Grzegorz Ćwik - Roszczeniowcy?

Jednym z najbardziej odrażających, a jednocześnie najczęściej używanych słów w neoliberalnym świecie jest „roszczeniowiec”. Słowo to po roku 1989 zrobiło zawrotną karierę, zajmując w słowniku ludzi wybrakowanych (liberałów) poczesne miejsce, obok „homo sovieticusa”, „wyuczonej bezradności”, „braku kompetencji kulturowych”, „braku przedsiębiorczości i elastyczności” etc. Wszystko to wiąże się oczywiście z pewną wizją świata jaką liberalny totalitaryzm myśli nam narzuca i wkręca jako rzekomo prawdziwą. Oto okazuje się, że ludzie dzielą się na dwie podstawowe grupy: młodych, wykształconych, asertywnych i przedsiębiorczych, gotowych pracować 16 godzin dziennie, podchodzących elastycznie do kwestii pracy, kodeksu tejże, moralności i wszelkich zasad. Druga grupa zaś to ci, którzy stali się ofiarami tzw. reform Balcerowicza, czyli osoby celowo wykluczone i spauperyzowane – ci jawią się jako ci głupi, roszczeniowi, tkwiący mentalnie w PRL-u, oczekujący jałmużny i zapomogi oraz oczywiście przepełnieni ultrakonserwatywnym ciemnogrodem.

 

To, że wizja ta jest kompletnie błędna wiemy chociażby z lektury Wosia, Okrasków czy Namoi Klein. Doktryna szoku, która oznacza wprowadzenie anglosaskiego neoliberalizmu to przede wszystkim element kreujący wąską grupę ludzi, która uzyskuje profity materialne i społeczne kosztem całej reszty wspólnoty, która zostaje szybko i gwałtownie spauperyzowana przez szybko i bezpardonowo wdrażane reformy wolnorynkowe. Propaganda, która kreuje m.in. właśnie owych „roszczeniowców” służy umacnianiu propagandowej wizji kapitalizmu i temu, aby możliwie najszersze masy społeczne wierzyły w to, że jeśli nie są w wąskiej grupie wybrańców to wyłącznie ich wina.

 

Jest jednak paradoksalnie w tej wizji pewna doza prawdy. System neoliberalny wygenerował określoną grupę roszczeniowców, którzy zgodnie z wizją rodem z wyborczej, najwyższego czasu czy natemat wypełniają wszystkie przymioty tej grupy:

 

- nie interesuje ich dobro wspólne

 

- oczekują przyznania im kosztem uczciwie pracujących ludzi niesłusznie należnych dywidend, transferów i przywilejów

 

- sami nie wykazują gotowości uczciwej pracy dla dobra społecznego

 

- charakteryzuje ich daleki posunięty egoizm i indywidualizm, oraz skupienie się na wąsko pojmowanych celach ekonomicznych i finansowych

 

- sami nie wykazują wartości dodanej, zarówno dla świata pracy, ekonomii czy kwestii społecznych

 

 

 

Ludzi ci to jednak nie zwykli obywatele czy pracownicy. Szukać roszczeniowców powinniśmy po 2 stronie barykady, a mianowicie… wśród samych kapitalistów! Jeśli chwilę zatrzymamy się przy tym i zastanowimy, wówczas okaże się, że to właśnie kapitaliści są jedną z najbardziej, a może i najbardziej roszczeniową grupą w społeczeństwie.

 

Wróćmy chwile myślami do początku pandemii i wprowadzenia tarczy antykryzysowej przez rząd. Niestety skupiła się ona na pomocy pracodawcom i wielkiemu kapitałowi, a nie zwykłym ludziom, jednak nas interesuje tutaj co innego. Oto bowiem okazało się, że po pierwsze upada całkowicie mit, że państwo nie ma swoich pieniędzy – ma ich całkiem sporo, a po drugie ręce po nie wyciągnęli przede wszystkim… ci najbardziej zamożni. Szło to zresztą w parze z umożliwieniem obniżki pensji czy innych działań antypracowniczych, jakie to narzędzia dostali tzw. pracodawcy w swoje ręce. Rzecz niezwykle w tym aspekcie istotna to fakt, że po kilku miesiącach okazało się, że pieniądze o jakie żebrali kapitaliści, które to miały posłużyć im na bieżące wydatki, w tym wypłaty pensji, w ponad 60% nie zostały nigdy wydane, a przeważnie leżą na kontach bankowych i generują procenty dla swych właścicieli. Tak więc państwo z podatków zwykłych ludzi sfinansowało ekstra dywidendę dla najbogatszych. Państwo, które przecież najwięcej podatków czerpie z vat-u, a więc tego co uderza przede wszystkim w najbiedniejszych.

 

To prowadzi nas do obserwacji, które zwieńczyć można wnioskami o szerszym charakterze. Kiedy bowiem państwo wdraża system 300+, 500+ czy jakiekolwiek inne osłony socjalne, wówczas słyszymy histeryczne wrzaski o roszczeniowcach oraz zewsząd płynące anegdotki o patologicznych przykładach rodzin żyjących z zasiłków i otrzymujących rzekomo z owego socjalu grube tysiące i nie wiadomo jakie profity. Swoją drogą, próbowaliście kiedyś przeżyć za kwotę równą zasiłkowi dla bezrobotnych w tym kraju? 700 zł to nie jest chyba ten osławiony socjal pozwalający na wieczne wakacje?

 

Tak czy inaczej pomoc najsłabszym niestety uwalnia w nas najgorsze instynkty. A przecież sprawiedliwość społeczna zasadza się między innymi na tym, że nie mogą na niej stracić, a powinni zyskać, właśnie ci najsłabsi. Niestety, pewien wschodni nihilizm i zamordyzm siedzi  w naszych duszach i chętnie wykazujemy się najgorszymi przymiotami charakteru wobec słabych i mniej zaradnych, ale gdy sytuacja dotyczy silnych i zamożnych… wówczas tylko kiwamy głową.

 

Bo to trochę mit, że państwo tylko z biednych korporacji i wielkich firm ściąga bezlitośnie podatki, zwiększa je i generalnie gnębi jak może. To retoryka godna rosyjskiej konfederacji czy głębokich jak klozet felietonów z natemat. Rok rocznie najwięksi inwestorzy i pracodawcy w kraju, w tym wszelkie sieci hipermarketów czy firmy produkujące tu swoje produkty, otrzymują zarówno zwolnienia z podatku, specjalne warunki referencyjne na działanie i generalnie zielone światło na „elastyczne” podchodzenie do kwestii pracowniczych czy wypłat, ale też państwo co roku kilkadziesiąt miliardów złotych przekazuje w różnych formach dopłat i dotacji dla wszystkich. Chodzi zarówno o zwolnienia podatkowe, bezpośrednie dopłaty, granty, zamówienia publiczne i wszelkie inne formy przepływu kapitału na linii państwo à prywatny sektor. Tutaj już dziwnym trafem nikt nie zająknie się o żadnych patologiach, możliwej korupcji, nie zadaje pytań o zasadność chociażby braku podatków dla największych inwestorów w Polsce. A przecież postawa kapitalistów, w tym wypadku niesamowicie nacechowana hipokryzją, to właśnie nic innego jak owa roszczeniowość. Z jednej strony robią wszystko by redukować koszty pracy, nalegają na uelastycznienie form zatrudnienia, najchętniej w ogóle by nie płacili podatków, z drugiej zaś przy każdej okazji wyciągają ręce po państwowe pieniądze – czyli po kapitał nas wszystkich. Widać to zarówno przy wspomnianej pandemii, jak i przy kryzysie roku 2008 – wówczas w sektory finansowe i bankowe na całym świecie wpompowano biliony dolarów, a te posłużyły ostatecznie stabilizacji firm, sektora czy transferom do pracowników, ale trafiły do prywatnych kies wąskiej grupy prezesów i menadżerów. Jak inaczej to nazwać, jak nie roszczeniowością?

 

Generalnie kapitaliści i menadżerowie wielkich korporacji są w przeważającej większości już nawet nie liberałami, co gospodarczymi libertynami. Popierają oczywiście wszelkie chicagowskie brednie ekonomiczne z powodu własnego interesu, który nijak nie idzie pod rękę z interesem społecznym czy narodowym. Co ciekawe jednak, postulaty o prywatyzacji, jak najmniejszym mieszaniu się państwa do ekonomii itp. nie przeszkadzają tym ludziom… korzystać szeroko i masowo właśnie z owoców pracy i działalności państwa. To państwo bowiem jako takie tworzy infrastrukturę (drogi, autostrady, sieć elektryczna, internetowa, wodociągowa), to państwo utrzymuje ład i porządek publiczny oraz umożliwia swobodne działanie przedsiębiorstw. Wreszcie – zatrudniani pracownicy w przeważającej większości są edukowani w państwowych szkołach, co przecież też jest wyzyskiwane i wykorzystywane przez biznes.

 

Każdy z tych aspektów to realne wykorzystanie zasobów i osiągnięć państwa oraz społeczeństwa, które je tworzy. Jednak gdy przychodzi do debaty o państwie, okazuje się nagle, że jest ono rzekomo niepotrzebne i powinno ingerować jak najmniej. Wszystko w porządku panowie kapitaliści, ale czy w parze z tym nie powinna iść w takim razie finansowa bonifikata za wykorzystywanie powszechnych dóbr i zasobów? Oczywiście to pytanie trochę na zasadzie odbijania piłeczki, ale przecież wpisuje się w model myślenia opartego wyłącznie na transakcyjności. Skoro więc za wszystko trzeba płacić, to może pora zacząć płacić za wykorzystanie państwowych dróg czy wiedzy oraz umiejętności pracowników, którzy skończyli państwowe szkoły?  Byłoby to poniekąd zasadne zwłaszcza w wypadku tych firm, które i tak otrzymują spore dofinansowanie z budżetu oraz tych, które zwalniane są z podatków.

 

Innym aspektem tego wszystkiego jest wymiar potrzeb i aspiracji. Gdy posłuchać liberałów histeryzujących o roszczeniowcach okazuje się, że narzekają na rzekomo wysokie podatki bo chcieliby zwiększyć swój wymiar konsumpcji, który i tak zazwyczaj plasuje się sporo powyżej średniej. Jeszcze droższe samochody, jeszcze bardziej egzotyczne wakacje, drogie ciuchy, narkotyki etc. Tymczasem owi roszczeniowcy zazwyczaj aspirują jedynie do stabilizacji i poziomu zwykłego bezpieczeństwa materialnego-socjalnego. Kto tu jest więc roszczeniowcem? Matka, która otrzymuje 500 zł na swoje dziecko czy specjaliści od social media z wielkich korporacji, którzy w przerwie na papieroska narzekają na „socjalizm” państwa polskiego?

 

W ogóle co to znaczy owa „roszczeniowość” w odniesieniu do zwykłych ludzi? Skoro liberałowie sami przyznają, że oczekiwać od nich normalnego, sprawiedliwego i uczciwego systemu, pozwalającego utrzymać siebie i swoją rodzinę to za dużo i nie jest to wpisane w aksjologię kapitalizmu, to właściwie sami strzelają sobie samobója. Podobnie kiedy przyznają, że ktoś kto chce tylko mieć elementarne poczucie bezpieczeństwa w postaci stałej, dobrze płatnej pracy, mieszkania czy usług socjalnych to „roszczeniowiec”, który oczywiście wyciąga ręce po nie swoje. Skoro przynależność do narodu i społeczeństwa nie daje wedle liberałów takich praw, to co je daje? Czyżby przynależność do elity i grupy najbogatszych, tych którzy dorobili się na „reformach” szarlatana Balcerowicza? Skoro tak, to mamy do czynienia nie z żadną demokratyczną wizją, tylko wprost artykułowaną teorią społeczeństwa niewolniczego. Wystarczy jak widać tylko chwilę zastanowić się na d logiczną konstrukcja neoliberalnych bredni, by zrozumieć, że są bezwartościowe.

 

Aby zniszczyć nowotwór neoliberalizmu trzeba między innymi uderzyć w jego mity i fałszywą wizję świata. Odrażający i dehumanizujący mit „roszczeniowców” jest jednym z tych, które trzeba jak najszybciej zdekonstruować… lub odwrócić jego znaczenie i użyć wobec przeciwnej nam strony. Nie trzeba zaś do tego dużo, wystarczy odwaga, zwykła logika i tzw. trzeźwy rozsądek. Liberalizm to bowiem wyjątkowo głupia i naiwna idea, stąd i najprostsze środki są jak sądzę najskuteczniejsze do wykazania społeczeństwu bezdroży kapitalizmu i liberalizmu jako takiego.

 

 

 

Grzegorz Ćwik