Grzegorz Majchrzak - Ostatnie pokolenie buntu?

Tekst jest polemiką z artykułem Grzegorza Ćwika pt. „Ostatnie pokolenie buntu”, który ukazał się w nr 11/2021 Szturmu.

 

Bunt z tezą

 

Zgodnie z prawem nagłówków Betteridge’a na każdy nagłówek prasowy kończący się znakiem zapytania można odpowiedzieć „nie”. Na tym powinienem zakończyć tekst, bo ani poprzednie pokolenia się zbytnio nie buntowały, ani teraz nie widać, żeby to się jakoś radykalnie zmieniło. Zmieniło się natomiast coś innego – spójność naszego środowiska oraz jego zdolność do działania. Tak, to my jesteśmy problemem, a nie obecne pokolenie. A oto dlaczego.

 

Różowe lata 90-te

 

Z tekstu Grzegorza przebija pewna nostalgia za latami 90-tymi. Nie winię, bo mam to samo. Pochodzimy pewnie z tego samego pokolenia. Łatwo patrzeć przez różowe okulary na młodzieńcze lata. No może nie różowe, raczej szare, bo tak wtedy wyglądała rzeczywistość. Nie będę się licytował kto miał gorzej, ale ja wychowałem się w miejscu, które można porównać do tego z piosenki Kazika pod tytułem „Na mojej ulicy” (dla młodszej części czytelników Kazik to taki piosenkarz, co śpiewał, że wszyscy artyści to prostytutki, a teraz ma dużo pieniędzy). Za sąsiadów miałem ćpunów i to nie takich klasa z ziółkiem czy dilerówkami, ale dno dna z makowymi kompotami, szemraną herą i zaawansowanym HIV. Na własne oczy widziałem porachunki mafijne, wszechobecną korupcję, złodziejstwo, w które dziś trudno byłby uwierzyć, ustawki między szkołami, zakazane dzielnice i cichodajki. Tak było.

 

Czy był bunt? Był, ale z pewną tezą, że może być lepiej, że jest nadzieja i jest o co walczyć. Marzyło się o pracy w rajchu, o wejściu do UE, o nowe Audi lub Golfa z przyciemnianymi szybami. Było światełko w tunelu, a jasność tego światła była idealizowana. Niewielu już pamięta, że powszechnie stosowanym pojęciem wśród młodych osób było słowo kariera. Ludzie mieli możliwości budowania kariery, dążenia do czegoś, pięcia się po zawodowych szczeblach. Skończenie studiów było realnym i automatycznym awansem społecznym, choć dużym problemem było bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych. Pamiętam nawet, że niektóre uczelnie gwarantowały pracę po ukończeniu studiów. Za pewnik przyjmowało się stosunki społeczne. Nikt nie myślał, że może być inaczej niż „chłopak, dziewczyna normalna rodzina”, nie było 50 płci i tęczowych flag, ale to nie wynikało z jakichkolwiek wartości moralnych ani świadomości zagrożenia. Była to czysta piramida Masłowa. Ludzie walczyli najpierw o byt, a nie o uznanie czy samorealizację. Ci, którym nie starczało nadziei na lepsze jutro korzystali z patowolności. Ulegali ruchom antysystemowym, lewicowym i prawicowym. Nie było to zbyt głębokie. Z prawej strony patriotyzm też nie był trendem. Symbole państwowe nie były obecne w przestrzeni publicznej. Nigdy nie zapomnę reportażu w jakieś ogólnopolskiej telewizji na temat stacji benzynowej, która wywiesiła flagi Polski. Coś co dziś może być uznane za normę, wtedy było ewenementem. Bóg, honor i ojczyzna było dla większości pustym i nic nieznaczącym hasłem. Takie były czasy.

 

Spalona ziemia obiecana

 

No i jesteśmy teraz i tu. Rozwijające się, średnio zamożne państwo. Wykształcone i aspiracyjne społeczeństwo. Dostęp do unii europejskiej. Nawet nie musimy mieć wiz do USA. I co? W rzeczywistości nie zmieniło się wiele.  Narzekamy na bananową młodzież, Julki i Oskarków, na ich nihilizm i hedonizm, patologiczny indywidualizm, na upadek wartości moralnych. Zżymamy się na idiotyczne zachodnie trendy i wpływy neomarksizmu. Myślimy, że to wynik zamożności i znudzenia. Po części jest to prawda, ale w bardzo niewielkiej części, bowiem sytuacja nowego pokolenia nie jest zasadniczo lepsza niż 30 lat temu. Ba, pod wieloma względami jest dużo gorsza.

 

Bezrobocie w 1996 wśród osób w wieku 15-24 wynosiło 25% aby wzrosnąć w apogeum roku 2003 do 45%, a następnie spaść do około 15% w 2021. Jest na pewno lepiej, ale nie można mówić o rynku pracownika. To tyle z dobrych zmian, bo nastąpiło wiele negatywnych. Duża część bezrobotnych jest poukrywana na studiach, które stały się powszechne. Do tego dochodzą wszechobecne umowy śmieciowe. O wspomnianej karierze nikt już marzyć nie może. Większość prac dla młodych to tzw. dead-end jobs. Chcesz podwyżki i lepszego życia? Zmień pracę, weź kredyt. O emeryturze zapomnij. Studia już nie gwarantują niczego. Dziś znajomość języka obcego to wymaganie podstawowe, za którym nie idzie żadna gratyfikacja. Wymagania eskalują, ale poziom życia się nie zmienia.

 

Dodajmy do tego rosnąca ilość osób otrzymujących minimalną pensję gdzie w latach 1990-2000 było to poniżej 1,2 mln osób, w roku 2012 już 1,3 osób, żeby urosnąć do 1,5 mln w 2019r. i 2,2 mln w 2021 r. Cieszymy się ze wzrostu siły nabywczej złotówki, ale nie widzimy nowych wydatków, które są konieczne, a których wcześniej nie było. Dziś każdy musi mieć smartfona, Internet, może samochód. To cywilizacyjny standard, który drenuje kieszenie młodych nie przynosząc realnych korzyści.

 

Nie zapominajmy także o królowej aspiracji młodych ludzi, czyli własnym kącie. W roku 2005 odsetek osób w przedziale wiekowym od 25 do 34 lat, nadal mieszkający z rodzicami osiągnął 36,4%. W następnych latach regularnie wzrastał, najwyższy skok (od 2005 roku) odnotowano w 2011 roku – o blisko 4 proc., do 44,4 proc. Obecnie, w 2021 odsetek ten wynosi w Polsce 45,5%. Myślicie, że jest źle? Jest dużo gorzej. Zmiany społeczne wywołane pedagogiką wstydu spowodowały, że obecnie totalnym obciachem jest mieszkanie z rodzicami. Jeszcze w latach 90-tych zaproszenie dziewczyny do rodzinnego domu czy nawet zamieszkanie małżeństwa z rodzicami było powszechnie akcentowanym standardem. Dzisiejszym wymaganiem jest posiadanie własnego mieszkania, co dla większość jest technicznie niemożliwe. Nie masz mieszkania – nie masz szans na związek.

 

Tyle ze spraw majątkowym. Spójrzmy na kwestie obyczajowe. W latach 90-tych wchodzenie w związki, także małżeńskie nie stanowiło większego problemu. Po 2010 na całym świecie sytuacja uległa diametralnej zmianie. Tinderyzacja stosunków romantycznych nie wzięła żadnych jeńców. W 2021 seksu nie uprawiało 24% Polaków, to o 3 pkt % więcej niż w 2020 r. Najwyższy odsetek jest w grupie 18-24 gdzie seksu nie uprawia 49% osób badanych, o 6 pkt % więcej niż 2020 r. Sprawy małżeńskie nie wyglądają lepiej. Prawie 33 pary na 100 zawartych małżeństw rozwiodły się w Polsce w 2018 r. (rozwodów było 62,8 tys. a zawartych małżeństw – 192,4 tys.). Dla porównania jeszcze w 1960 r. rozwodziło się 6 par na 100 zawartych małżeństw, w 1981 r. – 12 par. W 2020 roku zawarto 145 tysięcy małżeństw, czyli o ponad 38 tysięcy mniej niż rok wcześniej. Rozwiodło się ponad 50 tysięcy par. Rośnie odsetek dzieci rodzących się w związkach pozamałżeńskich w Polsce i wynosi już ponad 25 procent. Wzrasta również wiek zawarcia małżeństwa. W 1990 był to odpowiednio dla mężczyzn i kobiet wiek 25 i 23 lata, który skoczył do 30 i 28 lat w 2021 r. Ludzie zawierają małżeństwa później, ale nie są one bardziej dojrzałe. W 1990 główną przyczyną rozwodów był alkohol i niewierność. Obecnie dominuje niezgodność charakterów. Zapewniam, że biorąc pod uwagę zachodnie trendy będzie tylko i wyłącznie gorzej. I to bardzo szybko. Nie za dekadę, ale za 2-3 lata. Dotyczy do głównie młodych mężczyzn. Trzecia dekada tego wieku będzie okresem samotności i bezdzietności, obszarem wojny między mężczyznami i kobietami, radykalizacji inceli i volceli. Mężczyźni tracą prawo do seksu, kobiety prawo do małżeństw.

 

Ludzie ludziom

 

Wiecie co jest najbardziej niebezpiecznym tworem społeczeństwa? Człowiek, który nie ma nic do stracenia. Nadal myślicie, że nihilizm julkooskarków wynika z ich bananowości? Im ciągle wmawia się jak jest fantastycznie i że nie powinni narzekać, bo nie pamiętają jak było źle. Problem jest taki, że dla wielu, o ile nie dla większości, obecne czasy są trudniejsze niż 30 lat temu. Wtedy mieliśmy choćby nadzieję. Ówczesny bunt miał pewną tezę, miał światło na końcu tunelu. Dziś żadnej nadziei nie ma. Już jesteśmy w UE. Nie będzie zasadniczo lepiej. Pewnie nigdy nie osiągniemy zamożności państw zachodnich. O sprawach obyczajowych nawet nie chce wspominać. Już nie ma sensu na nic narzekać, bo po co. Duża część młodych skończy z pracą za minimalną na śmieciówce, samotnie w pokoju u rodziców bez emerytury.  Wmawiano im, że podążają do ziemi obiecanej, ale po przybyciu na miejsce wszystko okazało się jałową pustynią. Zachłyśniecie się trendami zachodnimi nie ma zatem podłoża obyczajowego, ale jest próbą znalezienia dla siebie szansy na lepsze życie w złudnym przeświadczeniu, że wraz z recepcją ideologii LGBT lub prawa do aborcji może przyjdzie czas dla nich, nawet jeżeli to nieosiągalne. Oni wołają na pustkowiu, ale my nie potrafimy odpowiedzieć. I to w czasach gdy świadomości patriotyczna i narodowa jest stukrotnie wyższa niż w latach 90-tych, gdzie są dziesiątki kanałów dotarcia do tych ludzi. Tymczasem my biadolimy, że oni się nie buntują.

 

Mea culpa

 

Dlaczego zatem nie jesteśmy dominującą opcją dla tych ludzi jeżeli chodzi o wybór ideologii? Dlaczego wolą tłiterowe kółka wzajemnej adoracji niż radykalne organizacje, które mogą coś realnie zmienić w ich życiu? Dlaczego nie przekonamy ich aby buntowali się pod naszym przewodem? Wydaje się przecież, że obecne środowisko młodych ludzi stanowi idealną pożywka dla prawej strony. To beczka prochu, a my możemy być iskrą. Odpowiedz na te pytania jest prosta: to wyłączenie nasza wina, że tak jest. Wskazać tutaj należy kilka powodów tego stanu rzeczy.

 

Po pierwsze to fetyszyzacja buntu barykadowego. Czas szturmów na ulicach dawno minął. Nawet gdyby nie minął to nigdy nie przynosił wiele, jeżeli nie przybierał najbardziej skrajnej formy. Mocne hasła na zgromadzeniach albo się nie przebijają alb zostają wypaczone. Masowość marszów i eventów jest fajna, ale nic z niej nie wynika. W 2020r. w protestach proaborcyjnych brały dział setki tysięcy młodych ludzi i co? I nic. Dosłownie nic nie przyniosły oprócz konieczności zapłaty mandatów przez rodziców tych Julek. Eventowe marsze są fajne, ale tak naprawdę nic z nich nie wynika. Jest tam przeprowadzana jakaś indoktrynacja? A może rekrutacja? Maszerowanie donikąd.

 

Po drugie social media. Prawica, a już nawet nie mówię o skrajnej prawicy, nie ma żadnych swoich mediów społecznościowych. Poszczególne organizacje poukrywały się w jakiś hermetycznych profilach na popularnych platformach dokonując samokastracji żeby tylko ich nie skasowali albo nie zdemonetyzowali. Bez wirtualnego i najlepiej anonimowego miejsca spotkań nie przekonamy nikogo. I nie, nie trzeba milionów dolarów. Potrzeba determinacji żeby to zrobić.

 

Po trzecie zastanawia mniej co jest naszą walutą? Czym dysonujemy, co możemy zaoferować temu pokoleniu? Spójnością i jednorodnością? Rzuć kamieniem to znajdziesz jakąś organizacyjkę prawicową o stanie liczbowym od jeden do trzy. Gdzie forum do współpracy różnych formacji?  Gdzie programy i kanały komunikacji? No to może siła? Postępująca autokastracja przyniosła już skutki. Wyzbyliśmy się radykalnych i skrajnych działań i przekonań, aby spróbować zaistnieć w mejnstrimie. Dziś to lewica ma sprawniejsze bojówki. W takim razie może otwartość i koleżeństwo? No to wchodzę na stronę ONR, klikam dział zapisz się i dostaje w pysk pytaniem „Co możesz wnieść do organizacji?” Myślicie, że ktoś po lewej stronie pyta o to przyjmując nowych członków? Pewnie, że nie. Przyjmują jak leci. Nie jestem naiwny, wiem jak to przebiega, wiem, że po prawej stronie więcej się daje niż dostaje, że nie można liczyć na masowość, ale jeżeli będziemy tak podchodzić do przyjmowania nowych ludzi to nie zajdziemy nigdzie. A może oferujemy ideowość? No właśnie z kim do ludu?

 

„Ideowa prawica”

 

Za każdym razem jak słyszę hasło „ideowa prawica”, to dostaje odruchu wymiotnego. Należy powiedzieć kilka mocnych słów i nazwać rzeczy po imieniu. Z wiekiem doceniam Biblię, więc może zacznę od cytatu słów Jezusa: „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców”. Na tym powinienem skończyć, bo mądrej głowie dość po słowie, ale w sumie obiecałem nazwać rzeczy po imieniu, co czynie – twarzą dzisiejszej prawicy jest banda kretynów, którzy są gotowi sprzedać własną matkę za ulgę podatkową. Jest to organizacja, z którą nikt po stronie narodowej nie powinien mieć nic wspólnego. Jakiekolwiek identyfikowanie się polskiej prawicy z tymi ludźmi kompromituje naszą ideę w całości. Wiem, że nie jestem jedynym, który tak myśli. Mam nadzieję, że myśli tak cicha większość. Zastanawia mnie jednak ta cisza nad trumną. Dlaczego pozwalamy na jakąkolwiek reprezentację naszego ruchu przez tych ludzi? Liczymy na jakieś frukta z pańskiego stołu?

 

Napisałem wyżej o sytuacji materialnej obecnej młodzieży. Popatrzmy co owa „ideowa prawica” oferuje temu pokoleniu. Zacznijmy od postulowanego przez nic zniesienia płacy minimalnej. Głupcem jest ten, który myśli, że zniesienie instytucji najniższego wynagrodzenia jest czymś innym niż kodem dla obniżenia najniższych wynagrodzeń. Widocznie naród, który ma prawie najniższe wynagrodzenia i pracuje najwięcej w UE musi zarabiać jeszcze mniej. A może niskie podatki? Kto nie lubi niskich podatków. Powiem wam. Ci co zarabiają najmniej. Dla nich ulgi są symboliczne, natomiast najwięcej zyskają najbardziej tłuste koty, którzy zatrzymają dla siebie podatki umożliwiające redystrybucje. No to co owa organizacja oferuje na problem braku mieszkań? A co może oferować? Wolny rynek, na którym młodzi ludzie nie mają szans.

 

Jednak najważniejsze co powinno odrzucać każdego po prawej stronie jest kwestia narodowa. W momencie pisania tego tekstu rozgrywa się sprawa pewnej koszernej stacji telewizyjnej. Każdy mający Polskę w sercu powinien mieć zero tolerancji dla antypolskiej tuby serwującej marksistowską propagandę 24/7. Jednak organizacja nazywająca się prawicową nie ma żadnego problemu w aktywnej obronie takiego podmiotu i próbie blokowania stosowanej ustawy.

 

Jeżeli ktokolwiek miałby jeszcze wątpliwości namawiam na zainteresowanie w jaki sposób „ideowa prawica” zajęła się ważką kwestią roszczeń majątkowych pewnej mniejszości religijnej. Przecież na tym lansowała się przez długi okres. Napiszę tylko, że skończyło się na nieudanej próbie zablokowania przez nich ustawy, która chroniła skarb państwa przez roszczeniami o wartości setek miliardów złotych, a nawet poparciu przez nich poprawki przygotowanej na zlecenie pewnej ambasady. Trudno mieć jakiekolwiek złudzenia co do tych ludzi. Przez szacunek do czasu czytelnia nawet nie podejmuję tematu antyszczepowego szuryzmu, bo to temat rzeka. I ktoś jeszcze oczekuje, że przekonany nowe pokolenia będąc reprezentowanymi przez taką „prawicę”.

 

Dzień długich długopisów

 

Droga do odnowy jest prosta. Nie będzie dobrze po prawej stronie dopóki nie odetniemy się od „ideowej prawicy”. Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi. Zróbmy to tutaj. Nie jestem przekonany jednak czy samo odcięcie wystarczy, bo należy również jasno określić czerwoną linie podziału. Na pewne kompromisy nie może być żadnej zgody. Kto z nimi, nie z nami. Odcięcie się i zakreślenie linii podziału powinno być zwieńczone trzecim elementem – prostej deklaracji ideowej. Dla mnie powinna brzmieć następująco: „Polska winna być dla Polaków, a jedyną drogą dla niej jest nacjonalizm i socjalizm”. Inaczej być nie może, bowiem nie można służyć jednocześnie Bogu i mamonie. Nie można współpracować z ludźmi, którzy modlą się do skarbonek. Jak chcemy reprezentować nowe pokolenie i stawać na barykadach, gdy nie będziemy pewni czy nasz towarzysz nie wbije nam noża w plecy w zamian za wywiad w pewnej stacji telewizyjnej? Jak mamy poprawić ich los jeżeli polityczna reprezentacja prawicy chroni majątkowe interesy międzynarodowej kliki?

 

Słów kilka na koniec

 

Musimy spojrzeć prawdzie w oczy i jasno to powiedzieć, że za stan polskiej prawicy odpowiada polska prawica.  Obecnie nie mamy własnej politycznej reprezentacji. O powadze sytuacji niech świadczy fakt, że największą część naszych interesów realizuje obecnie nie partia nazywająca się ideową prawicą, ale partia sanacyjna. Bez utworzenia nowej formacji na skraju prawej strony nie nastąpi poprawa. Trzeba działać i nie jutro czy nawet dziś, ale wczoraj. To nie czas na obrażanie się czy wypominanie win z przeszłości. Chcę organizacji oddolnej i ideowej. Nie liczę na masowość, bo partie narodowe zawsze były marginesem, ale chcę żebyśmy mieli coś własnego, coś czego będziemy pewni, na czym będzie można budować. Bez tego nie można oczekiwać, że będziemy w stanie przekonać do swoich racji kogokolwiek z nowego pokolenia.

 

Nie zamierzam jakoś specjalnie bronić młodych ludzi, ale oni nie są wyłącznie winni sytuacji, w której się znaleźli. Z drugiej strony zamierzam również zwalniać ich z odpowiedzialności, bo powinni mieć swój rozum i świadomie podejmować decyzje odnośnie swojego losu, choć jak winić stado owiec, że się rozpierzchło gdy brakuje pasterza. Wybierzmy go, a wtedy przekonamy się jak szybko iskra dotrze do prochu.  

 

 

To napisałem ja. Grzegorz Majchrzak.