prof. Kevin MacDonald - „Donald Trump jako syjonista”

Od Redakcji: W polskim środowisku nacjonalistycznym gorącym tematem jest prezydentura Donalda Trumpa. Od pewnego czasu możemy zaobserwować falę krytyki tego kandydata, który jawił się w czasie wyborów jako antysystemowy, a obecnie forsuje m.in. proizraelskie postulaty. Stoi to w oczywistej sprzeczności z tzw. antysyjonizmem, który jest zauważalnym trendem nie tylko w polskim ruchu nacjonalistycznym, ale także w wielu pokrewnych środowiskach Europy.

Jako Redakcja „Szturmu” chcielibyśmy przybliżyć naszym Czytelnikom tę kwestię z perspektywy amerykańskiego „białego nacjonalizmu”. I nie mamy tu bynajmniej na myśli jakiejś subkulturowej patologii. Niniejszy tekst napisał prof. Kevin Macdonald, psycholog, były wykładowca na renomowanej California State University. Macdonald należy do zarządu nacjonalistycznej American Freedom Party oraz redaguje portal The Occidental Observer. Jest m.in. autorem wydanej w j. polskim znakomitej „Kultury krytyki” oraz wielu innych bardzo cennych publikacji naukowych i popularnonaukowych. Wkład prof. Macdonalda w zrozumienie kwestii bio-behawioralnych, w tym antysemityzmu oraz filosemityzmu jest nieoceniony.

Jednocześnie pragniemy w tym miejscu zaznaczyć, że podobne poglądy na obecne poczynania nowego amerykańskiego prezydenta nie są wśród amerykańskich nacjonalistów odosobnione, ani marginalne. Wręcz przeciwnie.

***

Biorąc pod uwagę mroźne relacje z premierem Netanjahu, strzał pożegnalny Obamy w kierunku Izraela nie był zaskakujący. Po latach stania przy Izraelu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, Stany Zjednoczone wstrzymały się od głosu w sprawie rezolucji, która, między innymi, „potwierdza, że ustanowienie przez Izrael osiedleń na palestyńskim terytorium okupowanym od 1967 roku, włącznie ze Wschodnią Jerozolimą, nie ma żadnego prawnego uzasadnienia i konstytuuje otwarte pogwałcenie prawa międzynarodowego oraz [stanowi] główną przeszkodę w osiągnięciu rozwiązania dwu-państwowego oraz sprawiedliwego, długotrwałego i spójnego pokoju.”

Rezolucję określiły Stany Zjednoczone jako zmierzającą do zrujnowania ostatnich iskierek nadziei na rozwiązanie dwu-państwowe w sytuacji gdy, jak podkreśliła w swoim przemówieniu po głosowaniu amerykańska ambasador przy ONZ Samantha Power, na Zachodnim Brzegu żyje 590 tysięcy Izraelczyków. Odnotowała również, że Netanjahu przeczy sam sobie twierdząc, że zmierza ku rozwiązaniu dwu-państwowemu jednocześnie wiodąc najbardziej pro-osiedleńczą politykę w historii Izraela.

Jako zatwardziały lewicowiec, Obama, podobnie jak inni Bojownicy o Sprawiedliwość Społeczną, nie byłby w stanie wspierać izraelską czystkę etniczną, apartheid oraz opresję Palestyńczyków we własnym sumieniu. To samo wydarzyło się z innymi partiami lewicy, zwłaszcza z laburzystami w Wielkiej Brytanii. Zajmując takie stanowisko, Obama wystąpił z szeregu zdominowanej przez Żydów klasy osób finansujących Partię Demokratyczną oraz polityków tejże partii, spośród których wielu potępiło rezolucję. Prawdopodobnie uczynili to rozumiejąc, że wciąż będą musieli zmierzyć się z AIPAC, jeśli pragną reelekcji. Jednak mało prawdopodobnym jest, by jego działania przyniosły mu potępienie ze strony istotnego sektora wyborczego Demokratów – poparcie dla Izraela przeważa wśród nich marginalnie (53%) w porównaniu do 23% sympatyzujących z Palestyńczykami.

Fakt, że Obama postąpił tak na miesiąc przed opuszczeniem stanowiska jest potężnym dowodem na potęgę izraelskiego lobby oraz proizraelskich odczuć w amerykańskiej polityce. Popełniłby samobójstwo robiąc coś takiego przed wyborami w 2012 roku.

Donald Trump znajduje się w zupełnie innym położeniu. Po wyborach, zatweetował:

Odnośnie ONZ, sprawy będą się przedstawiały inaczej po 20 stycznia.”

Czy owe stanowisko powinno kłopotać tych spośród nas na Alternatywnej Prawicy, którzy postrzegają Trumpa jako prezydenta zdolnego wykroić nam politykę „Ameryka na pierwszym miejscu”, zawrócić nawałę imigracyjną oraz wdrożyć nacjonalistyczną politykę handlową? Nie sądzę, z następujących powodów.

W trakcie swojej kampanii Trump poczynił kilka kroków, które nie mogły spodobać się izraelskiemu lobby, włączając w to jego oświadczenie przed Republican Jewish Coalition, że nie wiążą go ich dotacje oraz, że zachowa neutralność w konflikcie Izraelczyków z Palestyńczykami. Jednakże skorygował to posunięcie swoim znakomicie przyjętym wystąpieniem w AIPAC, jakkolwiek nie udało mu się udobruchać neokonserwatystów spod znaku „Nigdy Trump”, którzy nadal atakowali go ze swoich żerdzi w mainstreamowych mediach konserwatywnych. Tak czy inaczej, od czasu zwycięstwa w wyborach, zasygnalizował silne poparcie dla Izraela mianując Davida Friedmana, twardogłowego zwolennika osiedleń i wroga rozwiązania dwu-państwowego na amerykańskiego ambasadora w tym kraju. Obiecał również przenieść ambasadę USA do Jerozolimy, co byłoby ruchem długo wyczekiwanym przez izraelskich fanatyków. I wcześniej już sygnalizował, że izraelskie osiedlenia nie stanowią przeszkody w osiągnięciu pokoju.

Trump nie znajduje się w położeniu Obamy. Jako prezydent musi rządzić we współpracy z mainstreamową Partią Republikańską oraz jej reprezentantami w Kongresie. W tym samym sondażu który wcześniej przywołałem, Republikanie sympatyzują z Izraelem na poziomie 79% i tylko 7% z nich odnosi się nieprzychylnie do tego państwa. Implikuje to fakt, że występując przeciw Izraelowi Trump wyalienowałby ogromną większość bazy wyborczej Republikanów już na samym początku swej kadencji. Proizraelska polityka jest nieodzowna u Republikanów. Co się tyczy głosowania w ONZ, zostało ono potępione przez cały chór republikańskich polityków oraz byłych polityków, wliczając w to rzecznika Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych Paula Ryana, senatorów Toma Cottona oraz Lindsay Graham, Newta Gingricha, Mike Huckabee, z nikłym sprzeciwem.

Sugeruję, że Trump zamierza obrać kurs w dużej mierze podobny do tego, jaki obrał Geert Wilders oraz inni europejscy nacjonalistyczni politycy. W istocie, Wilders, którego ostatnio skazano za „obrazę grupy etnicznej oraz podżeganie do dyskryminacji” za zapytanie odbiorców, czy nie powinno być czasem mniej muzułmanów w Holandii, twardo potępił rezolucję ONZ, pisząc na swoim Facebooku: „Obama zdradził Izrael. Dziękujmy Bogu za Trumpa. Moja rada dla izraelskich przyjaciół: ignorujcie ONZ i budujcie dalej swoje osiedlenia.”

Innymi słowy Wilders, jak Trump, wykroił sobie pozycję, która wyraża sympatię do izraelskich ugrupowań pokroju Likudu jednocześnie będąc przeciwnym dalszej islamskiej kolonizacji Zachodu. Trump nie wycofał się ze swoich zapowiedzi, że będzie próbował zawiesić imigrację z krajów generujących terroryzm (tj. krajów islamskich) oraz że nie zaakceptuje uchodźców z tychże krajów bez „ekstremalnej lustracji” (co ja uznaję za potwierdzenie, iż tacy uchodźcy nie zostaną w ogóle przyjęci przez USA, ponieważ niemożliwym jest właściwie zlustrować ludzi z krajów Trzeciego Świata, który, z rozmaitych powodów, posiada tendencję do nieadekwatnego rejestrowania swoich mieszkańców).

Jakkolwiek poparcie Geerta Wildersa dla Izraela jest długotrwałe i szczere (żył w Izraelu przez dwa lata jako młody człowiek pracujący w kibucu i odwiedzał ów kraj 40 razy w przeciągu ostatnich 25 lat), to nie był on nigdy w stanie uformować rządu i, biorąc pod uwagę ostatni wyrok skazujący, w oczywisty sposób nie zaskarbił sobie akceptacji ze strony holenderskich elit. Jednakże jego popularność rośnie – jest aktualnie najpopularniejszym politykiem w swoim kraju, a jego popularność wzrosła dzięki skazaniu, do 36%, jest to wynik najwyższy ze wszystkich partii (choć wciąż to nie większość). Po sukcesie Trumpa i powtarzających się przykładach islamskiego terroryzmu nie byłoby zaskoczeniem, gdyby rzeczywiście wygrał.

Nie mogę tego dowieść, ale wydaje mi się, że motywem przewodnim Wildersa i mu podobnych jest zapewnienie sobie ochrony przed lewicą, która dominuje w mediach, lecz także sympatyzuje z Izraelem i ogólnymi sprawami żydowskimi. Trump był obrzydliwie atakowany przez lewicujące media, lecz także przez prawicowe media neokonserwatywne (które są najbardziej proizraelskimi ze wszystkich). I ponieważ ataki na ludzi pokroju Trumpa czy Wildersa często przychodzą odziane w terminy moralne – poczucie moralności jest opium dla Białego Człowieka – wielu nie-Żydów w mainstreamowej prawicy poszukuje legitymizacji oraz akceptacji poprzez aktywne wspieranie żydowskich interesów. W końcu Żydom udało się z powodzeniem wykreować własny obraz ostatecznych ofiar i wielu z nich znanych jest jako liderzy inicjatyw „antyrasistowskich” na całym Zachodzie. Konserwatyści postrzegają takie własne działania jako efektywną odpowiedź na bezustanne oskarżenia ze strony lewicy, iż Republikanie, a zwłaszcza Donald Trump, to po prostu banda białych rasistów udających oddanie jakimś zasadom. Opiera się to na kapitale moralnym, który Żydzi spiętrzyli poprzez nieprzerwane medialne odnośniki do Holokaustu oraz medialne przekazy ukazujące wszelkie postawy antyżydowskie jako nieracjonalny bełkot pozbawionych wykształcenia, ułomnych moralnie ludzi.

Trudno jest w ogóle wyolbrzymić to poczucie moralnej prawości, które wznieca wśród amerykańskich konserwatystów oddanie względem Izraela. Dobrym przykładem jest Sean Hannity, który był i pozostaje twardym zwolennikiem Trumpa, zwłaszcza po nominacji tegoż. Hannity jest proizraelskim fanatykiem. Zaiste trudnym byłoby opisanie jego pochlebstw dla Izraela i Netanjahu. Podczas audycji radiowej z zeszłego roku, otrzymując telefony od Żydów wdzięcznych mu za poparcie wyrażane wobec Izraela oraz narodu żydowskiego, Hannity prędko odpowiadał, iż jego sympatie są wyłącznie kwestią moralnych pryncypiów – Izrael to ten dobry, to demokratyczne państwo oblężone przez islamskich terrorystów. Hannity bez wątpienia zgodziłby się ze stanowiskiem Wildersa, iż, „My [na Zachodzie] wszyscy jesteśmy Izraelem.”

Lewica już dawno temu uświadomiła sobie, jaką potęgę mają apele do moralności oraz szczególne do nich upodobanie w wydaniu białych ludzi (W moim mniemaniu biali, a zwłaszcza północni Europejczycy, są wyjątkowo skłonni do formowania grup opartych o poczucie moralności i prawości [w opozycji do nepotyzmu i koneksji klanowych] przy jednoczesnym wykluczaniu i piętnowaniu tych, którzy stronią od moralnego konsensusu.). Prawica odpowiadała mozolnie, często opierając swe argumenty o wartości abstrakcyjne jak prawa państw, liberalizm ekonomiczny oraz argumentację konstytucyjną. Libertarianizm oparty na abstrakcyjnych kwestiach ludzkiej wolności stał się paradygmatem. Jednak opieranie proizraelskiego stanowiska na moralności i sprawiedliwości staje się coraz bardziej wyświechtane biorąc pod uwagę przeprowadzaną przez Izrael czystkę etniczną, apartheid oraz codzienną opresję Palestyńczyków, a także regularne wybuchy niewiarygodnego brutalizmu w Gazie. Tak czy inaczej, wspierając kluczowe interesy Izraela Trump nie tylko neutralizuje republikański mainstream, ale również unika mantry „Trump to Hitler”, którą obserwujemy bez przerwy w mediach głównego nurtu.

Polityka, ostatecznie, jest sztuką dopuszczalności. Dla nas jako obrońców Białej Ameryki, pierwszorzędnymi priorytetami powinny być kwestie polityki wewnętrznej – zakończenie migracyjnej nawały przede wszystkim. Jeżeli dokonanie tego będzie łatwiejsze przez wsparcie Izraela, niech tak będzie.

Wreszcie zasugeruję, że Trump naprawdę żywi sympatię do Żydów i spraw żydowskich, ale jednocześnie zdaje sobie dobrze sprawę z ich potęgi i potrzeby użycia jej oraz ich personalnych zdolności dla własnych korzyści. Artykuł w „Jerusalem Post” autorstwa Michaela Wilnera z września 2016 roku daje nam istotny wgląd w bardzo długie związki Trumpa z Żydami. Fragment:

W ciągu dużej części swojego zarówno dorosłego życia jak i dzieciństwa i zdaje się, w każdym przełomowym punkcie swojej kariery w biznesie, Donald Trump otaczał się członkami jednej grupy mniejszościowej… Trump zdaje się mieć coś w rodzaju pozytywnego uprzedzenia do Żydów.

Ich zdaniem uznaje on ich za grupę bogatych, sprytnych, uzdolnionych i generalnie potężnych kontrahentów – same cechy, do których Trump aspiruje i usiłuje naśladować.

Począwszy od jego ojca Freda, rodzina Trumpów była bardzo mocno powiązana z Żydami w biznesie nieruchomościowym.

Otacza się on bardzo osobliwie żydowskim personelem, zarówno wtedy jak i teraz: jego prawnik ds. nieruchomości jest Żydem, jego firmowy adwokat jest Żydem, jego specjalista od kontroli jest Żydem, jego szef sztabu, szef finansów, jego dyrektor wykonawczy – ja byłem jego specjalistą od procesów przez 15 lat.

Kiedy rozmawiamy na temat wspólnoty żydowskiej, nie jestem w stanie pomyśleć o choćby jednym chrześcijaninie w jego najbliższym otoczeniu firmowym. – tak mówił Goldberg, który będzie głosował na Trumpa w listopadzie. – To dla mnie niesamowite. To niemalże uprzedzenie na korzyść Żydów.

Tylko jeden dziennikarz spędził z Trumpem dłuższy czas i był nim Tony Schwartz, który dołączył do jego życia na 18 miesięcy jako autor-widmo publikacji The Art of the Deal.

Schwartz często słyszał co Trump mówi o Żydach – grupie, którą zasadniczo charakteryzował jako bystrych księgowych i prawników.

Zapytany o to, czy kiedykolwiek sądził, że Trump zdefiniował go poprzez powiązanie z tą grupą, Schwartz odparł, że w tamtym czasie czuł, iż Trump uznawał go za bystrego, energicznego Żyda, który najprawdopodobniej napisze mu solidną książkę.

To niedorzeczne sądzić, że Donald Trump posiada głębokie, osobiste zrozumienie lub powinowactwo ze społecznością żydowską w pełnym znaczeniu tego wyrażenia – rzekł Schwartz. – I powodem dla którego to mówię jest fakt, że powinowactwo, związanie, empatia, czy głębokie zrozumienie są słowami nieobecnymi w jego słowniku.

Sposób, w jaki ja określiłbym jego postrzeganie Żydów jest taki: myśli o nich w bardzo prostych, stereotypowych obrazach. – mówił Schwartz w wywiadzie. – Miałem odczucie podejścia w stylu: ‘Pojąłem jak wykorzystać Żydów do własnych celów.’”

Moją konkluzją jest, że Trump to zdecydowanie żaden antysemita, jednak trudno uwierzyć, że jest naiwniakiem. Wyobrażam go sobie na spotkaniach biznesowych i zakrapianych koktajlami imprezach, gdy słyszy, jak jego żydowscy przyjaciele bardzo zachwalają zjawisko imigracji oraz multikulturalizm, dokładnie to samo słyszałem od nich bowiem w czasach swojej kariery uniwersyteckiej. Fakt, że posłużył się Żydami, jak mówi Schwartz, by uzyskać swoje cele nie jest powodem by sądzić, że nie rozumie on, iż cele głównych organizacji żydowskich w Ameryce są bardzo odmienne od jego własnych. I z pewnością wie o tym, że jego kontrkandydatkę finansowało ogromne tsunami żydowskich pieniędzy oraz, że ok. 75% amerykańskich Żydów zagłosowało na Hillary. Rozumie, że Żydzi są bardzo potężnym i wpływowym elementem amerykańskiego życia politycznego.

I biorąc to wszystko pod uwagę, włącznie z nastawieniem bazy wyborczej Republikanów, jest dobrze przygotowany do obrania proizraelskiego kursu jednocześnie szukając sposobu na uczynienie Ameryki znów wielką poprzez radykalną zmianę polityki na froncie wewnętrznym, przede wszystkim w odniesieniu do imigracji i uchodźców.

Tłumaczenie: Daniel Kitaszewski

Przekład artykułu zamieszczamy w „Szturmie” za zgodą autora. Wszelkie prawa zastrzeżone