Adrianna Gąsiorek - Obowiązki "rodzinne" Piotrusia Pana

 

 

Okres świąteczny, który niedawno przeżyliśmy, skłaniał nas do różnych refleksji, ale również do rodzinnych rozmów. Dodatkowo koniec roku często służy do podsumować i określenia naszych celów i planów na kolejne lata. Każdy z nas ma swoją wizję, jak powinno wyglądać jego życie i do czego chciałby dążyć, nierzadko jednak nasze wybory są niezgodne z linią, którą przyjęli dla nas nasi bliscy czy po prostu inni ludzie. Jak zatem faktycznie wybrać własną drogę, przede wszystkim dobrą dla nas samych?

 

 

 

Facebookowe mądrości

 

Do napisania tego tekstu, skłonił mnie pewien post w social mediach, osoby zupełnie mi nieznanej, który wywołał dość sporą dyskusję w różnych miejscach internetowego światka. Mniej więcej autor przyjął podejście, iż obowiązkiem każdego człowieka względem rodziny i narodu jest znaleźć dobrą pracę, kupić własny dom, założyć rodzinę i to najlepiej przed 30 rokiem życia. Wszystkich, którzy tego jeszcze nie zrobili twórca treści, nazywa narcyzami-nieudacznikami. Określa również, że nasze rodziny mają prawo narzucać nam, jak mamy żyć i mogą wobec nas wysuwać własne oczekiwania. Dalej czytamy, że 40-letni młodzieńcy są potrzebni tylko terapeutom do zapełniania grafiku, a naszym obowiązkiem wobec rodziny i całego świata jest stworzenie wyżej wymienionego modelu idealnego człowieka.

 

W dyskusji pod postem można było odkryć różne reakcje. Część osób stwierdziła, że tekst ma charakter żartobliwy, inni pochwalali stanowisko autora, a spora grupa przedstawiała kontrargumenty. Długo zastanawiałam się, jak podejść do tego tematu z rozsądkiem, naszły mnie przy tym różne refleksje. Skupię się tylko na kilku z nich.

 

Zacznijmy od samego pojęcia, które jednoznacznie kojarzy się z postawą, którą internetowy myśliciel wykreował w swoim tekście tzw. syndromu Piotrusia Pana. Nie jestem miłośniczką tej bajki, ale faktycznie dość ciekawie możną ją interpretować wśród zachowań współczesnych ludzi.

 

 

 

Syndrom Piotrusia Pana

 

Syndrom Piotrusia Pana to psychologiczne określenie postawy mężczyzny, który mimo fizycznej dojrzałości nie potrafi i nie chce zachowywać się dorośle i dojrzale, odrzucając przy tym odpowiedzialną postawę, pozostaje "wiecznym dzieckiem".

 

Pojęcie to w swojej nazwie nawiązuje do tytułowego bohatera powieści Jamesa Matthew Barriego "Piotruś Pan" z 1904 roku, znanej dziś między innymi za sprawą animowanej adaptacji Disneya. Piotruś Pan Barriego jest mężczyzną, który nie chcąc dorosnąć, przenosi się do fantastycznej krainy Nibylandii, gdzie zostaje przywódcą grupy chłopców, razem przeżywają cudowne przygody i nie starzeją się. Jako swego rodzaju przypadłość współczesnych mężczyzn syndrom Piotrusia Pana opisał w 1983 roku psycholog Dan Kiley w książce "The Peter Pan Syndrome: Men Who Have Never Grown Up".

 

Co prawda psychologia jako nauka nie wprowadza takiego terminu do tzw. chorób natury psychicznej, ale zaczyna coraz częściej o nim dyskutować. Przyjęło się, że już jako dziecko, mężczyzna dotknięty syndromem Piotrusia Pana jest egoistyczny i narcystyczny, skoncentrowany na sobie, a przy tym przekonany, że i inni powinni się na nim koncentrować.

 

Czasem możemy się zastanawiać, o co chodzi mężczyźnie dotkniętym syndromem Piotrusia Pana, a to dlatego, że – podobnie jak dzieci – ma on problem z precyzowaniem swoich oczekiwań, przede wszystkim zaś z wyrażaniem emocji. Problem emocjonalny może tu przybrać dwie formy. Może prowadzić do emocjonalnego wycofania, skrytości i zamknięcia w sobie. Może też prowadzić do nadmiernej, nieadekwatnej emocjonalności, która przechodzi w stany podobne do histerii albo sprowadza się do rozczulania się.

 

Jeszcze inną charakterystyczną dla syndromu Piotrusia Pana cechą jest zupełny brak poczucia odpowiedzialności. Mężczyzna taki zrzuca zawsze winę na okoliczności – zawsze "coś złego się stało", zamiast "coś złego zrobiłem". Poza tym szuka usprawiedliwienia gdzie tylko może, przerzucając odpowiedzialność na innych (przełożonych, znajomych, partnerkę, ale też rząd, polityków, społeczeństwo). Unika również sytuacji, w których tę odpowiedzialność miałby przyjmować, a to prowadzi do kolejnej cechy – nieumiejętności podejmowania decyzji. Mężczyzna z syndromem Piotrusia Pana będzie próbował odkładać decyzję w nieskończoność albo spróbuje zrzucić ją na kogoś innego, bo dzięki temu przerzuci też odpowiedzialność.

 

Związek z mężczyzną dotkniętym syndromem Piotrusia Pana jest barwny, ale niekoniecznie udany. Początkowo może się wydawać ekscytującą przygodą, ponieważ mężczyzna taki jest zwykle zabawny, pomysłowy, energiczny. Z czasem jednak taki sposób zachowania może zacząć doskwierać. Co więcej, Piotruś Pan potrzebuje nieustającej uwagi, uznania i podziwu – dokładnie tak, jak dziecko. Zwykle partnerka nie jest w stanie zaspokoić tej potrzeby w stu procentach. Oznacza to, że z czasem Piotruś Pan zacznie szukać uwagi na zewnątrz związku. Nie musi to oznaczać zdrady, jednak trzeba się liczyć z tym, że mężczyzna z syndromem Piotrusia Pana bywa duszą towarzystwa i jako taki nie jest najlepszym partnerem dla introwertyczek.

 

Największy problem w związku z mężczyzną dotkniętym syndromem Piotrusia Pana został właściwie opisany już w książce Barriego, w której ani Dzwoneczek, ani Wendy nie potrafią zbudować normalnej relacji z Piotrusiem. A dzieje się tak dlatego, że Piotruś nie szuka relacji partnerskiej. Kobieta w jego dorosłym życiu ma zastąpić kobietę z jego dzieciństwa, czyli matkę. Mężczyźni z syndromem Piotrusia Pana nie szukają partnerek, które odpowiadają im temperamentem, dziecięcą energią i chęcią zabawy, lecz właśnie takich, które będą im matkowały. Taki mężczyzna próbuje wykorzystywać kobietę, przerzucając na nią odpowiedzialność za obowiązki, które jawią mu się jako zbyt nudne.

 

Mężczyźni z syndromem Piotrusia Pana zwykle nie są dobrymi ojcami. W ogóle często są przeciwni posiadaniu dzieci, ponieważ podświadomie wyczuwają, że ich pozycja w rodzinie byłaby zagrożona. Uwaga partnerki mogłaby skupiać się na dziecku, zamiast na nich. Do tego dziecko wiąże się z odpowiedzialnością, więc Piotrusie starają się ich unikać. Nawet jeśli mężczyzna taki zostanie ojcem, jego wkład w opiekę nad dziećmi bywa nieproporcjonalnie mały. Chyba że bierzemy pod uwagę zabawy z dziećmi, bo z tym mężczyźni dotknięci syndromem Piotrusia Pana radzą sobie akurat doskonale.

 

 

 

Relacje rodzinne

 

O samym syndromie warto poczytać i nieco rozszerzyć jego zasięg, ponieważ przyjęło się, że dotyka on tylko mężczyzn. Wiemy jednak, że opisane wyżej zachowania nie są obce również płci żeńskiej i nie skupiałabym się tu tylko i wyłącznie na samych Piotrusiach. Tak wygląda nasze społeczeństwo i raczej problem ten będzie narastał.

 

Wracając jednak do postu, o którym pisałam w pierwszym akapicie, warto rozważyć, czy faktycznie możemy zgodzić się z całością wpisu. Ja przyjęłam postawę, że tak i nie. Owszem prawdą jest, że owe Piotrusie nie są idealnym wzorcem do stworzenia zdrowego społeczeństwa. Pytanie jednak, skąd ten syndrom bierze się w młodych ludziach. W pewnej części zapewne z wygody, niechęci do brania na siebie odpowiedzialności itd. Z drugiej strony jednak tak wielu z nas żyje w dysfunkcyjnych rodzinach, że nie zgodziłabym się z tym, że rodzice, którzy "tworzą" przez własne zachowanie, takiego narcyza niepotrzebnego społeczeństwu, mają prawo cokolwiek od niego oczekiwać. Ciężko mi się również zgodzić z tym, iż pytanie kogokolwiek podczas wigilijnego obiadu o ślub czy planowanie dzieci jest faktycznie takim odpowiednim pomysłem.

 

Jestem daleka od oceniania innych ludzi i ich wyborów, ponieważ uważam, że nie mam wystarczającej wiedzy, żeby wpływać na kogokolwiek poza samą sobą, w tak intymnych sferach. Także często rodzinna, nawet najbliższa, z różnych przyczyn, nie ma pełni wiedzy dotyczącej najskrytszych kwestii.

 

Musimy pamiętać, że bywa, iż pod pewną postawą, może kryć się wiele dużo głębszych problemów, których nie mamy prawa oceniać, a już na pewno nie twierdzić, że ktoś ma obowiązki względem rodziny czy narodu.

 

Oczywiście nie chodzi o wybielanie lenistwa wśród 30/40 latków mieszkających z rodzicami, którzy nie chcą się podjąć pracy i żerują na rodzinie. Jak najbardziej takie postawy trzeba mocno piętnować.  I chociaż stan mieszkalnictwa jest w Polsce dramatyczny i ciężko się usamodzielnić, powiedzmy, że w wieku 30 lat warto by było to jednak zrobić, lub chociaż dążyć do zmian. W tej kwestii zatem zgadzam się z facebookowym wpisem. Gorzej, jednak jeśli w swoich rozważaniach wchodzimy zdecydowanie głębiej.

 

 

 

"Życzenia" nie na miejscu

 

Wróćmy zatem do rodzinnego, wigilijnego spotkania, podczas którego młoda para jest przepytywana o kwestie pracy, ślubu i potomstwa. Oczywiście jesteśmy w zamkniętym kręgu rodzinnym, który teoretycznie jest bliski sobie. Okazuje się jednak, że często nie dzielimy się swoimi problemami nawet z najbliższymi. Ja zmieniłam podejście w jednej chwili, kiedy byłam świadkiem sceny, która rozegrała się wśród moich bliskich przyjaciół. W zasadzie od tego momentu nigdy już nie składam bardzo osobistych życzeń, nie wypytuję natrętnie i nie narzucam własnego podejścia. Byłam zaproszona na ślub dwójki bliskich mi ludzi. Podczas wesela państwo młodzi przyjmowali gratulacje i setki życzeń. Oczywiście większość z nich dotyczyła "rozmnażania się". Młodzi przyjmowali wszystko na "klatę", ale wiedziałam, że nie jest im to na rękę. Nikt bowiem nie wiedział, że po prostu oboje nie będą nigdy rodzicami, bo tak zdecydowała za nich natura. Dość długo zajęło im się pogodzenie z faktami. Czy zatem takim ludziom mamy wmawiać, że nie są potrzebni społeczeństwu? Że nie spełniają oczekiwań rodziców i narodu? Ludzie walczą z różnymi trudnościami i wchodzenie w nie z naszymi "butami", bo tak nam się wydaje, że to będzie odpowiednie, moim zdaniem wykracza poza nasze możliwości i jest po prostu nie na miejscu. Wiele kobiet nie może zajść w ciążę i wmawianie im, że nie są prawdziwymi kobietami, bo nie spełnią narzuconych przez jakieś grono, obowiązków, jest chore. Podobnie zresztą jest z mężczyznami. Zatem w takich przypadkach odrzucam tę "teorię" o zbytecznym 30-letnim bezdzietnym narcyzie, jeśli nie żeruje on celowo na innych.

 

 

 

Brak odpowiedzialności

 

Ostatnia kwestia, najważniejsza, która narzuca mi się codziennie w pracy to pytanie — czy wszyscy ludzie powinni mieć dzieci? Oczywiście rozumiem kwestie rozwoju narodu, społeczeństwa, niskiej demografii itd. Wiem, że wszystkim zależy, żeby Europejczycy, Polacy rozmnażali się, aby obce kultury, które zdecydowanie częściej mają liczne potomstwo, nas nie wyparły z własnych terenów. Z takiej ogólnej, masowej perspektywy wygląda to prosto - im więcej nas będzie, tym lepiej. Rozmnażajcie się zatem, jak oczekuje od Was naród i rodzina. Nie zastanawiamy się jednak nad drugą stroną medalu - dzieckiem, które pojawia się na świecie. Zdaję sobie sprawę, że nie ma rodziców idealnych, każdy popełnia błędy, które często odbijają się na życiu dziecka przez wiele lat. Tak było, jest i będzie. Niestety jednak sami widzimy, jak wyglądają obecni przedstawiciele polskiego społeczeństwa w wieku rozrodczym. Ci ludzie najczęściej mają tyle problemów ze sobą, że nie ma żadnych szans na to, aby stworzyli normalną rodzinę. Zawsze trochę żartobliwie mówię, że na wszystko potrzebujemy uprawnień, zezwoleń, a kiedy decydujemy o czyimś życiu i na świecie pojawia się potomstwo, wielu ludzi po prostu nie jest w stanie podjąć się temu obowiązkowi. Nie twierdzę, że kiedyś ludzie byli do tego lepiej przygotowani, ale skala dzieci z różnymi problemami jest teraz niesamowita. W pracy stykam się właśnie z tymi, którzy zostali poczęci, bo tak trzeba, bo taki był obowiązek, bo taka jest kolej rzeczy. Większości dzieci ma problemy rozwojowe i emocjonalne. Nie radzą sobie z niczym, a rola rodzica w zasadzie nie istnieje. Przychodzą do szkoły przed godziną 7, wychodzą po 17 i lecą na dodatkowe zajęcia. Włóczą się po osiedlach "bo rodzic pracuje zdalnie i mam mu nie przeszkadzać". Zajmują się sobą "bo mama siedzi w telefonie i nie ma czasu kupić pierwszoklasiście ołówka". Osobiście mnie przeraża, z jaką samotnością te dzieci już w najmłodszym wieku się stykają. Jak myślicie, wyrosną z nich Piotrusie Pany, ludzie emocjonalnie skrzywdzeni, czy idealni przedstawiciele społeczeństwa? Pewnie niektórzy sobie poradzą, ale w większości będziemy toczyć koło - nieodpowiedzialnych rodziców i ich problematycznych dzieci, którzy staną się kiedyś rodzicami...

 

Nie chodzi mi o zniechęcenie, ale o zastanowienie się, czy na pewno narzucanie innym tworzenia rodzin jest odpowiednie, jeśli nie znamy wszystkich informacji. Może i moje stanowisko nie jest popularne w naszym środowisku, ale bardzo bym chciała, żeby każdy przed szybką myślą "zróbmy sobie dziecko" przemyślał sprawę i po prostu podjął tę decyzję sam i świadomie. Nie pod naciskiem rodziny czy społeczeństwa. Tak, żeby wychować młodych, zdrowych ludzi, a nie emocjonalne zombie.

 

 

 

Bibliografia:

 

"Syndrom Piotrusia Pana" Dan Kinley, Wydawnictwo: Jacek Santorski & Co

 

 

 

Adrianna Gąsiorek