Adrianna Gąsiorek - Edukacja w czasach wojny

Zakładam, że obecne wydanie będzie poświęcone głównie sytuacji, z jaką mamy do czynienia za naszą wschodnią granicą. Ja również pochylę się nad tą kwestią. Nie będę jednak skupiać się na wielu płaszczyznach, których dotknęły konsekwencje wojenne. Poniższy tekst odniosę tylko i wyłącznie do zagadnienia mi najbliższego, czyli edukacji… edukacji w czasach wojny.

 

Przed polskimi przedszkolami i szkołami postawiono bardzo trudne zadanie. Czegoś takiego jeszcze nie było w historii polskiej oświaty. W trzy tygodnie w szkołach i przedszkolach przybyło kilkadziesiąt tysięcy dzieci – uchodźców z Ukrainy. I wciąż ich przybywa. Według pedagogów: „Brak pieniędzy, nauczycieli z odpowiednimi kwalifikacjami i znajomością języka ukraińskiego, trudności z organizacją tegorocznego i przyszłego roku szkolnego – to główne problemy, z jakimi borykają się samorządowe placówki oświatowe”.

 

Pamiętajmy, że planując subwencję oświatową, nikt nie zakładał, że liczba ta wskutek wojny na Ukrainie może nagle wzrosnąć. Samorządy, dyrektorzy szkół i przedszkoli głowią się, jak zapewnić naukę uchodźcom. Wszyscy się zgadzają, że do tego potrzebne są pieniądze i specjaliści. W zamian resort edukacji stara się łagodzić wymagania dotyczące warunków nauki i limitów uczniów w poszczególnych oddziałach. Nauczyciele również mogą pracować więcej niż wcześniej, bo mogą mieć 1,5 etatu. Niejasne są jeszcze warunki dotyczące zatrudniania nauczycieli, którzy przyjechali z Ukrainy - nie ma w zasadzie takich przepisów.

 

Samorządy myślą też już o nowym roku szkolnym. Tym bardziej że już w kwietniu rozpocznie się proces jego planowania i tworzenia arkuszy organizacyjnych (na ich podstawie jest planowany budżet). Tymczasem sytuacja jest tak dynamiczna, że dyrektorzy nie wiedzą, ile dzieci mają w nich uwzględniać.

 

Warto zaznaczyć, że informacja, jaką udzielał Minister Czarnek jest błędna. Nieprawdą jest fakt, iż rodzice sami mogą zdecydować, kiedy i czy w ogóle ich dziecko pójdzie do szkoły. Ukraińskie dzieci podlegają pod takie samo prawo – mają zatem obowiązek edukacyjny:

 

Każde dziecko w wieku od 7 do 18 lat przebywające w Polsce jest objęte obowiązkiem szkolnym lub obowiązkiem nauki. Oznacza to, że musi ono chodzić do szkoły pod rygorem sankcji wobec rodziców. Obowiązek ten dotyczy także dzieci niemających obywatelstwa polskiego bez względu na status prawny ich rodziców w Polsce.

 

O jakich sankcjach mowa? Jak wyjaśnia Stowarzyszenie Interwencji Prawnej:  rodzice dziecka podlegającego obowiązkowi szkolnemu są obowiązani do dopełnienia czynności związanych ze zgłoszeniem dziecka do szkoły. Kontrolę spełniania obowiązku szkolnego prowadzi dyrektor szkoły i gmina. W przypadku niezapisania dziecka do szkoły, pomimo iż podlega ono obowiązkowi szkolnemu, na rodzica może zostać nałożona grzywna w wysokości do 10 000 złotych. Grzywna może być nakładana wielokrotnie, ale jej wysokość nie może przekroczyć łącznie 50 000 złotych.

 

Dzieci, które przekroczyły granicę po 24 lutego, podlegają obowiązkowi szkolnemu. Mamy tutaj zastosowanie Konwencji Praw Dziecka, jak i Dyrektywy Rady Unii z 2001 roku plus decyzji wykonawczej Rady z 4 marca 2022, a także nasza specustawa zapewnia tym dzieciom możliwość pobierania edukacji w tym czasie, w którym nie mogą jej pobierać na terenie Ukrainy. Dodatkowo obowiązek nauki wynika z przepisów prawa oświatowego i Konstytucji.

 

Nieprawdziwe informacje, jakie podawali rządzący, sprawiły, że część Ukraińców musiała bardzo szybko posłać swoje pociechy do polskich szkół, aby uniknąć kar. Jestem w stanie zrozumieć, że w pierwszych dniach wojny sytuacja zaskoczyła wszystkich i nikt nie zastanawiał się nad systemem oświaty. Natomiast obecnie naprawdę można byłoby już zacząć działać i wprowadzać nadzwyczajne rozwiązania, bo i sytuacja jest nadzwyczajna.

 

Osobiście uważam, że wysyłanie dzieci uciekających z terenów wojennych do obcej szkoły to fatalny pomysł, podobnie zresztą, jak straszenie ich rodziców karami pieniężnymi. Dlaczego? Postaram się Wam przedstawić kilka historii z własnych doświadczeń (imiona celowo zmienione).

 

Alina – I klasa szkoły podstawowej

Dziewczynka przyjechała z Ukrainy w sobotę wieczorem wraz z mamą i babcią. Reszta rodziny została w ojczyźnie. W poniedziałek Alina została zapisana do szkoły, we wtorek dostała już polskie podręczniki (które zresztą też się już kończą, w późniejszym czasie zostaną tylko kserówki). Oczywiście nauczyciele nie wymagają na razie za wiele, ponieważ problemem, póki co jest komunikacja. Dziękujemy za Translatora w komórce, który obecnie jest najczęściej używaną aplikacją w oświacie. Alina jest jak się domyślacie zagubiona i mimo obecności ukraińskich dzieci posługujących się oboma językami, które już kilka lat są w Polsce, nie chce z nikim rozmawiać. W związku z tym, że jej mama i babcia poszły do pracy, dziewczynka po zajęciach szkolnych, przebywa w świetlicy. Mniej więcej po godzinie zaczyna płakać i czekać przy oknie na to aż ktoś ją odbierze.

 

Maksym – III klasa szkoły podstawowej

Maksym podobnie, jak jego koleżanka trafił już po kilku dniach do szkoły. W przeciwieństwie do Aliny jest dość otwarty i próbuje dogadywać się z rówieśnikami. Zarówno polskimi, jak i ukraińskimi. Wszystko byłoby całkiem w porządku, gdyby nie pewne zachowania, które sprawiają, że bardziej niż szkoły, dziecko potrzebuje terapii. Maksym słysząc odgłos samolotów (blisko nas znajduje się prywatne lotnisko), czy ogólnie głośniejsze dźwięki z pobliskiej budowy, ucieka i chowa się pod ławki. Po rozmowie z rodzicami dowiedzieliśmy się, że z ich miasta zostały tylko gruzy, a przed wybuchami wspólnie chowali się pod rodzinny stół. Wspomnienie Maksyma, jakie przywiózł ze sobą do Polski? Miasto – gruzowisko i kilkanaście psów chodzących po zniszczonych ulicach, które nie miały tyle szczęścia, żeby znaleźć się w Polsce.

 

Denis – VIII klasa szkoły podstawowej

Denis w zależności od dnia czasami jest uśmiechnięty i ciekawy tego, co będzie się działo w szkole, a czasami nie odzywa się w ogóle. Również jest „szczęśliwcem”, który dostał polskie podręczniki, a w kwietniu będzie pisał egzamin ósmoklasisty – po polsku, do dyspozycji będzie miał słownik polsko-ukraiński. Póki prawo się nie zmieni w tej kwestii, taka sytuacja spotka każdego ósmoklasistę.

 

Taki przypadków w każdej polskiej szkole obecnie jest bardzo dużo. Od dwóch tygodni takich Alin i Maksymów mamy już kilkadziesiąt, każdy z własną historią i w większości bez znajomości języka polskiego czy angielskiego. Według przepisów, jeśli miejsc w klasie już nie będzie – dyrektorzy mają pisać podanie o stworzenie nowych ukraińskich klas w szkołach. Wszystko zależy od finansów, a tych po prostu nie ma. Nie wierzcie również w tzw. opiekunów, którzy mają pomagać ukraińskim uczniom – większość samorządów na to nie stać.

 

Jak zatem rozwiązać ten problem?

Przede wszystkim o tym, czy ukraińskie dziecko ma chodzić i kiedy do szkoły powinno należeć do decyzji jego rodziców, a nie urzędników, którzy nie zdają sobie sprawy, z jakimi traumami muszą sobie radzić te rodziny. Czy naprawdę dwa dni po ucieczce z kraju dotkniętego wojną, najważniejsze jest to, żeby taki młody człowiek uczył się matematyki w obcej szkole, w obcym języku? Czy nie lepiej byłoby zorganizować faktycznie jakieś dodatkowe klasy nawet w salkach niemieszczących się w szkołach, ułatwić ukraińskim nauczycielom podjęcie takiej dodatkowej pracy i zacząć od zabaw, spotkań z psychologiem itd.? Wtłaczanie tych ludzi w nasz system edukacyjny jest kuriozalnym rozwiązaniem zarówno dla nich, jak i dla nas. Jeśli z punktu psychologicznego odpowiednie dla tych dzieci będą spotykania z innymi i chwilowe zapomnienie o tym, co ich spotkało, niech faktycznie uczą się podstaw języka polskiego. Pomału i stopniowo, a nie wrzucanie ich na gorącą wodę. Bez rozsądnego podejścia opartego na wiedzy terapeutów, ale i osób zajmujących się oświatą, nie uda się rozsądnie podejść do tej kwestii. Jeśli nic więcej nie mamy do zaoferowania w tej sprawie, to dojdziemy do sytuacji, w której polska edukacja nie będzie miała szans funkcjonowania. Klasy się wypełnią, nauczycieli więcej nie będzie, za to będzie więcej młodych, zagubionych ludzi zarówno nas, jak i naszych sąsiadów. Zrzucanie wszystkiego na samorządy w tej sprawie to już norma, ale tym razem jednak rząd musi wziąć się do roboty. Inaczej te wielkie słowa o niesieniu pomocy są zwykłą utopią i absurdem podobnie jak przymusowe lekcje języka ukraińskiego dla nauczycieli – w ten sposób niczego nie zyskacie. Pomagajmy, ale rozsądnie, twórzmy przestrzeń i sensowne akty prawne. Zarówno w edukacji, jak i w innych dziedzinach.

 

Adrianna Gąsiorek