Na początku kwietnia miał miejsce strajk kierowców współpracujących z Uberem i Boltem. Protestujący domagają się obniżenia prowizji pobieranych przez platformy oraz podwyższenia minimalnych stawek za przejazdy. I niestety jak można się było spodziewać, sieć zalały „mądrości” ludzi, którzy zwyczajnie uwielbiają być wykorzystywani i mieć jak najgorsze warunki pracy, czyli...polskiego społeczeństwa.
Polacy od pokoleń harują ponad siły, często za grosze, z przeświadczeniem, że taka jest kolej rzeczy. Że trzeba "zacisnąć zęby", że "jakoś to będzie" . Zamiast walczyć o swoje, zamiast domagać się godnych warunków pracy i życia, wolimy siedzieć cicho i słuchać tych, którzy na nas żerują.
Mentalność niewolnika? Brzmi ostro. Ale jak inaczej nazwać sytuację, w której pracownicy bronią interesów garstki cwaniaków – właścicieli firm, korpo-magnatów i pseudo-przedsiębiorców – którzy płacą najniższą krajową, każą zostawać po godzinach często za darmo, a sami jeżdżą furami za pół miliona chwaląc się wakacjami spędzonymi w miejscach do których zabrał Cię jedynie Cejrowski w swoim programie.
Związków zawodowych się wstydzimy. Strajków nie popieramy. Myślimy: "a co, jeśli stracę robotę?". A to przecież MY – zwykli ludzie – tworzymy zyski tych firm. To nasza praca ich utrzymuje, a mimo to wolimy przyklaskiwać narracji, że „przedsiębiorca ryzykuje”, że „nie można go opodatkować bardziej”, że „trzeba mu ulżyć”. Bo przecież jak się nie podoba, to zawsze można zmienić pracę na inną, a co mądrzejsi powiedzą Ci, żebyś sam założył np. swoją Biedronkę to zobaczysz jak to jest...
Ilu z nas siedzi na umowach śmieciowych? Ilu tyra na czarno, bez emerytury, bez żadnego zabezpieczenia? Ilu zgadza się na wszystko, byle „nie podpaść”? To nie tylko wynik patologicznego rynku pracy, ale też naszej narodowej uległości. Zastraszeni, podzieleni, zmanipulowani – bronimy systemu, który nas tłamsi.
To niesamowite, że np. Młodzież Wszechpolska deklaruje walkę o godne płace dla Polaków, ale ponieważ do strajku (w obronie przecież również także i polskich) kierowców UBER i BOLT namawia Ukrainiec, to już to im się nie podoba, nie można tak, bo to migranci hamują stawki. Po części to racja, ale mówimy tu o sytuacji, w której to jeden z tych migrantów ma odwagę zawalczyć o lepsze płace dla wszystkich, a w zamian spotyka się z hejtem. Kuriozum. Jakie to znamienne, że obcokrajowiec w tym patopaństwie musi walczyć o lepsze warunki pracy, bo polscy pracownicy nie wyobrażają sobie by ich Pan przestał traktować ich jak podnóżek. Jak mają przestać chcieć skoro cytując innego internautę „po prostu jesteśmy nauczeni ciężkiej pracy, a czasy komuny, gdzie się strajkowało się skończyły. Dzisiaj jak nam nie odpowiada praca to idziemy gdzie indziej pracować. I tyle”. No jasne, możemy pójść pracować, gdzie indziej, gdzieś gdzie mamy te same warunki. Młody dynamiczny zespół, atrakcyjne wynagrodzenie (najniższa krajowa) no i możliwość rozwoju, wśród kolejnych niewolników.
Polski pracownik to jeden z najbardziej zapracowanych i najmniej chronionych ludzi w Europie. Harujemy więcej niż nasi zachodni sąsiedzi, zarabiamy znacznie mniej, a mimo to – zamiast domagać się zmian – bronimy status quo. A nawet gorzej: bronimy tych, którzy nas okradają, upadlają i mają nas za tanią siłę roboczą.
Podam tu przykład z mojego bliskiego otoczenia, gdzie pracownik z rodzaju tzw. „lizodupów” wspólnie z szefostwem uknuł intrygę wrabiając innego pracownika w czyny, których nie popełnił tylko po to, żeby szef mógł pokazać jaki jest miłościwy i dobroduszny, że jeszcze w ogóle pozwala mu pracować u niego w firmie. Dzięki temu miał pozycję by wykorzystać zaistniałą sytuację do narzucania dodatkowych obowiązków i robienia problemów z dniami wolnymi...ma-sa-kra. Pracownik pracownikowi wilkiem. Zamiast pracowniczej solidarności – zawiść, podejrzliwość i uprzykrzanie sobie życia.
Problem nie kończy się na braku solidarności pracowniczej i na braku buntu. W Polsce mamy wręcz masowe zjawisko identyfikowania się z oprawcą. Pracownik, którego wyzyskują, broni przedsiębiorcy przed „złym państwem”, które „chce go opodatkować”. Gość zarabiający 4000 brutto w wynajmowanym mieszkaniu z rodziną na utrzymaniu łapie się za głowę, że bogaty prezes zapłaci 9% składki zdrowotnej.
Uwielbiamy mówić o wolności. Ale dla wielu wolność to nie godne życie, tylko wolność… żeby móc wyzyskiwać innych bez przeszkód. Bo jak tylko ktoś mówi o prawach pracowniczych, o redystrybucji dóbr, o sprawiedliwości społecznej – zaraz podnosi się wrzask: „komunizm!”, „lewactwo!”, „załóż swoją firmę!”. Tak jakby bycie wyzyskiwanym było wyborem. Tak jakby każdy mógł ot tak rzucić robotę i założyć własną Biedronkę.
To jest dokładnie ta narracja, której chcą ci, którzy naprawdę rozdają karty. Ci, co mają kapitał, znajomości, wsparcie systemu. A ty, Polaku, siedź dalej w magazynie, pracuj 6 dni w tygodniu, dziękuj za możliwość nadgodzin i broń swego szefa jak niepodległości. Bo przecież „ciężko pracował, żeby coś mieć” – a ty? Ty tylko tyrałeś na to, żeby on to miał.
Efektem tej chorej mentalności jest podzielone społeczeństwo. Pracownicy nie ufają sobie nawzajem, nie organizują się, nie walczą razem. Zamiast kolektywnego nacisku – pojedyncze skargi, marudzenie przy stole czy w szatni, pasywna frustracja. A przedsiębiorcy? Czują się coraz bardziej bezkarni. Zwolnią, zastraszą, obetną pensję, wyślą na samozatrudnienie – a ty co zrobisz? Nic. Bo boisz się, że ktoś inny będzie jeszcze gorszy, będzie zły jak zły jest komunizm, a przecież prawa pracownicze to nic innego jak komunizm w czystej postaci...
Kamil Królik Antończak