Korneliusz Zieliński - Koniec historii, czas dojrzeć!

Historia zmartwychwstała. W 2022 roku nie mamy już najmniejszych wątpliwości, że „Koniec historii” Francisa Fukuyamy nadaje się tylko do kosza na śmieci. Co prawda natknąć się można po stronie liberalnej na próby zakłamywania rzeczywistości i dowodzenia, że ewentualny triumf nad Rosją będzie ostatecznym zwycięstwem liberalnej demokracji, jednak takie teorie można skwitować jedynie wzruszeniem ramion gdyż świadczą one o totalnym oderwaniu od rzeczywistości. Wróciliśmy do czasu „prawdziwych” (nie sposób w tym miejscu nie przypomnieć amerykańskiej inwazji na Irak i Jeana Baudrillarda piszącego w reakcji na przebieg interwencji, że „wojny w Zatoce nie było”) konfliktów zbrojnych a wydarzenia, które dziś obserwujemy na ekranach telewizorów i smartfonów będą w przyszłości przedmiotem nauki na lekcjach historii. Okres pomiędzy upadkiem Żelaznej Kurtyny a agresją Rosji na Ukrainę nie był końcem historii – był tylko nową la belle époque i okres ten ostatecznie dobiegł końca.

 

Inwazja rosyjska na Ukrainę ostatecznie ukazała, że „mieliśmy rację”. Na łamach Nowego Ładu Jakub Siemiątkowski pisał o tym, że środowisko Polityki Narodowej, które dziś tworzy również Nowy Ład (a które to środowisko kilka lat temu, nie jest to żadną tajemnicą, w dużej mierze składało się z osób tworzących także redakcję „Szturmu”) słusznie zdiagnozowało sytuację. „Szturm” przez lata promował ideę pojednania polsko-ukraińskiego oraz współpracę między polskimi a ukraińskimi nacjonalistami (oczywiście nie sposób w tym miejscu nie oddać honorów Jakubowi Siemiątkowskiemu, obecnemu na Euromajdanie i bardzo zasłużonemu w promocję idei dialogu polsko-ukraińskiego, aktualnemu redaktorowi naczelnemu Grzegorzowi Ćwikowi czy Witoldowi Dobrowolskiemu, który w imieniu redakcji wizytował konferencje naukowe organizowane przez Ruch Azowski i którego zasługi na tym polu są absolutnie bezsprzeczne), do dziś z ogromną satysfakcją przyznaję, że treść apelu do radnych Lwowa w obronie lwów na Cmentarzu Orląt, podpisany między innymi przez Andrija Bileckiego, pierwszego dowódcę Pułku Azow, wyszła z inicjatywy „Szturmu” i wspólnie mieliśmy okazję jako polscy i ukraińscy nacjonaliści zaapelować do polityków Swobody o odrzucenie szowinistycznej demagogii na rzecz wspólnej działalności. Jak wówczas zadeklarowaliśmy z naszymi ukraińskimi kolegami (którzy dziś, w ruinach Mariupola, skutecznie stawiają opór agresorowi) „świadomi obecnej sytuacji politycznej i społecznej nacjonaliści, z całą stanowczością potępiamy postawy wbijania klina pomiędzy naszymi narodami” gdyż „europejskie narody powinny zjednoczyć się w walce”.

 

Być może nie każdemu data 24 lutego 2022 roku wryje się w pamięć tak jak 11 września 2001, 2 kwietnia 2005 czy 10 kwietnia 2010 roku, jednak trzeba powiedzieć sobie jasno – dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę całkowicie odmienił sytuację w naszym regionie, a to oznacza konieczność dostosowania się do nowych okoliczności. Z tej okazji chciałbym podzielić się kilkoma refleksjami – możliwe, że budzącymi kontrowersję i sprzeciw, co jednak w pełni rozumiem i w pełni jestem przygotowany na krytykę.

 

Zacznijmy od kwestii, która jest wielce problematyczna. Moim zdaniem świadomi (i bynajmniej nie używam tego określenia by utożsamić się z wszelkiego rodzaju „świadomymi” i „wolnymi” ludźmi powielającymi różnego rodzaju spiskowe brednie) nacjonaliści muszą w szczególności dokonać takich rozważań z jednego, bardzo istotnego powodu – a jest nim instrumentalne wykorzystywanie populizmu i nacjonalizmu przez Kreml.

 

Oczywiście, Kreml w celu destabilizacji sytuacji w Europie wspiera różne mniej lub bardziej radykalne środowiska, w tym środowiska radykalnej lewicy czy ekologów, jednak trzeba powiedzieć jasno, że część prawicowych i nacjonalistycznych środowisk na Starym Kontynencie jest związana z Rosją bądź z nią przynajmniej sympatyzuje i bynajmniej tego owe formacje nie ukrywają. Można tu wskazać dwa główne środowiska – pierwsze z nich to różnego rodzaju wariaci którzy swój „nacjonalizm” tworzą na bazie wszelkiego rodzaju zwariowanych teorii spiskowych (a którzy często podkreślają swoją fascynację ideami panslawizmu oraz mniej lub bardziej wprost artykułują swoją sympatię do Federacji Rosyjskiej), drugie to mainstreamowe populistyczno-konserwatywne ugrupowania. Powiedzieć sobie należy jasno, że narodowi radykałowie nie są ani jednymi, ani drugimi. Mając jednak świadomość tego, że intencjonalnie wrogie Polsce mocarstwo wykorzystuje część środowisk narodowych do realizowania swojej polityki, musimy być maksymalnie odpowiedzialni za to, jaki tworzymy przekaz i czyje interesy realizujemy – Polski czy też jej wrogów. Nie oznacza to wcale, że zachęcam Czytelnika by zarzucił swoją dotychczasową działalność i zanegował swoje poglądy – absolutnie nie! Musimy jednak być świadomi tego, że w przeciągu ostatnich dwóch dekad nacjonaliści stali się widoczni w przestrzeni publicznej, co możemy poczytywać sobie za sukces, jednak odpowiedzialność za losy państwa (!) sprawia, że musimy rozumieć, iż pewne nasze zachowania mogłyby być wykorzystywane do tego by uderzać w wizerunek Polski. Ostatecznie nacjonalizm to idea która ma na celu realizację interesów własnego Narodu – a nie obcych mocarstw, zwłaszcza tych, które prowadzą politykę jednoznacznie agresywną wobec Polski (a jakie jest nastawienie Rosji do Polski najlepiej można zweryfikować czytając kierowane do Polaków komunikaty na stronie ambasady Federacji Rosyjskiej w Warszawie, które, delikatnie mówiąc, nie należą do najżyczliwszych).

 

Oczywiście należy też podkreślić, że wbrew liberalno-lewicowemu skowytowi Rosja nie jest państwem nacjonalistycznym, skrajnie prawicowym czy „faszystowskim” – kremlowski reżim brutalnie tępi nacjonalistów, posuwając się nawet do morderstw na więźniach politycznych. Nie należy mieć żadnych złudzeń, że Rosja traktuje nacjonalizm jako ideę, z którą autentycznie się utożsamia i która stanowi ideowy rdzeń rosyjskiej polityki, zaś nacjonalistów w państwach zachodnich wykorzystuje instrumentalnie. Paradoksalnie pro-rosyjscy „nacjonaliści” (choć niestety wskazać należy, że pojedyncze autentycznie narodowo-rewolucyjne środowiska do tego grona dołączyły – najlepszym przykładem jest tu, niestety, Forza Nuova) służą za pas transmisyjny teorii spiskowych, które nie tylko, w gruncie rzeczy, ośmieszają prawicę (podobnie jak negacjonizm klimatyczny, sprowadzając ją do anty-naukowych wariatów), ale także na szkodę interesu narodowego (czego najlepszym przykładem jest powielanie przez część środowisk narodowych narracji antyszczepionkowej, co utrudniało walkę z pandemią COVID-19, a to z kolei przełożyło się na większą śmiertelność). Posługiwanie się dezinformacją jest też zresztą skrajnie szkodliwe dla wizerunku samego nacjonalizmu – czy naprawdę tak bardzo nie potrafimy bronić naszych poglądów, że musimy sięgać po fake newsy i manipulację?

 

Daleki też jestem od wiary w to, że nacjonalista powinien wyznawać taką dość tandetną wizję solidaryzmu narodowego, w której wszyscy Polacy jako jedna rodzina i jedna, wielka biało-czerwona drużyna idą w jednym szeregu, bez względu na przekonania polityczne. Jest to, oczywiście, nieprawda a narodowi radykałowie, jako środowisko antysystemowe, oczywiście muszą ostro kontestować rzeczywistość. Należy jednak też zdawać sobie sprawę z faktu, że rosyjska agentura dąży do tworzenia jak najdalej idących sporów i podziałów w społeczeństwie i tak jak nie możemy zrezygnować z obrony fundamentalnych dla nas wartości (o czym będzie jeszcze mowa w niniejszym tekście), tak nie możemy dopuścić do tego żeby nasza działalność była jakkolwiek na rękę rosyjskiej agenturze. Znaleźliśmy się w niezwykle trudnej sytuacji i musimy zachowywać się w sposób bardziej niż do tej pory odpowiedzialny.

 

Odrębną kwestią jest fakt, że w tych oto realiach musimy skończyć z pobłażaniem dla wszelkiego rodzaju endokomuny i innych miłośników Kremla. Argument, że jesteśmy z jednego środowiska ideowego a różnimy się drobiazgami, jest nieprawdziwy. Nastawienie do państwa, które sygnalizuje wobec Polski wrogość tak daleko idącą, że swoim prowokacyjnym zachowaniem sugeruje, że byłoby zainteresowane inwazją na nasz kraj (kilkanaście dni temu z komina rosyjskiej ambasady wydobywał się dym – dla lepiej zorientowanych była to oczywista groźba, gdyż na kilka dni przed atakiem na Ukrainę Rosjanie palili dokumenty w swojej placówce w Kijowie) to nie jest drobiazg. Pospierać można się o to, czy komunikacja miejska powinna być darmowa czy też nie, a nie o to jakie powinno być nasze nastawienie do państwa, które potencjalnie może nas najechać.

 

Obiektywnie trzeba przyznać, że szeroko pojęty świat zachodni zareagował w sposób prawidłowy – liczne symboliczne gesty solidarności z Ukraińcami miały miejsce i są też bardzo istotne, jednak, przede wszystkim, Zachód zareagował szerokim wachlarzem pomocy dla Ukrainy oraz licznymi sankcjami nałożonymi na agresora. Na samą Ukrainę przybyły do Legionu Cudzoziemskiego tysiące ochotników. Jest to bardzo budująca postawa i sytuacja która pozwala spojrzeć na Zachód z większym szacunkiem niż do tej pory – nie zobaczyliśmy malowania kredkami ulic na niebiesko-żółto lecz realne działania.

 

Czy to się komukolwiek podoba czy też nie Rosja dąży do odbudowania swojego imperium, co stoi w sprzeczności z interesami państwa polskiego. W manifeście ideowym „Szturmu” odnaleźć można nasze przekonanie o tym, że zagrożeniem dla nas są tak imperializm rosyjski, jak i amerykański. Linia pisma była też, do tej pory, krytyczna wobec różnego rodzaju inicjatyw NATO. Czy się jednak to komuś podoba, czy też nie, to nastawienie musi się zmienić. Musimy pogodzić się z tym, że Amerykanie i NATO są gwarantami polskiego bezpieczeństwa.

 

Piszę to bez większej satysfakcji. Mając w pamięci to, że piszę na łamy „Szturmu” pozwolę sobie przypomnieć jak to Horia Sima opisując sytuację polskich narodowców w trakcie II wojny światowej stwierdził, że oni sami z pewnością nie czują się szczęśliwi, że w wyniku takich a nie innych niezależnych od nich wydarzeń ich sojusznikami stał się blok liberalno-kapitalistyczny, przeciw wartościom którego w okresie międzywojennym walczyli.

 

Krytyka amerykańskiej polityki zagranicznej oraz samej Ameryki jako takiej wielokrotnie pojawiało się na łamach „Szturmu”. Ameryka to państwo, które w XX wieku wyrządziło wiele zła siłom Tradycji, bombardowało Europę i Japonię, które jest strategicznym sojusznikiem Izraela i Arabii Saudyjskiej, pragnie zniszczyć Iran, ponosi współodpowiedzialność za podpalenie Bliskiego Wschodu, niesie na bagnetach neoliberalizm a ostatnimi laty również LGBT. To wszystko prawda, dokładnie tak samo jak to, że Rosja to spadkobierczyni sowieckiego imperium, które odpowiada za śmierć milionów ludzkich istnień, która, wbrew wykreowanemu wizerunkowi, jest siedliskiem moralnego upadku (statystyki dotyczące aborcji, rozwodów, ateizacji oraz wielu innych społecznych patologii wołają o pomstę do nieba), a za całe zło, którego Polska doświadczyła z rąk Sowietów, mielibyśmy być Rosji jeszcze wdzięczni gdyż „wyzwoliła nas spod faszyzmu”.

 

Nie zamierzam, niczym polscy neokonserwatyści, tworzyć wizerunku Stanów Zjednoczonych jako państwa, które reprezentuje Dobro oraz do którego polski prawicowiec ma wzdychać – tak, oczywiście, nie jest. Musimy jednak pogodzić się z faktem, że po jednej ze stron opowiedzieć się musimy, gdyż takie są reguły światowej gry. Opowiedzenie się po stronie euroatlantyckiej jest dość naturalnym ruchem nacjonalistów w regionie – Zgromadzenie Narodowe/Wszystko dla Łotwy oraz Estońska Konserwatywna Partia Ludowa, czyli formacje z państw które są jeszcze bardziej niż Polska narażone ze strony Rosji, od dawna pogodziły się z tym faktem. Tak się dziwnie składa, że formacje te promują etnonacjonalizm, odwołują się do różnych „kontrowersyjnych” elementów europejskiej historii (nie bacząc na rosyjski płacz rosyjskich antyfaszystów) oraz reprezentują zdecydowanie radykalny nurt prawicy (młodzieżówka EKRE sięga nawet do prac Juliusa Evoli) – i tym samym wydają się być bardziej ideowe niż pro-rosyjska Marine Le Pen i jej formacja która ugrupowanie swojego ojca zamieniła w centroprawicową partię przy której część gaullistowskiego mainstreamu wydaje się być bardziej sympatyczna. Żeby była jasność – wspomniane formacje z państw bałtyckich doskonale radzą sobie w krajowej polityce, nasi łotewscy koledzy są dziś w rządzie, a EKRE walczy o przejęcie władzy. Nie sposób nie przypomnieć też, że porozumienie z Amerykanami przeciw Sowietom potrafiło zawrzeć wielu europejskich nacjonalistów z Francisco Franco na czele, który zezwolił na obecność amerykańskich baz w Hiszpanii.

 

Pogodzenie się z takim stanem rzeczy może być dla wielu bardzo trudne – narodowy radykalizm to wszak romantyczna opowieść o poświęceniu rumuńskich legionistów, krucjacie hiszpańskich falangistów przeciw republikanom i odwadze żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych walczących o Katolickie Państwo Narodu Polskiego. Tak bardzo, być może z racji na fakt, że wielu z nas to wciąż osoby młode (choćby i duchem), nie chcemy jednak dostrzegać innego oblicza narodowych radykałów – rumuńskich legionistów startujących (z ogromnymi sukcesami!) w wyborach parlamentarnych czy Bolesława Piaseckiego który, bynajmniej nie z miłości do Związku Radzieckiego, postanowił współtworzyć powojenny system władzy. Łatwo jest cytować raz za razem „ani jednego głosu na jakąkolwiek partię” ale… jeśli traktujemy nacjonalizm jako coś więcej niż subkulturę i okazję do pośpiewania różnych patriotycznych piosenek podczas konsumpcji piwa (w przypadku niektórych osób – bezalkoholowego) to najwyższy czas dorosnąć.

 

Podobnie na chwilę obecną politycznym samobójstwem będzie podnoszenie tematyki Polexitu – Unia Europejska zadziałała nadzwyczaj sprawnie, zaś w opinii przeciętnego Polaka gwarantem polskiej niepodległości jest dziś szeroko pojęty „Zachód”. Unia Europejska jest elementem geopolitycznego bloku w którym Polska się znajduje i w którym, przynajmniej w tym momencie, znajdować się musi.

 

Są jednak i dobre wiadomości. Tomasz Terlikowski rzucił pomysłem by dla dobra wspólnego prawica zarzuciła agendę światopoglądową – jest dokładnie odwrotnie.

 

Wielkim zadaniem dla szeroko pojętej prawicy, nie tylko narodowej, jest dziś stworzenie narracji o tym, że tylko zgoda narodowa może nam zapewnić jedność i tym samym bezpieczeństwo, to zaś wymaga odłożenia na bok tematów światopoglądowych. W Polsce obowiązuje niemal bezwzględny zakaz aborcji, niedopuszczalna jest eutanazja oraz posiadanie środków odurzających, a środowisko LGBT mimo skutecznych działań propagandowych w społeczeństwie wciąż nie potrafi przełożyć swoich sukcesów na rozwiązania legislacyjne. W Polsce wiszą krzyże w przestrzeni publicznej, nauczana jest religia w szkołach, za obrazę uczuć religijnych można trafić nawet do więzienia. Polska pod kątem obyczajowym, jak na standardy zachodnie, jest naprawdę konserwatywnym krajem. Wielu nacjonalistów z innych państw chciałoby by w dalekiej przyszłości tak wyglądały ich ojczyzny. Doceńmy to, co mamy. W imię bezpieczeństwa i jedności narodowej – zawieśmy spory ideowe!

 

Przyjęcie ukraińskich uchodźców i udzielona im pomoc to najlepsze co mogliśmy uczynić. Jest to, oczywiście, wynik regulacji prawno-międzynarodowych, których musimy jako państwo przestrzegać (choćby po to, by również wobec nas były respektowane), jednak warto odnotować jeszcze inną, istotną okoliczność. Tak jak nie-wpuszczenie egzotycznych gości Łukaszenki do naszego państwa było dobrą decyzją (i zresztą, wbrew narracji różnych liberalno-lewicowych szczekaczek, raczej uznawaną za rozsądną i uzasadnioną), tak nieudzielenie pomocy Ukraińcom byłoby wizerunkowym samobójstwem Polski. Z kolei życzliwość, jaką okazaliśmy naszym wschodnim sąsiadom, wywołała ogrom sympatii wobec Polaków na całym świecie.

 

Oczywiście, różnego rodzaju koliberki bądź „narodowcy” myślący prostymi kategoriami próbują za pomocą prostego „egoizmu ekonomicznego” tłumaczyć, że Polska nie powinna pomagać uchodźcom bo finansowo nam się to nie opłaca. W ich wizji każdy działa podobnie jak Janusz Tracz z telewizyjnej „Plebanii” – nie wspiera potrzebujących gdyż zniszczyłoby to jego wizerunek chłodnego biznesmena. Rzeczywistość jest dokładnie odwrotna – społeczna odpowiedzialność biznesu (CSR) to jedno z najważniejszych narzędzi marketingowych, które wykorzystują wielkie korporacje do tego by swoją (prawdziwą bądź rzekomą) empatią i dobroczynnością budować swój pozytywny wizerunek. Z jakiegoś powodu wszystkie najważniejsze światowe korporacje przeznaczają miliardy na dobroczynność i mają z tego wizerunkową korzyść – jednak według naszych mądrych anty-ukraińskich kolegów udzielanie pomocy to „frajerstwo”.

 

Otóż nie, to nie jest frajerstwo. Jest to, przede wszystkim, piękny i szlachetny odruch, ale jednocześnie najlepsze soft power jakie mogła uczynić Polska. O gestach takich jak polska pomoc dla Węgrów w 1956 roku mówi się przez dekady – dziś, w realiach globalnej wioski i umiędzynarodowienia konfliktu na Ukrainie, o postawie Polski mówi cały świat, a czołowe, liberalne tytuły, do tej pory atakujące Polskę, dziś wychwalają ją pod niebiosa.

 

I nie ma to absolutnie nic wspólnego z chęcią bycia „poklepywanym po plecach”.

 

Pozostaje mieć nadzieję, że polscy narodowcy nie wpadną na pomysł by w najbliższym czasie rozpocząć kampanię niechęci wobec Ukraińców. Szkoda zniszczyć to, co udało się wizerunkowo dla Polski osiągnąć. Warto też mieć świadomość tego, że, prędzej czy później, imigrantów do naszego kraju będziemy musieli wpuścić inaczej system emerytalny ostatecznie się zawali. Asymilacja Ukraińców nie będzie problemem – egzotycznych przybyszów już tak.

 

Być może nie mam kompetencji ku temu by definiować co oznacza być narodowym radykałem w XXI wieku – część czytelników może uważać, że tak właśnie jest i nie jest wcale wykluczone, że nie mają racji. Chciałbym jednak zasygnalizować kilka istotnych kwestii.

 

Kompromitacja części środowisk konserwatywnych i narodowych które wzdychają do Putina, bądź próbują usprawiedliwiać rosyjską agresję czy też rozsiewać anty-ukraińskie fake newsy sprawi, że dla autentycznych nacjonalistów może pojawić się dobry moment by silniej zaakcentować swoją obecność. W szczególności warto podkreślać, że, mimo radykalnych przekonań światopoglądowych, nie wierzymy w teorie spiskowe, nie kochamy Rosji i że rozumiemy polski interes narodowy. Wspomniane ugrupowania z państw bałtyckich a także Pułk Azow pokazują, że jest możliwe bycie radykałem, nie-szurem, nie-onucą oraz funkcjonowanie w przestrzeni publicznej i odnoszenie na tym polu sukcesów. Ba! W mainstreamowych mediach dziennikarze i badacze na wszelkie sposoby starają się udowodnić, że azowcy to w gruncie rzeczy żadni radykałowie, ot, kilka lat temu stosowali zbyt ekstremistyczną symbolikę i podobno aktualnie tego żałują (oczywiście osoby mające jakiekolwiek pojęcie o ukraińskim nacjonalizmie,  a zwłaszcza o samym oddziale, mogą się jedynie uśmiechnąć). Nie czuję się na siłach by stawiać diagnozy jak w naszym kraju sprawić, że narodowy radykalizm będzie powszechnie lubiany – ale wiem, że nie stanie się to nigdy, by będzie miał twarz pro-kremlowskiego wariata.

 

Na zakończenie tych rozważań chciałbym też zaapelować do polskich służb (a zakładam, że będą czytać ten tekst) – weźcie zajmijcie się autentyczną agenturą zagrażającą państwu, a zostawcie w spokoju chłopaków których ganiacie za posiadanie wlepek z falangami czy krzyżami celtyckimi. Nie na to powinny iść moje podatki.

 

Korneliusz Zieliński