacznie i radykalnie poprzez votum nieufności wobec każdego polityka i każdego politycznego środowiska. My już rozumiemy, że najważniejsza jest metapolityka, a nie walka o stołki. Wszelkie marsze przez instytucje, koalicje z republikanami lub kapitalistami czy też skakanie po partiach to najzwyklejsza w świecie zdrada ideowa. Nie chcemy tego systemu reformować, paktować z nim czy zmieniać go – naszym celem jest zniszczenie go. Może to górnolotne, może wymaga kilku pokoleń, ale  pewnością pozwoli nam zachować dusze nieskalane smrodem zgnilizny narodowych garniturków, którzy zestawieni z politykami jakiejkolwiek innej partii różnią się wyłącznie tym, że nie potrafią dobrać krawata do tego garnituru. Ale czemuż się dziwić, skoro większość środowisk polskiego nacjonalizmu działa w modelu de facto młodzieżówek partyjnych, tyle że chwilowo pozbawionych nadrzędnej siły – czyli partii politycznej, której można by oddać się na służbę. Oczywiście, okresowo słyszymy o „oczyszczeniu”, „radykalnym” podejściu i niewchodzeniu do polityki. Wszystko do najbliższych wyborów, gdy znów narodowczycy wykażą swą dziecinną naiwność i zostaną przez tego czy innego wafla wykorzystani do swych celów. Czy to przez start z list partii wrogich nacjonalizmowi, czy przez wchodzenie w obrzydliwe sojusze (oczywiście „taktyczne”!), czy przez dopuszczanie do swoich list wszelkiego rodzaju ścieku – polscy nacjonaliści naprawdę mają bogaty wachlarz opcji kompromitowania się. A jak to się kończy, widzimy na przykładzie obecnego parlamentu – do dziś w szeregach opcji narodowej został cały jeden poseł, cała reszta odeszła, często wręcz odcinając się od nacjonalizmu, jako nazbyt radykalnego. Osławiona „formacja” działa – i nie mówię tego z przekąsem. Ta formacja naprawdę działa, bo formacją większości polskiego środowiska narodowego jest formowanie na politykiera-sprzedawczyka.

Nieporadność i żałość polskiego środowiska narodowego widać na przykładzie stosunku do partii rządzącej i jej walki z opozycją (koniecznie trzeba dodać, że jest ona „totalna”, „groteskowa” lub finansowana przez Sorosa). Całkowity brak jakiejkolwiek konkretnej linii, konsekwencji i zwykłego trzeźwego rozsądku dają w efekcie sytuację, gdzie poszczególne opcje narodowe angażują się w walkę PiS-u z Platformą i jej przybudówkami, oczywiście po stronie PiS-u, by za chwilę płakać, że PiS znów ten czy ów marsz rozwiązał. Chwali się PiS, bo któryś polityk w mediach pogrozi palcem KOD-owi, a za chwilę znów słyszymy lament z powodu ustawy o IPN-ie.

Zresztą całe to politykierstwo i rozumowania w kategoriach czysto politycznych widać najlepiej w przypadku…antyfaszyzmu. Tak, tak drodzy czytelnicy i czytelniczki, dożyliśmy czasów, gdy do antyfaszystowskiego frontu anarchistów, liberałów i lewicy doszlusowała niemała część środowiska narodowego. Czemu? Ano z dwóch powodów. Po pierwsze wynika to z kwestii całkowitego uwiądu ideologicznego i intelektualnego tych środowisk, które tak rozpłynęły się w zachwycie nad swoją endeckością, że wszystko, co zbyt radykalne, uważają autentycznie za faszyzm, nazizm lub też marksizm. A zwykle i za to, i za to, bo przecież Hitler był lewakiem i marksistą (ciekawe, ilu narodowczyków nie zauważyło ironii w tym zdaniu i sądzą, że ja to na serio piszę). A po drugie, znowuż zahaczamy o politykierstwo, jak zwykle na solidnym gimnazjalnym poziomie. Otóż szefowie największych partii i organizacji narodowych najwyraźniej poważnie uważają, że jeśli publicznie zadeklarują się jako przedstawiciele antyfaszyzmu, antyrasizmu i jakiego tam jeszcze innego gatunku zwierząt, to serio ktoś w to uwierzy i cały główny nurt medialny przestanie nazywać ich „faszystami”. Do tego kapitulanctwo i brak umiejętności zrozumienia własnych czynów pcha tych ludzi w bezrefleksyjne wejście w dyskurs marksizmu kulturowego. Tu już nie chodzi nawet o poglądy, o to, co jest tym faszyzmem, a co nie. Tu chodzi najzwyczajniej w świecie o uczestnictwo w narracji, której celem jest zniszczenie nacjonalizmu. Czy to publikując oświadczenia podważające etniczny aspekt narodowości, czy publicznie opowiadając się za zaostrzeniem prawa skierowanego przede wszystkim przeciwko nacjonalistom, czy robiąc masę innych głupstw, ludzie ci pogrążają się w swej mierności i głupocie.

Nie dziwcie się więc proszę, że traktujemy to z taką niekłamaną pogardą i odrazą. Jako przedstawiciele nurtu nowoczesnego, radykalnego nacjonalizmu mamy doskonale świadomość, kto jest naszym wrogiem i jaka jest jego narracja. I kiedy widzimy ludzi reprezentujących nacjonalizm paleoendecki i ich zachowania, wypowiedzi, które często niewiele się różnią od tych czytanych w „Innym świecie” czy wręcz w „Gazecie Wyborczej”, to nie zżymajcie się na używanie przez niektórych kwiecistej mowy powszechnie uważanej za obelżywą. Zastanówcie się lepiej, z czego to wynika.

Żeby już zamknąć temat polityki, państwa polskiego i prawa, to wspomnijmy o pewnym paradoksie. Otóż narodowczycy oczywiście są antysystemowi, radykalni, mają koszulki z „Łupaszką” i „Inką”. No i nie konfrontują się z państwem polskim. Jeśli pan władza mówi, że tego i tego nie wolno, no to znaczy, że należy grzecznie słuchać. Prowadzi to do kuriozów. W Katowicach ostatnio organizowana była kontrpikieta do parady dewiantów. Podczas tejże pikiety przedstawiciele największej organizacji narodowej na polecenie policji nagabywali nacjonalistów, by ci zdejmowali chusty i kominiarki zasłaniające im twarze. Argumenty, jakich użyto, były właściwie nie do odparcia: „czego się wstydzisz?”, „jesteś przestępcą?”, „policja nam tak każe”. Pal sześć już z tym, że zgodnie z prawem nie można rozwiązać manifestacji przez zasłanianie twarzy. To pokazuje, że w tak prostych i elementarnych sprawach narodowcy po prostu nie są w stanie zrozumieć, że ten system i jego agendy są wyłącznie naszymi wrogami. Z wrogami się nie kolaboruje. Jeśli więc słyszymy potem, że ten czy ów działacz narodowy chce na dużym marszu z pomocą policji usuwać „faszystów”, to jest to dobitny przykład, że nie ma jednego nacjonalizmu w tym kraju – są dwa nacjonalizmy.

Dodam tylko, że problem legitymizmu, który jest chorobą sporej części środowiska narodowego, wynika z przeżarcia nacjonalizmu w Polsce przez konserwatyzm. Ten zaś, wbrew pozorom, nie ma wiele wspólnego z nami. O ile bowiem nacjonaliści stawiają na wierność Narodowi, dla konserwatysty ważne jest sztuczne utrzymanie status quo, dążenie za wszelką cenę do lojalności wobec państwa i prawa, stetryczały strach przed jakimkolwiek radykalizmem i dążność do nawrotu do tej czy innej rzeczywistości historycznej. Coraz bardziej żenujący przykład profesora Wielomskiego i środowiska konserwatyzm.pl jest tu wielce pouczający – dodam tylko, że ludzie ci w imię swego konserwatyzmu doszli (już dość dawno zresztą) do wychwalania PRL-u, sojuszu ze Związkiem Sowieckim i krytyki Żołnierzy Wyklętych za kolaborację z Niemcami (sic!) oraz za antykomunizm. Takie nasze rodzime „na antypodach modernizmu”.

O religii słów kilka

Starczy nam już chyba tego politykowania, prawda? Porozmawiajmy o religii. Temat ten wiąże się integralnie z polskim nacjonalizmem, zwłaszcza tym w wersji 1.0. Otóż bowiem, jak wyczytać możemy w szeregu artykułów i opracowań, polski nacjonalizm jest wyjątkowy w skali światowej, gdyż integralnie związał się z katolicyzmem. Jak wszyscy wiemy Degrelle, Primo de Rivera, francuscy nacjonaliści doby przedwojnia i cały szereg innych bohaterów europejskiego nacjonalizmu nigdy nie łączył idei narodowej z religią rzymskokatolicką. Zresztą, nie rzecz w tym, czy jest to unikatowe czy nie w skali europejskiej. Rzecz w tym, jak wpływa to na konkretne postulaty programowe, samo postrzeganie idei narodowej, a także czym może skutkować tak ścisłe wiązanie się z instytucją Kościoła Katolickiego. Żeby nie było wątpliwości – całkowicie w rozważaniach tych abstrahuję od kwestii samej wiary, jej teologii i wyznawania. Są to rzeczy indywidualne dla każdego z nas.

Kwestię gradacji wartości i celu idei narodowej przed wojną „ABC” i „Falanga” w obrębie katolickiego nacjonalizmu rozwiązały bardzo prosto. Uznano mianowicie,  że służba, praca i walka dla Narodu to najlepsza droga w życiu doczesnym do zbawienia. Koniec kropka – stwierdzono bowiem wprost, że w życiu człowieka tu, na ziemi, najważniejsza wartość i cel to Naród. Po 1989 roku polskie organizacje narodowe nawiązały do tej linii programowej, jednak z czasem proporcje zaczęły się zmieniać i religia zaczęła wypierać radykalny nacjonalizm. W efekcie tego mamy obecnie sytuacje, gdy narodowcy bronią Kościół przed... oskarżeniami o pedofilię. Rozumiem oczywiście, że w tych konkretnych wypadkach były to działania środowisk skrajnie lewicowych, ale w praktyce skończyło się na wystąpieniu w roli „adwokata diabła”. To zresztą kolejny już przykład, gdy polski nacjonalizm staje się dla postronnego obserwatora zabawą ministrantów, którzy dużo się modlą, cytują liberała Wojtyłę albo wyciągnięte z kontekstu fragmenty wypowiedzi hierarchów kościelnych i szermują na lewo i prawo postulatami o wprowadzenie katolickiej nauki społecznej. Coraz częściej słyszy się, że jeśli ktoś nie uważa Boga za swój najważniejszy cel, to jest prawdziwym heretykiem polskiego nacjonalizmu. Niestety ma to praktyczne efekty – instytucjonalną bowiem formą katolicyzmu jest Kościół Katolicki, a ten co najmniej od pół wieku staje się coraz bardziej liberalny i lewicowy. Papież nawołujący do polityki niszczenia etnicznej jednorodności Europy, najwyżsi hierarchowie kościelni piętnujący postawy nacjonalistyczne, coraz wyraźniejsza gotowość na liberalizację dogmatów teologicznych – czy to tak ciężko zrozumieć, jakim zagrożeniem jest wiązanie z tym idei narodowej? Czy to naprawdę przypadek, że wspomniani wyżej przeze mnie narodowi antyfaszyści, antyrasiści, praktycznie bez wyjątku wywodzą się ze środowisk katolickich i narodowo-katolickich? Koniec końców nie słyszałem o takich zachowaniach wśród Autonomicznych Nacjonalistów, w środowisku Niklota, etc. Nie namawiam tu nikogo do odrzucenia wiary jako takiej – religijność i duchowość to podstawy każdej kultury (co świetnie udowadnia Spengler). Namawiam wyłącznie do realizmu i rewizji swych poglądów odnośnie swych autorytetów. Namawiam także do zastanowienia się, czy faktycznie strategia „na ministranta” jest tym, czego potrzeba dzisiaj Polsce i Europie, i to w dobie coraz dalej idącej laicyzacji.

„Biały nacjonalizm 2.0” właściwie w każdym kraju stoi na stanowisku neutralności religijnej, choć oczywiście w żaden sposób nie jesteśmy wrogami religii i duchowości. Czy ktoś jest katolikiem, czy rodzimowiercą – to nie ma aż takiego znaczenia. Najbardziej bowiem istotne dla nas jest, aby ludzie podzielali nasz światopogląd i stali na gruncie zdrowej postawy jako Europejczycy i członkowie swych Narodów. Szereg organizacji narodowych i środowisk nacjonalistycznych zrozumiał doskonale, że podziały religijne tylko rozbijają obecnie solidarność wobec zagrożeń cywilizacyjnych, a typowe nacjonalizmy chrześcijańskie są po prostu przestarzałe. Do tego zresztą zazwyczaj to z tych środowisk wywodzą się przedstawiciele tzw. „nacjonalizmu obywatelskiego”. Najwyższa pora zrozumieć, że każda epoka ma swoją formę idei narodowej. Nacjonalizm paleoendecki w okresie, kiedy stoimy przed groźbą rozbicia naszego Narodu, jest po prostu anachronizmem.  Wszelkie jałowe dyskusje czy ważniejszy jest Bóg czy Naród, czy mamy być wierni idei nacji czy Kościołowi, są ex definitione zgniłe i prowadzą donikąd. Jesteśmy nacjonalistami, naszym celem i doczesnym absolutem jest Naród.

Broniąc Europy

Naród i Europa – w ujęciu nacjonalizmu w wersji 2.0 to pojęcia nierozłączne. Sednem bowiem nowoczesnego nacjonalizmu jest nie tylko traktowanie Narodu jako najwyższej wartości, ale także jako elementu większej całości. Tą całością jest oczywiście Europa i jej cywilizacja. O ile w dobie okresu międzywojennego można było myśleć przede wszystkim o ekspansji, różnych formach imperializmu, o tyle teraz sytuacja rysuje się zupełnie inaczej. Kontynent nasz, a więc każdy tworzący go Naród, stoi w obliczu zagrożenia internacjonalnymi truciznami – kapitalizmem, liberalizmem i marksizmem kulturowym. Tylko realizując wspólny front białych Narodów Europy (oho, znów rasizm koledzy narodowczycy?), możemy wspólnie zwyciężyć z tymi zagrożeniami, gdyż nawet największe i najsilniejsze nacje Europy są w pojedynkę o wiele za słabe na to. Mówiliśmy to wielokrotnie i mówić będziemy aż do znudzenia, gdyż niestety większość polskich narodowców dalej żyje mocarstwowymi mrzonkami. Starczy poczytać przeciętną polską publicystykę narodową, posłuchać wypowiedzi przedstawicieli głównych organizacji czy przejrzeć komentarze w sieci – ze wszystkich wypływa już nie tylko tępy szowinizm i zidiociały rewizjonizm, ale przede wszystkim brak jakiegokolwiek poczucia realizmu. Zewsząd otaczają nas wrogowie, musimy odzyskać Lwów i Wilno, Ukraińcy szykują drugi Wołyń, dosłownie każdy niemiecki polityk to potomek Hitlera, a to, że Zachód umiera, to bardzo dobrze przecież – pal licho, że częścią Zachodu jesteśmy także i my. Takie myślenie to zwykły ściek. Rewizjonizm i szowinizm to w obecnej sytuacji wyłącznie nieświadome (a może czasem i świadome?) działanie na rękę liberałom i marksistom kulturowym. Bo naprawdę niczego nie oczekują oni bardziej niż tego, że nacjonaliści w Europie zamiast współpracować, skoczą sobie do gardeł, bazując na historycznych resentymentach. Nie mamy zamiaru negować historii i jej znaczenia, nie chcemy przemilczać trudnych tematów, ale budowanie polityki i ideologii na trupach to zwykła nekrofilia. My zaś reprezentujemy ideę tętniącą życiem i skierowaną przede wszystkim na przyszłość. Europa, głupcze!

Kapitalizm zabija

Wspominałem o kapitalizmie już kilka razy w tym tekście, a w dotychczasowej publicystyce także nieraz odnosiłem się do tej kwestii. Jest coś bowiem doprawdy zjawiskowego w poparciu kapitalizmu przez sporą część polskich narodowców. Tu już nie chodzi tylko o kwestię zupełnej aksjologicznej niezgodności kapitalizmu z nacjonalizmem. Już nawet nie idzie o to, że to kapitalizm w dużej (może przeważającej) mierze odpowiada za masowe sprowadzanie ludności obcej rasowo i kulturowo do Europy. To kwestia zupełnego braku instynktu samozachowawczego wśród narodowców. Kto najbardziej bowiem ucierpi na poluzowaniu prawa pracy, na likwidacji pensji minimalnej, na likwidacji programów socjalnych? Otóż… właśnie narodowcy! Są to zwykle ludzie młodzi, często dopiero co po szkole, bez doświadczenia zawodowego. I ci ludzie zazwyczaj forsują poglądy „szkoły austriackiej”, cytują „pana Korwina” i walczą z socjalizmem. W wersji bardziej unarodowionej słyszymy ewentualnie nazwisko Rybarskiego, jako koronny dowód na to, że wyzysk, rządy zachodniego kapitału i wyprzedaż majątku narodowego to pozytywne rzeczy dla naszego Narodu. Nie wiem, czy ludzie wypowiadający te poglądy mają świadomość, że nie tylko ONR „ABC” i RNR „Falanga” miały całkowicie antykapitalistyczne stanowisko, ale i sama endecja z czasem (OWP) przeszła na taką pozycję. Już bowiem w latach 30. dla nikogo nie było tajemnicą, że kapitalizm jest wrzodem i przynosi korzyść wyłącznie wąskiej grupie posiadaczy. 80 lat później słyszymy od młodych narodowczyków narzekania nad prześladowaniem przedsiębiorców, tęsknotę za ideami Heyka czy Misesa (sic!) i krytykę wszystkiego, co państwowe. Retoryka głównych środowisk narodowych jest podobna – słyszymy znowu o pracodawcach i ich strasznym losie, a prawie nic o pracownikach. Do tego dochodzi dość odrażające bronienie skórowców (branża futrzarska), którzy jako żywo aktywnie współuczestniczą w drenażu polskiego rynku pracy przez masowe zatrudnianie obcokrajowców.

Zachodnie nacjonalizmy, szczególnie we Francji czy Szwecji dawno już zrozumiały, jak wielkim nowotworem jest kapitalizm. Głównie zresztą dlatego, że są to kraje najmocniej niszczone przez inwazję obcych rasowo przybyszów. Ta zaś finansowana i wspierana jest głównie przez wielki kapitał. Zresztą na polskim poletku również opcje kapitalistyczne – czy spod znaku pajaca z muszką czy wczasowicza z Madery, popierają masowe sprowadzanie ludności niebiałej.

Wszelka krytyka oczywiście kończy się zarzutem ze strony narodowców o rzekomy „marksizm”, „lewactwo” czy inny „socjalizm” (czasem „narodowy”, przecież Hitler, co już wiemy, był lewakiem). Sytuacja taka – gdy zarzuty takie padają wobec osób występujących w obronie polskiego pracownika i polskiej rodziny, autentycznie nas obrzydza. A gdy uświadomimy sobie, że ci krytycy również zwą się nacjonalistami, to dopiero dopełnia obrazu upadku polskiej idei narodowej. Nie, nie ma jednego nacjonalizmu.

Love nature

Ekologia, jak wiadomo, to wymysł lewactwa. Nie mają znaczenia setki analiz, badań, artykułów i książek. Wystarczy, że jakiś karierowicz z narodowej partyjki coś napisze w socialu albo powie w wywiadzie, i już słyszymy kwilenie, że ekologia jest niepotrzebna albo, że to kolejna forma wszędobylskiego „socjalizmu”. Ochrona ginących gatunków, walka o zachowanie naturalnych ekosystemów, syzyfowe wysiłki na rzecz walki z zanieczyszczeniem środowiska – kto by się do tego zniżał, gdy można znów napisać zjadliwego twitta o KOD-zie. No i nie zapominajmy, że pecunia non olet – nawet jeśli płacą je ludzie z branży futrzarskiej, czyli wspomniani skórowcy. A to, że coraz więcej osób zdycha na choroby cywilizacyjne, że nasza Ziemia coraz bardziej składa się z marmuru i betonu, że coraz to kolejny gatunek widnieje już tylko na kartach wykazów wymarłych zwierząt – to wszystko to domena „lewactwa”. Oraz „białego nacjonalizmu 2.0”. Tak, mamy doskonale świadomość, jak ważna i istotna jest natura, rozumiemy też, że jesteśmy jej częścią. Pozwalając w imię kapitalistycznej pogoni za zwiększaniem produkcji na niszczenie kolejnych połaci i tak już zdewastowanego straszliwie środowiska naturalnego, uderzamy w gruncie rzeczy w siebie samych. Globalne ocieplenie, które jest po prostu faktem, to dla nacjonalizmu paleoendeckiego wielki, światowy spisek, w którym uczestniczą zapewne iluminaci i reptilianie (ten sam poziom fantastyki publicystycznej). Dla nas zaś to zwykły, stwierdzalny na podstawie setek pomiarów i badań fakt. Temat zresztą całkowitej antynaukowości polskiego środowiska narodowego to temat na inny tekst, który kiedyś może popełnię. Tu wypada tylko na koniec omawiania tematu stwierdzić, że polscy narodowczycy wraz z innymi prawicowcami byli i są chyba jedynymi ludźmi, którzy wątpią w …istnienie smogu. Bo to przecież „lewacka propaganda”, a „kiedyś smogu nie było”. Cóż – pora opuścić kurtynę.

Porozmawiajmy o kobietach

Pomimo, że różne siły mają na afiszach walkę o prawa kobiet, to w gruncie rzeczy chyba nie ma tematu, który by został tak uprzedmiotowiony. Narodowcy oczywiście też podjęli to zagadnienie, jakżeby inaczej. I równie udanie, jak wszystkie pozostałe. Cały bowiem temat kobiet w optyce narodowej sprowadzony został do kwestii aborcyjnej. Sam, żeby nie było wątpliwości jestem jej (tj. aborcji) przeciwny, a obecny kompromis uważam za zbyt liberalny. Aborcja jednak to tylko jedno z zagadnień związanych z rodzicielstwem (właściwie to walka z aborcją, sama aborcja uniemożliwia bycie rodzicem, bo oznacza zabicie dziecka). Tymczasem zagadnienie jest wielopłaszczyznowe i skomplikowane. Weźmy choćby dostęp do żłobków i przedszkoli, kwestę warunków porodu (walka o prawo do rodzenia przy znieczuleniu), pomoc medyczną i socjalną dla rodzin z dziećmi ciężko i nieuleczalnie chorymi. No i co mówi tu nacjonalizm paleoendecki? Albo nic, albo, że rynek to powinien regulować. Dlatego to właśnie lewica i liberałowie tak wysforowali się w wyścigu o uzyskanie łatki „obrońcy praw kobiet”. Bo poza walką o liberalizację aborcji podjęli także szereg innych tematów, których narodowcy nawet nie zauważają.

Oczywiście, temat związany z kobietami (52% naszego Narodu) to dużo szersze zagadnienie. Polska myśl narodowa cofnęła się znowuż do lat 20. (bo już nie 30., ABC i Falanga miały dużo ciekawsze poglądy na to). Polska kobieta ma tylko jedno zadanie w całym swym życiu – urodzić dzieci i je wychować. Zżymacie się, że lewica zarzuca narodowcom traktowanie kobiet jako „inkubatorów”? Ma w dużej mierze rację. Obrzydliwe „tradycyjne” podejście do roli kobiet wyklucza je w gruncie rzeczy z udziału w życiu politycznym (chyba, że trzeba poświecić uśmiechem przy przemawiającym Winnickim albo Korwinie), społecznym czy kulturalnym. Z ust naszych rodzimych prawicowców (tak narodowych, jak i innych) usłyszeć można, że równość płacowa to bolszewizm, zawsze się trochę gwałci, odebranie kobietom prawa głosu jest właściwie słuszne. Nawet jeśli mówią to konserwatyści czy liberalni konserwatyści (kolibry), to spora część narodowców im przyklaskuje. Kluczowe problemy kobiecości to stopień jej ubezwłasnowolnienia od mężczyzny, to czy może nosić spodnie, czy nie (oczywiście nie może) oraz nauka tradycyjnych zajęć kobiecych (szydełkowania i prasowania). Mógłbym tu się dalej znęcać nad mizoginią polskich narodowców (pora rzecz nazwać po imieniu), ale przede mną ktoś już całość podsumował w idealny i niezwykle syntetyczny sposób. Nie będę próbował ująć tego lepiej, bo i tak mi się nie uda. Dlatego też oddaję głos mojej redakcyjnej koleżance Marcie Niemczyk:

„Prawica widzi znienawidzoną „walkę klas”, gdy pracownik występuje przeciw pracodawcy, ale gdy pracodawca przeciw pracownikowi – to już „walką klas” nie jest. Tak samo jest z „walką płci” – gdy kobieta zaczyna mówić o skali przemocy albo długu alimentacyjnym (nie tylko Mateusza Kijowskiego), to jest „podjudzanie do walki płci”, ale gdy ktoś kwituje wiadomość o gwałcie słowami „suka nie da, pies nie weźmie” albo gdy pracodawca nie zatrudnia kobiet, bo mogą zajść w ciążę, to walką płci nie jest. Skoro ktoś ją potępia, niech przynajmniej będzie konsekwentny. Według statystyk, 20% Polek doświadcza przemocy domowej. Prawica się cieszy, że „nasze” 20% to, na tle Europy Zachodniej, mało. Kiedy chciałoby się jednak podyskutować, jak tę liczbę skutecznie zmniejszyć, to słychać, że problem jest rozdmuchany, w końcu 20% to „margines”. Jako kobieta z marginesu przypomnę tylko, że to i tak bez porównania więcej, niż aktualne poparcie dla partyjnej reprezentacji narodowców w sondażach.

W 1936 roku, w artykule „O nowoczesne wychowanie dziewcząt” reprezentująca obóz narodowy L. Dąbrowska pisała: „Współczesne wychowanie kobiety nie może przygotowywać jej wyłącznie do roli żony i matki, bo w życiu może nie być ani żoną, ani matką, a naukowcem, technikiem, społecznikiem czy nawet działaczem społecznym”. Ostatnie sto lat pokazało, że można te stanowiska z powodzeniem łączyć […]” [cytat podchodzi z artykułu „Czarno to widzę”].

Amen.

A jak to widzi „biały nacjonalizm 2.0”? Otóż wbrew pozorom nie uważamy obu płci za identyczne. Kobiecość i męskość to dwa różne (różne, a nie lepsze czy gorsze, koledzy narodowcy) żywioły. Różnice emocjonalne, psychologiczne, fizyczne są oczywiste i to, że pewne rzeczy są aspektem tylko jednej płci (tylko kobieta urodzi dziecko) jest jasne. Ale to nie znaczy, że kobiety powinny być ograniczane tylko do tego jednego zagadnienia, z którym wiąże je biologia, bo to autentyczny prymitywizm pozbawiony krztyny duchowości. Jak najbardziej kobiety mogą uczestniczyć we wszelkich aspektach i sferach życia ludzkiego, funkcjonowania Narodu, a swoje argumenty o tym, że kobiety nie powinny głosować w wyborach, możecie narodowczycy schować, wiecie gdzie?

Prawdziwa kobiecość, związana z autentycznym pięknem i dobrem, winna być pielęgnowana i sławiona we wszystkich krajach białej Europy. Zasadniczy problem jednak tkwi w tym, że część środowiska narodowego myli to z typem pozbawionej wolnej woli i świadomości matki Polki, która powinna wyłącznie zająć się dziećmi i gotowaniem. Oj zemści się na was narodowi politykierzy to całkowite pominięcie kobiet w swych paraideologicznych szpagatach. Bóg wybacza, kobieta nigdy.

Głos z drugiej strony

Pisząc już ten tekst, dostałem w swoje ręce nowy numer „Polityki Narodowej”. Jak zawsze trzyma wysoki poziom i udowadnia, że jest najlepszym polskim periodykiem narodowym. W beczce miodu zdarzy się jednak i łyżka dziegciu – w tym wypadku jest nią artykuł Michała Wawra z Ruchu Narodowego. Na zakończenie swych wywodów a’propos źródeł i inspiracji narodowej myśli ekonomicznej stwierdza on:

„Odwrotnym i poważniejszym problemem jest powstawanie organizacji o profilu socjalistycznym, które przedstawiają się jako część obozu narodowego i „nowe oblicze” polskiego nacjonalizmu. Na Zachodzie obserwujemy obecnie rozkwit ruchów nazywanych powszechnie nacjonalistycznymi, które jednak nie mają wiele wspólnego z polskimi narodowcami – chodzi tu o amerykańskie ugrupowania spod haseł „alt-right” czy europejskie formacje, których jedynym programem jest agresywna reakcja na kryzys imigracyjny. Praktyka pokazuje, że te zachodnie organizacje niemal bez wyjątku ulegają „zakażeniu” marksizmem i zwykłym rasizmem [sic!]. […] efektem jest pojawienie się wewnątrz środowiska narodowego postulatów np. „laickiego nacjonalizmu (tj. zdystansowania się od katolickiej nauki społecznej) czy separatyzmu rasowego (czyli zwykłego rasizmu, stanowiącego moralne przeciwieństwo postulatu spójności narodowej). Idee te mają również konsekwencje ekonomiczne – wiążą się z propagowaniem marksistowskiego socjalizmu (o zabarwieniu narodowym) zamiast narodowej myśli ekonomicznej. Widać to na przykład w deklaracji ideowej środowiska „Szturmowców”, gdzie naród postrzega się w perspektywie klasowej i dzieli się na klasy „dobre” (klasy wyzyskiwane) i „złe” (klasy posiadające). Deklaracja ta jest przykładem rozmywania pojęcia narodowego solidaryzmu i dążenia do utożsamienia go z pojęciem narodowego socjalizmu – podczas gdy w istocie te pojęcia są przeciwstawne” [cyt. za: Michał Wawer, Źródła i inspiracje narodowej myśli ekonomicznej, „Polityka Narodowa”, nr 20, 2018, s. 67].

I tak sobie myślę, że ciężko by mi było o dobitniejszy przykład na prawdziwość mojego tekstu. Przypuszczam, że ktoś zapewne zechce Wawrowi odpowiedzieć w dłuższej replice, ja więc stwierdzę tylko, że w tym cokolwiek krótkim akapicie jest spora część tego, co powyżej opisałem – szermowanie prawicą i lewicą, krytyka wszystkiego jako socjalistyczne (ew. narodowo-socjalistyczne), kapitalizm, dewocyjny katolicyzm, a wreszcie antyrasizm i antynazizm. W efekcie dostajemy podręcznikowy przykład nacjonalizmu w wersji 1.0 – nacjonalizmu starego, wstecznego, nienadążającego za faktycznymi problemami Narodu. Widzimy zmurszały, stetryczały nacjonalizm paleoendecki, który jest śmiercią dla intelektu i żywej myśli. Zostaje mu tylko coraz bardziej pogrążający go konserwatyzm, kapitulanckość objawiająca się w antyfaszystowskiej retoryce i ciągłym nadużywaniu pustych w swej istocie terminów.

Odważnie wkraczając w jutro

Stwierdziłem na początku, że nie ma już jednego nacjonalizmu. Przyznaję to niejako z trudem, jednak coraz większy stopień ideowego i intelektualnego niedorozwoju polskiej idei narodowej nie pozwala żywić złudzeń. Tu już nie chodzi o taką czy inna etykietę i rywalizację o to, kto jest bardziej kumaty. Rzecz idzie o wypracowanie takiego modelu nacjonalizmu, który w walce ze straszliwymi przeciwnikami naszego świata będzie po prostu skuteczny.

W innych krajach „biały nacjonalizm 2.0” zdobył już dawno przeważającą albo znaczącą rolę w poszczególnych państwach. Organizacji, które w sposób archeofuturystyczny podchodzą do nacjonalizmu, jest naprawdę dużo i każdy z pewnością zna przynajmniej część z nich: CasaPound, GUD, Hagar Social, Korpus Narodowy, szwedzkie NMR i NU, środowiska Alt-Right, Nova Ordem Social. To tylko kilka przykładów na niezwykle barwnej mapie Białej Europy Bratnich Narodów. Do nich dołączam polską ideę – Nacjonalizm Szturmowy wyrosły z miesięcznika, którego mam zaszczyt być wydawcą i redaktorem naczelnym. Szczerze wierzę, że jutro należy do nas, a rzucone przez nas ziarno trafi na podatną glebę. Porastające je stare krzaki, a nieraz wręcz chwasty, będą musiały z czasem ustąpić miejsca sile młodości, radykalizmu i zwykłemu trzeźwemu rozsądkowi. My wiemy jakiego chcemy nacjonalizmu – i sami go tworzymy i wypracowujemy koncepcję opartą o bezpardonowość i walkę o lepszą przyszłość. Dość już ciągłego patrzenia do tyłu i mówienia o historii! Dość paraliżującego strachu przez weryfikacją swoich poglądów i ich zmianą! Precz z ideologiczną i programową niemocą! Dość wreszcie dyktatu zwykłych karierowiczów, politykierów i zwykłych zdrajców. Pora na biały nacjonalizm 2.0. Pora na Nacjonalizm Szturmowy.

Grzegorz Ćwik