Jeszcze kilka lat temu wydawało się nie do pomyślenia, by pewne hasła, idee czy nawet symbole miały w ogóle szansę przebić się do mainstreamu. A jednak – na naszych oczach przesuwa się okno Overtona, czyli granica tego, co jest społecznie akceptowalne. Co ciekawe, w dużej mierze nie dzieje się to dzięki ruchom narodowym czy prawicowym, ale… samej lewicy, która swoim działaniem od lat korzysta z szerszego przyzwolenia społecznego do swoich działań.
Gdyby podobne akcje jak atakowanie kościołów, niszczenie samochodów działaczy prolife, oblewanie farbą pomników czy chociażby przyklejanie się do asfaltu przeprowadzali ludzie z kręgów narodowych czy patriotycznych, kwik mediów byłby nie do zniesienia. Tymczasem, jeśli robią to grupy liberalno-lewicowe – uchodzi im to płazem, a często bywa wręcz nagłaśniane jako „oddolna inicjatywa obywatelska”. Dobrym przykładem z ostatnich dni jest sytuacja, w której samozwańczy Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych udostępnił nagranie z koncertu rapera Pei, na którym młodzież skanduje „j… izrael”, ale nie w kontekście zgłoszenia tego faktu do prokuratury! O nie, nie tym razem. Przyznają, że młodzież skandująca to hasło ma rację, a izrael jest państwem zbrodniczym. Jeszcze dwa lata temu nie do pomyślenia było, by ta strona lobbowała za takimi hasłami. Dziś – to już się dzieje. Tak samo przy ostatniej głośnej sprawie, której nie udało się przykryć zachodnim mediom, a mowa o brutalnym zabójstwie młodej Ukrainki Iryny Zarutskiej, która zginęła ugodzona nożem w pociągu przez niczym nie sprowokowanego napastnika. OMZRIK zamieścił informację o jej śmierci w opisie dodając słuszną uwagę, że powodem jej śmierci był kolor jej skóry. A przecież nie tak dawno jeszcze ów ośrodek rozumiał rasizm tylko w jedną stronę. A przypadek młodej tragicznie zmarłej dziewczyny wyzwolił nawet napisanie prawdy przez...Tomasza Lisa...
To jest przecież nie do pomyślenia. Czytanie takich postów zamieszczanych przez takie profile i osoby wprawia w osłupienie. To nie jest odosobniony przypadek. Obecnie w mieście Łodzi lewicowe środowiska zbierają podpisy pod petycją o zerwanie umowy partnerskiej miasta z Tel Awiwem. Pomysł pewnie skazany jest z góry na niepowodzenie, ale spójrzmy na to z innej strony: wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby to nacjonaliści złożyli taką petycję jeszcze powiedzmy dwa lata temu? Krzyk w mediach byłby gigantyczny o to co tym bezczelnym faszystom i antysemitom przyszło do głowy. A jednak – sprawa została podjęta i nagłośniona przez partie Razem.
Niektórzy mówią o teorii podkowy, wedle której skrajna prawica i skrajna lewica znajdują się bliżej siebie niż centrum. Abstrahując jednak od tego nieco anachronicznego i uproszczonego podziału na osi lewe–prawe i słuszności tej teorii trzeba zauważyć jedno: istnieją obszary, w których nasze cele się przecinają. I jeśli druga strona wykonuje „dobrą robotę” – nie ma sensu tego torpedować. Wprost przeciwnie: należy się cieszyć, że pewne narracje przesuwają granice debaty publicznej w korzystnym dla nas kierunku.
Widać to również szerzej – nie tylko w Polsce. Na Zachodzie coraz wyraźniej widać zmęczenie lewackimi pomysłami, zwłaszcza w kwestii migracji. W Wielkiej Brytanii w ramach protestu mieszkańcy zaczęli wywieszać w ostatnim czasie na ulicach angielskie flagi. Nie jest to przypadek – w kilku dużych miastach Anglicy stanowią już mniejszość wobec napływowej ludności, która nie tylko nie chce się asymilować, ale wręcz domaga się, by to gospodarze dostosowali się do ich kultury. Jednym z takich miast jest np. Birmingham, w którym już 2021 roku biali rdzenni Brytyjczycy stanowili 42,9% mieszkańców miasta. Coraz więcej ludzi ma tego zwyczajnie dość i zaczyna wyrażać to otwarcie.
Trzeba pamiętać, że to wcale nie jest proste. W UK za wpis na Facebooku można wylądować w więzieniu. Głośne było również nagranie, na którym policja zatrzymuje faceta tylko dlatego, że powiedział, iż lubi bekon – uznano to za „prowokację wobec muzułmanów”. Mimo tej atmosfery strachu i cenzury, ludzie zaczynają się buntować. To znak, że frustracja przekroczyła punkt krytyczny. W sobotę 13 września Londyn był świadkiem marszu w obronie wolności słowa i brytyjskiego dziedzictwa kulturowego, który zgromadził ponad 100 tysięcy demonstrantów, była to największa od lat tego typu manifestacja w Zjednoczonym Królestwie.
Zmienia się też narracja globalna jeśli mowa o sytuacji w okupowanej Palestynie. Świat po raz pierwszy od lat zaczyna mówić wprost o izraelskim ludobójstwie na Palestyńczykach. To, co dzieje się w Gazie, jeszcze niedawno było zamiecionym pod dywan tematem tabu. Krytyka Izraela kończyła się oskarżeniami o antysemityzm. Dziś coraz więcej głosów otwarcie nazywa rzeczy po imieniu. To wszystko razem pokazuje, że okno Overtona przesuwa się coraz wyraźniej – i to na naszą korzyść. Lewica, chcąc nie chcąc, sama popycha pewne narracje w stronę, w której prawica czy ruchy narodowe jeszcze niedawno nie miały szansy się przebić. Zachód się budzi, społeczeństwa zaczynają stawiać opór wobec absurdów i narzucanych ideologii. I jeśli naprawdę chcemy zmiany, warto obserwować te procesy i umiejętnie je wykorzystywać. Bo to nie jest czas na czekanie ani na półśrodki – to moment, w którym nacjonaliści mogą wstrzelić się w naturalny sprzeciw społeczny, pokazać, że istnieje realna alternatywa, i stać się głosem tych, którzy czują się ignorowani i wykorzystywani przez lewicowe eksperymenty. Pokazać i przypomnieć kto od lat przestrzegał przez zagrożeniami związanymi z migracją, kto od lat bił na alarm w związku z tym co się dzieje na Bliskim Wschodzie.
Lewica sama podkłada społeczeństwo pod nasz przekaz – kwestia tylko, czy potrafimy go chwycić, pokazać, że jesteśmy siłą rozsądku, i zamienić społeczny sprzeciw w realną zmianę.
