Maksymilian Ratajski - Misja Krywań czyli Tatry zimą

Tatrzańska zima jest piękna, wymaga jednak odpowiedzialności i odpowiedniego przygotowania. Jest to zupełnie inna turystyka niż w Karkonoszach czy Beskidach, gdzie można sobie pozwolić na zdobywanie szczytów przy gorszej pogodzie, a szlaki potencjalnie lawinowe po prostu zamyka się na zimę. Żeby zdobywać zimą najwyższe szczyty Polski (i Słowacji) potrzeba zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt – raki, czekan, kask i lawinowe abc będą nam niezbędne. Jednak sam sprzęt nie wystarczy, trzeba jeszcze umieć się nim posługiwać, do tego potrzeba także doświadczenia zimowego i umiejętności oceny lokalnego zagrożenia lawinowego, podawany przez TOPR stopień jest uśredniony dla całych polskich Tatr, od Grzesia po Rysy. Zanim zaczniemy sami (a raczej w gronie znajomych) chodzić zimą po Tatrach, powinniśmy odbyć kursy turystyki zimowej i lawinowe. Należy także pozbyć się głupiej brawury i zrozumieć, że czasem rozsądniej jest zrezygnować ze zdobycia szczytu niż ryzykować w złej pogodzie czy pchać się na górę, która jest dla nas na obecnym etapie zbyt trudna. Góry zaczekają, a zdrowie i życie ma się jedno. Pamiętam jak latem załamanie pogody zmusiło mnie do odwrotu dwadzieścia metrów pod szczytem Kościelca.

 

Zimowa turystyka w Tatrach jest coraz popularniejsza, co mnie osobiście bardzo cieszy, niestety, bardzo często możemy spotkana szlakach ludzi, którzy nie powinni znaleźć się zimą powyżej Śnieżki. Próby wejścia na Rysy w raczkach, brak czekana, czy lawinowego abc, są niestety powszechne. Podobnie jak chodzenie w terenie zagrożonym lawinami bez zachowania 30-metrowych odstępów, a raczej, mówiąc wprost – niemal za rączkę, bo przecież „od tego nie schodzą lawiny”, no właśnie schodzą. Ludzie bardzo często nie czytają komunikatów lawinowych, nie wiedzą także, że dwójka lub jedynka wcale nie oznaczają, że jesteśmy całkowicie bezpieczni. To właśnie przy dwójce zdarza się najwięcej wypadków lawinowych.

 

Samo posiadanie raków i czekana nie oznacza, że umiemy się nimi posługiwać. Jeżeli ktoś kupił raki, żeby wejść na Śnieżkę, albo Babią Górę, to nie znaczy, że umie w nich chodzić i poradzi sobie w Tatrach. Dlatego apeluję o uczestnictwo w kursach turystyki i lawinowych, na których można posiąść i uzupełnić wiedzę i umiejętności potrzebne do bezpiecznego poruszania się po najwyższych polskich górach zimą.

 

Nowy rok powitaliśmy w Szklarskiej Porębie, skąd drugiego stycznia udaliśmy się na Słowację w celu wędrowania po Tatrach oraz jeżdżenia na nartach, to drugie to akurat moi znajomi, sam nie mam pojęcia o narciarstwie i nigdy tego nie robiłem. Dla mnie głównym magnesem tej wyprawy był Krywań.

 

Skrajne Solisko (słow. Predné Solisko) to jedyny szczyt w słowackiej części Tatr, dostępny turystycznie bez ryzyka zapłacenia mandatu, nasi południowi sąsiedzi patrzą przychylnie na działalność taternicką i narciarską, jednak zakazują wchodzenia wyżej w celach turystycznych, grożąc mandatami. Wybraliśmy ten szczyt jako rozgrzewkę, ze względu na jego łatwą dostępność i piękne widoki. Wyruszyliśmy na szlak ze Szczyrbskiego Jeziora, idąc wzdłuż stoku narciarskiego, aż do położonego na wysokości 1840 metrów schroniska. W górę wyszliśmy pełni chęci zdobycia szczytu, motywowani pięknymi widokami na Tatry, a zwłaszcza Krywań. Szlak wśród kamieni, był średnio strony, uderzała bardzo mała ilość śniegu i lodu, w wielu miejscach szliśmy po gołej skale. Tegoroczna zima jest bardzo ciepła, ale gdyby ktoś mi powiedział, że trzeciego stycznia będę, z braku śniegu, zdejmował raki na wysokości 2000 metrów, uznałbym go za wariata. Wysoka temperatura to jednak nie tylko tatrzański problem, w Nowy Rok poszliśmy na położoną w Karkonoszach Szrenicę, gdzie nie było w ogóle śniegu. W końcu stanęliśmy na szczycie mierzącej 2117 metrów góry i po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy na dół, tym prędzej, że godzina była już dosyć późna.

 

Wycieczka na Łomnicki Staw (słow. Skalnaté pleso) miała stanowić odpoczynek, jednak okazało się poważnym wyzwaniem. Wychodząc wcześnie rano można by pomyśleć o Rakuskiej Czubie (słow. Veľká Svišťovka), wznoszącej się na 2038 m n.p.m., jednak tego dnia zamierzaliśmy odpoczywać, a nie zdobywać wysokie szczyty. Wyruszyliśmy z Tatrzańskiej Łomnicy, ponownie długo idąc wzdłuż stoku. Następnie odbiliśmy w prawo w las i tam w pewnym momencie zgubiliśmy szlak. Do stacji kolejki doszliśmy po śladach, stromym podejściem wśród kosodrzewiny, które było zdecydowanie cięższe niż zdobyty dzień wcześniej szczyt. Trudy wędrówki wynagrodziły jednak przepiękne widoki na Łomnicę, Widły i Kieżmarski Szczyt. Na dół postanowiliśmy zjechać kolejką, co pozwoliło nam podziwiać widoki z wygodnego wagonika.

 

Wycieczkę okupiłem lekkim przeziębieniem, co poskutkowało dwoma dniami spędzonymi na kwaterze, na szczęście pogoda była kiepska, więc nie mam czego żałować. Zasadniczo drugiego dnia mógłbym już pójść na spacer, jednak wolałem być w dwustu procentach pewny, że będę zdrowy i w pełni sił na zdobycie Krywania.

 

Sobotni poranek przywitał nas piękną pogodą, wstaliśmy niestety dosyć późno i na niebieskim szlaku zameldowaliśmy się o godzinie 7:08. Dość sprawnie nabieraliśmy wysokości idąc dobrym tempem do wysokości 2000 metrów, gdzie musieliśmy założyć raki i zamienić kijki trekkingowe na czekany. Odcinek do przełęczy był naprawdę ciężki, musieliśmy iść w trzydziestometrowych odstępach, ze względu na zagrożenie lawinowe. Końcowe podejście również było bardzo ciekawe, ostatnie sto metrów musieliśmy sami torować szlak, co nie było łatwe, ale udało się stanąć na szczycie. Nie podziwialiśmy jednak pięknych widoków, czas naglił, więc po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia zaczęliśmy zejście. Początkowo było ono wymagające, następnie od przełęczy nieco łatwiejsze, ten etap zdecydowanie łatwiej się schodziło niż wchodziło, ale dalej trzeba było uważać i używać czekana. Dopiero na 2000 metrów skończyły się trudności wysokogórskie i można było poczuć się niczym w Beskidach. Dalsza droga przebiegała już sprawnie, wśród pięknych widoków zachodzącego słońca, a następnie przy świetle księżyca w pełni. Słowackie przepisy sprawiają, że wysoko w górach nie ma tłumów, idąc na Krywań spotkaliśmy jedynie dwoje Polaków, z daleka widzieliśmy kilka osób schodzących zielonym szlakiem.

 

Krywań został zdobyty! Od kilku dni mój zimowy rekord wysokości wynosi (prawie) 2500 metrów, co jest bardzo przyjemną liczbą. Obyło się także bez mandatu, co bardzo cieszy, szczególnie zważywszy na kurs euro. Pierwszy wyjazd w 2023 roku uważam za bardzo udany i mam nadzieję, że to dopiero początek tatrzańskich wypraw tej zimy. Zamierzam poszerzać swoją wiedzę na kolejnych kursach i zdobywać coraz trudniejsze szczyty.

 

Maksymilian Ratajski