Grzegorz Ćwik - A pamiętasz jak?...

Jeśli faktycznie Mata jest głosem pokolenia, to tendencja cywilizacyjna w naszym kraju i regionie jest ewidentnie niekorzystna, by nie rzec że sytuacja wygląda dramatycznie.

 

Kiedyś w rapie by się wybić liczyła się osobowość, rymy, flow, styl, to co rapujesz i jak rapujesz. Dziś wystarczy opowiedzieć, że koledzy z elitarnego ogólniaka dla bananów piją i ćpają, oraz że jebać PiS. I już. Wsparcie mediów, największych celebrytów i portali gwarantowane.

 

Największy śmiech ogarnia, gdy te same media, które obwołały Matę „głosem pokolenia” nagle stają wobec faktu, że tenże „buntownik” reklamuje McDonaldsa. No bo nawet redaktorzyny z liberalnych mediów totalnej opozycji mają świadomość, że to znaczy tyle, że ten bunt jest równie buntowniczy co Avril Lavigne. A już prawie wmówili Polsce, że Mata to nowy… No co najwyżej Funky Filon w tej sytuacji.

 

Co ciekawe ta współpraca buntownika z liberalnego nadania doskonale pasuje do marki, którą reklamuje. Gówniane jedzenie, gówniane rymy, gówniana osobowość i taka sama prezencja.

 

Jak słusznie zauważył kiedyś Rafał Woś raperzy byli głosem niższych klas społecznych, czyli tej pomijanej większości z wielkiej płyty, która na balcerowiczowskich machlojach nie dorobiła się, a raczej doznała pauperyzacji. Dlatego też mainstream tak długo nienawidził, pomijał, wyszydzał i cenzurował hip hop, a z czasem zaczął promować rzewne hiphopolo. To wszakże około roku 2004-2005 zazwyczaj robili „normalni” raperzy, którzy wkurzyli się, że na fali wzrastającej hip hopu nie zrobili karier, jakie im się marzyły, w związku z czym trzeba poszukać nowych grup odbiorców. Sami jednak wywodzili się z tego prawdziwego hip hopu. Przecież taki Mezo czy Ascetoholix nagrywali kiedyś z Peją, na pierwszej płycie Ascetoholix to czyste podziemie a Owal jeszcze w 2007 potrafił wygrać bez problemu beef z Shellerinim, bardzo dziś mocnym zawodnikiem z ekipy PDG.

 

Ale bunt minął, więc nie ma nic dziwnego w tym, że za rapsy wziął się dzieciak z domu prawnika-milionera i jako, że „jakie życie taki rap” to opowiedział o bananowej degrengoladzie swojej klasy społecznej. O ludziach, którzy kończąc liceum mają problemy z alkoholizmem, narkomanią, depresją a do tego i zoofilią (sic!).

 

Like a father, like a son rapował The Game z Busta Rhymsem na swoim genialnym debiucie. No więc skoro ojciec Maty to liberalny celebryta, twarz totalnej opozycji, obrońca prawa bogaczy do wyzysku, zwolennik 16-godzinnych dni pracy (tego nawet w KL Auchwitz nie było, no ale liberalizm to dużo skuteczniejszy totalizm niż narodowy socjalizm) to nie dziwmy się, że jego synalek … idzie w tym samym kierunku, z jednej strony jebać PiS, z drugiej strony żryjcie czisburgera i niedosmażone fryty, a na deser napój o składzie zbliżonym do proszku do prania.

 

Pamiętam lata 2002-2004 i tą drugą falę popularności hip hopu, która na dobre umiejscowiła go na kulturalnej mapie Polski. Media, celebryci, Maryle Rodowicz i specjaliści z muzycznej „Jedynki” musieli pogodzić się z tym, że gatunek ten, wraz z całą subkulturą, stał się elementem polskiego krajobrazu. A element ten niósł bunt – przeciw normom, biedzie, wyzyskowi, politykom, nierównościom, przeciwko obdrapanym klatkom i osiedlom pełnym nędzy i beznadziei. Bunt przeciwko ruinie w jakiej po reformach wolnorynkowców przyszło żyć młodym ludziom, bunt przeciwko brakowi perspektyw i wszelkim patologiom tego państwa.

 

A taki bunt ani systemowi, ani elitom się nie podobał, zwłaszcza, że te ostatnie regularnie były krytykowane przez muzykę rapową. Nie upłynęło więc wiele wody w Wiśle i rap ad. 2021 to Mata, Young Leosia, Malik Montana biegający po ulicach Warszawy w klipie z repliką granatnika przeciwpancernego i twierdzący, że dzwoni po kopyta a nie po psy. Do tego Alberto, Taco czy Quebo, którzy asłuchalność, monotonność i nihilizm łączą, podobnie jak wcześniej wymienieni, ze skrajnym hedonizmem i konsumpcjonizmem.

 

Bo tym stał się właśnie ten bunt sprzed kilku już dekad – brakiem celów poza nachlaniem się i naćpaniem.

 

  

„No jak tam lewi MC? Bystrzy młodzi i fajni 

Żaden z was nie zauważył że wyszły z mody panczlajny 

Każdy tu oryginalny jak ta paczka CDROM'ów 

Choć wychodzi wam tu z rapu nieudaczna banda klonów 

Pomóż Boże bo nie chcę mi się wierzyć 

Że każdy z nich to samo w swoim marnym życiu przeżył 

Co drugi w tytuł mierzy gdzie masz kurwa tu sens 

Ich rap to tylko kokaina wóda i seks 

Leci w klubach ten plebs nic nie wskórasz ja wiem 

Choć nie wierzę że potraficie tak tu fruwać dzień w dzień” 

  

Jak widać O.S.T.R. cisnął tych typów zanim jeszcze pokończyli podstawówki (choć ich rap nie zdradza raczej tego, by się tym legitymowali). Dziś dawne podważanie wszelkich liberalnych norm przeistoczyło się w powtarzanie sloganów o rządzie PiS, a autentyczny intelektualny upadek Donguralesko, który wyrasta na pierwszego barda systemu, który jeszcze kilka lat temu krytykował za szereg patologii, doskonale ilustruje jak bardzo wykastrowany został hip hop.

 

Co gorsza to ścierwo pompuje się w krew głównie dzieciakom w podstawówkach. Gdy my za dzieciaka słuchaliśmy Molesty, Zip Składu, Grammatika, Warszafskiego Deszczu, PFK czy choćby KSU albo Defektu Muzgó to teraz dzieciaki oglądają wiecznie przećpanych, przepitych i zajętych ruchaniem dziwek albo liczeniem hajsu pajaców, którzy wyglądem przypominają raczej cyrk, i to taki źle obchodzący się ze zwierzętami.

 

Ok, Molesta czy Warszafski Deszcz też mieli rapsy o paleniu skrętów, ale… nawet ta czynność w ich rapie ukazana była jako coś buntowniczego, na skrętach zresztą się kończyło. Przecież debiut WFD nieodłącznie kojarzy się z legendarnym kawałkiem „Aluminium”, rapowym antynarkotykowym songiem, który pewnie więcej dobrego zrobił, niż żałosna kampania „zażywasz – przegrywasz”.

 

„Tak to boli wymknęło się spod kontroli 

Nowe ofiary aluminium folii 

Coraz więcej zombi w metropolii 

Powiedz jak ty mogłeś wszystko tak spierdolić 

Detoks? Jaki detoks, po co w chuja walisz 

Detoks miałeś, cały czas palisz 

Powiedz dobrze jest ci, powiedz dobrze 

To dobrze bo trwa twój pogrzeb” 

 

Co więcej, różnorodność styli, osobowości, wokali i flow, nawet biorąc poprawkę na półamatorski poziom nagrań i taki sobie stan techniczny części studiów nagraniowych, robiły wrażenie. Mieliśmy TDF’a z szalonym stylem, surowego Włodiego z jego obserwacjami, mocne historie Sokoła, zachrypnięty wokal Fusznika czy wreszcie niezwykle liryczny duet z Bemowa – Grammatik.

 

Teraz zaś właściwie cała nowa fala opiera się o te same chwyty, triki, autotune’y i montażowe sztuczki. Nie przypomina to przełomowych ongiś nagrań, a raczej bity od kalki produkt w fabryce.

 

„Xeroboj to jest taki ktoś gdy zobaczy fajny styl 

To chce mieć to coś 

Nie można tego nazwać inaczej niż zazdrość 

Taki lamus ma skłonności do kopiowania 

Z góry ostrzegam drania

Dziwie się jak można nie mieć własnego zdania 

Współczuję głupcom nie ma tu nic do śmiania”

 

 

Nawet te baunsowe kawałki Borixona, Onara i Gib Gibon Składu brzmią w porównaniu z Matą i jego kolegami jak coś naprawdę dobrego. Najwyraźniej faktycznie polskie środowisko wtedy nie było jeszcze gotowe na takie produkcje, i dopiero po dekadzie BRX zrozumiał, czemu zawsze był wrogiem publicznym numer jeden. Hardkorowej Komercji nikt nawet nie brał na poważnie, skoro sam główny bohater projektu, czyli właśnie Borys, mówił wprost, że to zabawa słowem i formą, ale bez pokrycia w faktach.

 

Raz dwa, powrót do rzeczywistości. Wielce uspołeczniony, wrażliwy i w ogóle tolerancyjny raper promuje koncern, którego produkty masowo posyłają ludzi do szpitali i na sale operacyjne, a w najlepszym razie fundują choroby układu krążenia, cukrzycę i nadwagę. To już chyba wolę Tedzika, który rapował, że lubi jarać i że gra w zielone. Porównując szkodliwość jedzenia z Maca i marihuany, uznać trzeba to pierwsze za stokroć szkodliwsze.

 

Klasowe pochodzenie jest tu chyba najbardziej kluczowe. Z jednej strony chłopaki ze zwykłych rodzin, z blokowisk, niejednokrotnie z patologicznych rejonów polskich miast. Wyjątek pana Granieckiego tylko potwierdza tą obserwację. Zresztą, w dopiero co wydanych wspomnieniach legendarnego wydawcy Kozaka wyczytać możemy, że to pochodzenie z dobrego (nawet bardzo dobrego) domu powodowało, że Tede z niektórymi kompletnie nie umiał znaleźć wspólnego języka, np. z uber ulicznym składem WSP (ciekawostka: i on i chłopaki byli z tej samej dzielnicy). To pochodzenie, ta zwykłość i normalność, to właśnie były motory napędowe polskiego hip hopu i jedne z głównych przyczyn jego popularności. Młody dzieciak, który nagle słyszał, że ktoś nawija jego językiem, o jego życiu, jego problemach i z jego perspektywy nie mógł przejść obok tego obojętnie. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę techniczny poziom nagrań, tak liryki, flow jak i bitów czy realizacji, to i tak było to coś nowego. Kilkanaście lat wcześniej taką furorę robił punk, z dość podobnych przyczyn.

 

„Mówisz o Nas margines 

Sam jesteś idiota 

Każdy zdrowy chłopak 

Pisze o tym co na co dzień widzi 

Flota bieda martwi żywi 

Zakłamani i prawdziwi 

Ty nas za to nie nawiedzisz

Że mówimy prawdę całą 

O tym że każdy dzisiaj hajsu ma za mało 

Może za to że niektórzy z nas się uczą i pracują 

Są naprawdę normalni 

Jednak jakoś nie pasują” 

 

 

Właśnie fakt, że rap początku XXI wieku mówił z perspektywy „każdego zdrowego chłopaka” był dla mainstreamu, mediów i liberałów nie do zniesienia.

 

Z dinozaurów właściwie niewiele zostało tego buntu – część nie nagrywa, część nagrywa sporadycznie, część włączyła się w główny nurt lub zwyczajnie gra pod publikę. Być hiphopowcem kiedyś znaczyło między innymi nie zgadzać się na określony stan rzeczy. Obecnie właściwie nie ma już hiphopowców, rap doszlusowuje do miałkiego popu lub elektroniki, a lektura Glamrapu wskazuje, że w rapie coraz mniej muzyki, a coraz więcej wyświetleń, lajków i strategii PR-owych.

 

Nie ma już dziś właściwie beefów i dissów. Z nostalgią człowiek wspomina pojedynek Płomienia z Tede albo Piha z Dużym Pe. Dziś raz, że raperzy pokolenia milenialsów, pokolenia X czy innego piździarstwa, wychowani w cieplarnianych warunkach zwyczajnie nie mają jaj, żeby kogoś zaczepić czy odpowiedzieć na zaczepkę. Do tego to może zepsuć wizerunek, źle wpłynąć na sprzedaż muzyki, a po prawdzie to się głównie liczy. Co najwyżej pojawiają się wpisy na facebooku, szybko zresztą kasowane – jak mają się zaś buntować „raperzy”, którzy boją się coś już nawet nie zarapować, a napisać w kanale social media?

 

Z perspektywy ad. 2021 to nawet te „Suczki” Ascetoholixów, „Skarby” Libera i inne wybryki UMC da się posłuchać. W końcu rap „miał głową kiwać” – krótko mówiąc liczył się muzyczny poziom i rozwój: bitów, tekstów, flow, poziomu koncertów. Jak to ma się do wrzasków, wypadania z bitów, żałosnych przyśpiewek na autotune i innych asłuchalnych wysrywów lejących się z youtube’a?

 

Odbiorcą tego jest zaś przede wszystkim rozpieszczona młodzież z bananowych osiedli i liceów, korporacyjni yuppies i wszelkie rodzaju emanacje młodzieżowego liberalizmu, czyli generalnie upadek intelektualny i moralny.

 

Hip hop jak każda subkultura buntu wypalił się w końcu, choć kiedyś mogło się wydawać, że będzie już na zawsze niereformowalny. Tam gdzie jednak pojawia się duży pieniądz, sława, popularność a przede wszystkim liberalizm, tak nie ma miejsca na samodzielne myślenie i buntowanie się. Dlatego nie ma dziwne, że Słoń, który wybił się na horror rapie i mega obscenicznych tekstach, dziś kaja się, że obrażał w tekstach homoseksualistów. Kiedyś pisał kawałki o ćwiartowaniu wack mc i ich zakopywaniu żywcem, dziś boi się skrytykować Ekipę, „rapujących” nastoletnich youtuberów o zerowej wartości muzycznej.

 

Na szczęście nie muszę się wychowywać w tych strasznych czasach a legitymuję się dorastaniem w pięknych latach 90-tych, pełnych przemocy, beznadziei, niepewności, ale także prawdziwej zajawki, super muzyki, emocji, radości z odkrywania czegoś nowego i właśnie tego prawdziwego buntu. Może trochę płytkiego, może nie do końca świadomego i nie mającego głębszej refleksji, ale na pewno prawdziwego. A tych płyt, kawałków, koncertów i wspomnień nikt nam nie odbierze. Z perspektywy czasu dużo lepiej było uciekać z lekcji na piwo w parku i słuchać Molesty niż lansować się w modnych galeriach handlowych przy badziewiu pokroju Young Leosi.

 

 

 „Dla społeczeństwa ja jestem psycho 

Bo jak mysz pod miotłą znów nie siedzę cicho 

Jestem intruzem psychicznie chorym 

Bo nie słucham Rydzyka i nie czytam Agory 

Dla społeczeństwa jestem zacofańcem 

A tolerancja wytyka mnie palcem 

Gdy próbują coś wskórać różowi chłopcy 

Chcą praw do adopcji ale nie ma takiej opcji 

[…]

W oczach społeczeństwa za dużo we mnie szaleństwa 

Bo nie mam tolerancji do pedalstwa i kurewstwa 

Multum okrucieństwa nie widzą a mają manię 

Kłamstwa się nie brzydzą tylko tego że mówisz wulgarnie 

Coś tu nie pasi coś ich znów razi 

Jak jesteś nieprzewidywalnym to im już wadzi 

Bo sami związani pętami własnej wyobraźni 

Boją się być poza obszarami swojej nacji 

W takiej sytuacji jestem z dala od kukieł 

Choć ja ich nie mijam niech oni mijają mnie łukiem 

Niewygodny bo się buntuje 

Nie masz siły iść za swoim gratuluję”

 

Grzegorz Ćwik