Michał Walkowski - Jak i dlaczego walczyć o dyskurs semantyczny?

Jednym z najbardziej istotnych obszarów, na którym liberalna lewica dotkliwie wygrywa z szeroko rozumianą prawicą, jak również ze środowiskiem nacjonalistycznym, jest pole walki o dyskurs semantyczny. Wypadałoby na samym wstępie zdefiniować, czym charakteryzuje się to zjawisko oraz dookreślić, dlaczego jest tak ważne. W dalszej części tekstu zawarte zostaną przykładowe, efektywne metody walki o przyczółki w obrębie tegoż pola.

 

Dyskurs semantyczny można określić jako praktyczny aspekt użycia języka. Jednak jest to definicja dość prosta i uogólniona. Według polskiego językoznawcy, Waldemara Czachura dyskursem możemy określić „zbiór praktyk komunikacyjnych, realizowanych przez różne podmioty w formie seryjnych wypowiedzi (tekstów), które w procesie interakcji kształtują określone wizje świata według przyjętych reguł kulturowych”. Ta definicja wydaje się kompletna, pełna, a przede wszystkim adekwatna do tego, o czym ma traktować ten tekst.

 

Mamy więc określone, czym jest zjawisko dyskursu. Nadal jednak nie zostało wyjaśnione, dlaczego miałby odgrywać ono aż tak istotną rolę. Wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że komunikacja międzyludzka nie podlega zmianom semantycznym, że pojęcia mają pewne stałe znaczenia. Gdyby jednak tak było w rzeczywistości, to nie dochodziłoby do tak obszernych i hucznych starć społeczno-politycznych na gruncie debaty o znaczeniu różnych słów, czy sloganów. I to właśnie tenże wymiar sprawia, że dyskurs semantyczny jest polem konfliktów tak bardzo ważnym. Częste zderzenia różnych wizji świata, światopoglądów, aksjomatów i rzeczywistości leksykalnych powodują niejako, że możemy mówić wręcz o dialektyce społecznego użycia języka (szczególnie w obrębie metapolityki i działających w jej obrębie grup) – czyli fakcie, że znaczenia słów podlegają częstym zmianom oraz że są one dostosowywane do celów metapolitycznych określonych środowisk funkcjonujących politycznie. Bodaj najbardziej dobitnym przykładem na to są idee „tolerancji” i „równości”. Obie bowiem zostały wyprane ze swoich pierwotnych znaczeń, na których miejsce Nowa Lewica skonstruowała nowe i wybitnie absurdalne desygnaty.

 

W pierwszym przypadku zamiast definicji, którą usnuli starożytni mówiącej, że tolerancja to nic innego jak „cierpliwe znoszenie”, mamy pozytywną, istotową wręcz dla lewactwa wartość, która urosła z czasem do rangi cnoty. Nie trzeba raczej tłumaczyć jak to „delikatne przesunięcie” odbiło się na całej rzeczywistości społeczno-politycznej (przede wszystkim) świata liberalnego Zachodu. Zaznaczyć jednak należy, że wynikiem usilnych starań wspominanych wyżej środowisk politycznych, które ukuły chociażby obrzydliwą ideę tolerancji represywnej, z „cierpliwego znoszenia” dostaliśmy „przymusową akceptację”, a konsekwencje tego przykładu zmiany znaczeń odbijają się dalece szerzej, mocniej niż tylko do wymiaru dyskursu semantycznego – przykładów jest masa, a do najbardziej absurdalnych zaliczyć można:

 

- wdrożenie do systemu edukacji w ramach zajęć wychowania do życia w rodzinie edukacji seksualnej, która jakkolwiek sama w sobie jest w wychowaniu dzieci i młodzieży potrzebna, to wciskanie w jej obręb presji do akceptowania zjawisk takich jak świadome „wybieranie płci”, nieuznawanie dewiacji jako możliwych do leczenia albo zbyt wczesne, nieadekwatne oswajanie dzieci ze szczegółowymi informacjami na temat seksu (wykraczając tym samym poza sferę, która powinna nadal funkcjonować jako tabu) jest zwyczajnie niebezpieczne społecznie, a przede wszystkim już dziś widzimy jak wielkie zbiera żniwa na bazie tego, w jaki sposób młodzi ludzie, którzy przeszli przez tego rodzaju zajęcia lekcyjne, odnoszą się do tematów typu aborcja, ruch LGBT (i nieobejmowanie go ostracyzmem publicznym), a nade wszystko w jaki sposób te osoby są zagubione w kontekście niepewności własnej tożsamości i (niesłusznie) zbyt dalekim wiązaniem jej z identyfikacją;

 

- fakt, że dzięki idei tolerancji represywnej możemy mówić, iż w świecie liberalnego Zachodu funkcjonować zaczął nowy, totalitarny kaganiec społeczny, którym stała się poprawność polityczna.

 

W kontekście drugiego przykładu, którym jest idea równości, można dostrzec także cały szereg przykładów absurdów, które jeszcze kilkadziesiąt (a często nawet kilka-, kilkanaście) lat temu były nie do pomyślenia, a często również stanowiły obiekt kpin, żartów albo społecznego tabu. Jakkolwiek jednak w przypadku tolerancji mamy do czynienia z zastąpieniem „cierpliwego znoszenia” przez „przymusową akceptację”, tak tutaj mówimy o wymianie pierwotnego pojęcia pozytywnej wartości porównywalnej do solidaryzmu społecznego i tego, co z niego może wynikać (jak np. równość wobec prawa) na rzecz identyczności. I tutaj warto przytoczyć zjawisko wykluczenia z obrębu przestrzeni debaty akademickiej, jak również – szerzej – publicznej, tematyki podziału na rasy – właśnie w imię nowej definicji równości. Temat ten osiągnął absurd tego poziomu, że kontrowersją stało się mówienie o istnieniu owych różnic. Na pewnym etapie drugiej połowy XX wieku nagle, choć – jak można przypuszczać – w wyniku zamierzonych, skoordynowanych działań, na Zachodzie zaczęło się powszechnie uznawać podział na rasy za nieaktualny, a w wielu krajach z biegiem czasu niepoprawne politycznie osoby mające czelność podważać tę nową agendę światowego porządku może spotkać prawna kara. Witamy w świecie, gdzie absurd goni absurd.

 

Przedstawione zostały powyżej najdobitniejsze przykłady stanowiące o tym, że walka o dyskurs semantyczny jest sprawą kluczową oraz mocno wybiegającą poza sferę wyłącznie słownych utarczek polityków, czy różnego rodzaju aktywistów. Ta część „konfrontacji metapolitycznych” odbija się solidnie na wielu innych aspektach naszego życia. Wypadałoby zatem przemyśleć kwestię tego, w jaki sposób można by było poprawić funkcjonowanie nacjonalistów na tej arenie. Należałoby tutaj wyróżnić co najmniej trzy obszary, w obrębie których odnaleźć można elementy do poprawy: obecność w (nie tylko) social mediach, twórczość artystyczna oraz zrzeszanie się i działalność w obrębie organizacji pozarządowych. Warto potraktować te przestrzenie wspólnie, ponieważ przenikają się one dość mocno, dlatego przedstawiona poniżej lista nie będzie podzielona na sekcje. Oto lista 10 postulatów wraz z paroma słowami odniesień, która może posłużyć za wskazówkę, inspirację, może quasi-poradnik dla polskich nacjonalistów.

 

1) Odważmy się być wszędzie.

 

Nasze social media często ograniczają się do 1 lub 2 kanałów przekazu. Wiadomo, że należy zawsze mierzyć siły na zamiary, ale często mając możliwość poszerzenia zasięgu wpływów nie korzystamy z niej. Dlatego warto trzeźwo oceniać sytuację i sukcesywnie rozwijać „macki propagandy” o nowe kanały, profile, czy fanpage. Przestrzeń medialna nie kończy się jednak na social mediach, a innym aspektem tego postulatu jest pamięć o tym, że nie musimy mieć nawet swoich ludzi w środkach masowego przekazu jak radio, telewizja, gazety, czy serwisy informacyjne. W wielu przypadkach wystarczy posłużyć się sprytem (np. wysyłając zapowiedź lub relację z akcji jako anonim), a niekiedy regularną upierdliwością (bombardując skrzynki mass mediów kiedy tylko się da).

 

2) Bądźmy regularnie.

 

Bo regularna „kropla drążąca skałę” więcej jest warta niż jednorazowa lub chwilowa zajawka. Systematyczność jest istotna w każdym z wymienianych wyżej obszarów – tak w działalności medialnej, jak i twórczej, czy w obrębie NGOsów. Nad takiego rodzaju pracą można mieć większą kontrolę, jak również łatwiej ją ukierunkować oraz przynosi długofalowo większe efekty.

 

3) Stawiajmy na jakość.

 

Poza oczywistą wartością systematyki należy także pamiętać o istotności zdawania sobie sprawy z tego, jak wielką rzeczą jest skupianie się na jakości – postów w social mediach, komunikacji na różnych płaszczyznach, a przede wszystkim nas samych. W obliczu wszechobecnego sloganu „sprzedawania się”, który na wskroś mówi nam nie tylko o kruchej kondycji współczesnego społeczeństwa Zachodu, ale również stawia na „policzalność”, czyli ilość. Nam powinno wybitnie zależeć, żeby w obręb sprzedajności nie wchodzić i twardo trzymać się swojej pracy w duchu koncentracji, dyscypliny i zdrowej selekcji.

 

4) Działajmy w sieci.

 

Naród to nie zbiór autonomicznych atomów, a jeden, wielki organizm. To powinien doskonale wiedzieć każdy z nas. W związku z tym trzeba nam pamiętać, że im mocniej jesteśmy zorganizowani, im lepiej tkamy sieć naszych ekip, im szerzej zapuszczamy macki propagandy, czy rozwijamy zakres naszych wpływów, tym nasza przyszłość lepiej rokuje, bo nasze grupy powinny być właśnie jak małe nacje. I nie mowa tu wyłącznie o wymiarze ruchu nacjonalistycznego – nasze poświęcenie i skupienie na sieciowaniu oraz zacieśnianiu relacji może mieć realny wpływ na cały naród. Jednak taki stan rzeczy można osiągnąć wyłącznie przy dużym stopniu skoordynowania.

 

5) Nie bójmy się wyzwań.

 

Pewnie nie raz rezygnowałeś z akcji, bo nie miałeś jej z kim przeprowadzić albo ktoś cię olał, czy skrytykował. Na pewno wielu z was zdaje sobie sprawę, ile projektów upadło, ile inicjatyw nie powstało tylko ze względu na strach przed porażką. Jesteśmy mistrzami defetyzmu i rezygnacji. Mimo to warto mieć nadzieję, że ten stan rzeczy się zmieni, ludzie zaczną wykazywać większą odpowiedzialność oraz inicjatywę. Odwagi!

 

6) Korzystajmy z dobrodziejstw Internetu.

 

Tylko tyle i aż tyle. Pozorny truizm jest jednak wart wspomnienia, ponieważ wielu z nas nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, jak wielkim i nadal słabo eksploatowanym zasobem jest Internet. Można w nim znaleźć niemal wszystko, a na pewno wszystko do regularnej i skutecznej działalności tak solowej, jak i w ekipie – od materiałów propagandowych, przez różnego rodzaju fora, poradniki know-how, czy informacje o przeciwnikach, aż po profile lokalnych ekip, z którymi możesz nawiązać kontakt. Dodać na koniec należy, że warto tutaj pamiętać o zasadach BHP (nie tylko w kontekście działań w sieci zresztą) takich jak posługiwanie się VPN, używanie szyfrowanych czatów na komunikatorach w razie potrzeby (chociaż najlepszą praktyką komunikacji w przypadkach omawiania „przypałowych spraw” jest spotkanie osobiste – najlepiej bez telefonów), nie wchodzenie w nieznane, niestandardowo wyglądające linki, nie rozmawianie zbyt otwarcie z nieznajomymi z sieci, czy chociażby unikanie rozsądne dysponowanie własnym wizerunkiem, czy wrażliwymi danymi.

 

7) Wspierajmy swoich.

 

Brat za bratem stać powinien. Powinien. Nie zawsze tak jest. Niestety można powiedzieć, że wręcz naszą zmorą jest odcinanie się od kolegów, publiczne pranie brudów, czy po prostu nielojalność. Wydaje się, że istnieją perspektywy na zmianę tego stanu rzeczy przynajmniej dzięki temu, że wiele starań ukierunkowanych jest na integrację środowiska, ale nadal rokowania są ciężkie.

 

Innym aspektem tego postulatu jest konkretnie to, w jaki sposób można realnie wspierać „naszych” artystów, twórców, prawników, liderów, przedsiębiorców, czy innych dobrych ludzi, którzy mogą generować dla ruchu określone rodzaje dóbr, zasobów, korzyści i wpływów. Niestety wydaje się, że poza możliwościami, które mogą wynikać z poziomu zsieciowania danej ekipy (wzajemnego wsparcia, ale i dzielenia się kontaktami, innymi zasobami), czy formacji, kluczową rolę odgrywają tutaj pieniądze, więc możemy mówić o wszelkiej maści zbiórkach, stypendiach, lokatach i innych rodzajach zabezpieczenia finansowego.

 

8) Mosty – nie mury.

 

Ten postulat jest wyrazem nadziei na to, że przyjdzie chwila, w którym środowisko nacjonalistyczne dojrzeje do tego, że nie wolno tolerować sekciarstwa, intryganctwa, farmazoniarstwa, nielojalności względem kumpli, a watażkom i wodzykom należy jak najszybciej obcinać skrzydła. Równocześnie warto wierzyć, że zdamy sobie kiedyś sprawę, jak cenne jest współdziałanie i stawianie na piedestale Polski i naszego narodu.

 

9) Zawsze zaczynajmy od siebie.

 

To święta zasada. „Od zwycięstwa w sobie do zwycięstwa w narodzie.” Temat ten jest eksploatowany w nacjonalistycznej publicystyce dość szeroko, ale należy o tym przypominać i starać się o to, żeby każdy z nas zdawał sobie sprawę, że nigdy nie należy być ekspertem od bicia się w nieswoją pierś, a także że bez samodyscypliny i pracy nad sobą nie da się zbudować ani solidnie zsieciowanej formacji, ani tym bardziej Wielkiej Polski.

 

10) Gromadźmy zasoby.

 

To zachęta do tego, żeby starać się zbierać środki finansowe (ale nie tylko takie) w obrębie naszych wspólnot. Najprostszą formą mogą być składki. Najlepiej robić to w obrębie nowych lub istniejących już stowarzyszeń. Jeśli ich nie posiadamy, nie ma żadnych przyjaznych w zasięgu, to nadal jest sens zbierania, ale należy mieć na względzie możliwe konsekwencje prawne w razie ewentualnych, nielegalnych działań.

 

11) Budujmy System.

 

Nie chcemy być szczurami w wyścigu za marchewką na kiju i gardzimy współczesnym światem, a stawiając się w opozycji do niego pragniemy budować Niewidzialne Imperium, by być gotowym.