Michał Niecki - W oparach moralizmu

W oparach moralizmu

 

Podczas naszego buntu warto sobie odpowiedzieć na pytanie o granice naszej rewolty przeciw współczesnemu światu. Szczególnie w rzeczywistości w której jest to także nasz świat. Nacjonalista nie pije alkoholu, nie ćpa, nie marnuje przecież ani chwili. Odrzuca liberalną zgniliznę, nie ogląda Netflixa, a znajomi odrzucają go za jego poglądy. Naród któremu chce służyć wyrzuca go za margines – obrzydliwy świat nie może strawić w sobie jednostki tak na wskroś szlachetnej, że musi ją ośmieszyć, zlinczować i wypluć. Zdecydowanie – ciężko nie popaść w samozachwyt. Ciężko nie odrzucić tego świata, nie stać się pustelnikiem z dala od złych ludzi i ich brudnego świata. Wybrać szlachetną drogę naznaczoną samotnością. Jedyna obawa to ta że porzucony świat mógł przecież zostawić w nas cząstkę siebie – w końcu toczymy rewoltę przeciw własnym słabościom. Jednak z dala od narodu – jak można budować nacjonalizm?

 

Chcemy przekonać innych do tego stylu życia, to zdaje się jedyna szansa na to by działać w ten sposób dla narodu. Jednak dość szybko rodzi się pytanie: bez netflixa, McDonalda i darmowej pornografii życie w liberalnym świecie staje się nudne. Co w zamian? W końcu łatwo grzmieć kaznodziejskim tonem na naród o jego upadku moralnym – zapominamy przecież że to naród jest ofiarą. Trzeba iść głębiej. Ot chociażby pornografia – czy w życiu człowieka liberalizmu nie jest to odpowiedź na brak prawdziwych relacji, utkwionych w wielkich miastach wiecznych pustelników? Ludzi skrajnej samotności pośród niemego tłumu? Wydaje mi się, że tak i zadaniem nowoczesnego nacjonalizmu byłoby raczej stworzenie takiego świata w którym dostępu do niej domagał się jedynie marny odsetek, ludzi perwersyjnych i niezaspokojonych. Tego zadania nie wykona zimny talmudyzm.

 

W końcu w nacjonalizmie nie chodzi o nasze dobre samopoczucie i nieważne czy wynika z przyjemności czy z satysfakcji moralnego życia. To naród jest podmiotem naszych starań. Dostrzegamy cierpienia współczesnego człowieka – skrajnie niezdrowy styl życia. Zła dieta, brak sportu, brak ruchu. Mało satysfakcjonujące relacje i chwilowe związki. Zdrowie niszczone przez kapitalizm i zatrute środowisko. Brak ugruntowania w jakiejś idei – w narodzie, w religii, w twórczości czy zmaganiu ze słabościami. A do tego pseudokultura, która albo jest prymitywną protezą życia – a więc wszelkie kolorowe seriale o szczęśliwych Amerykanach, których życie to ciągła zabawa, przesiadywanie w barach - albo jest niczym więcej jak tanią, nawet niesilącą się propagandą, która przynajmniej mogłaby mieć jakieś artystyczne walory. Dostrzegamy – ale zamiast chcieć tego człowieka uczynić szczęśliwym, napawamy się własną ofiarnością.

 

Inspirujemy się archeofuturyzmem to sięgnijmy do helleńskich korzeni. Prometeusz stworzył ludzi z gliny. Słabych i wystraszonych. Rozszarpywała ich zwierzyna, a kości pękały pod najmniejszym ciężarem. Uczył swoich ludzi, wykradł ogień wbrew woli bogów, oszukał nawet gromowładnego Zeusa – bunt przeciw nawet najwyższemu z bogów z troski o swój lud. Za to przyszło mu zapłacić wysoką cenę – wieczne cierpienie, przybity do gór Kaukazu. „Mimo strasznych cierpień trwał Prometeusz niezłomny na skale i nie chciał się wyrzec miłości do rodu ludzkiego ani prosić Olimp o litość.”[1] Wszyscy znamy tę historię ze szkoły podstawowej, mimo iż to tylko mit nie sposób nie odczuć nawet mimowolnej wdzięczności dla postaci która złamała wszelkie prawo, wszelkie normy i była gotowa nawet wiecznie cierpieć – nie dla moralnej satysfakcji, a właśnie z troski o swoich ludzi. I pragnienie tego by widzieć ich silnymi. Nie wyrzekł się miłości do ludzi nawet nie ze względu na altruizm czy przykaz moralny – w jego ludziach odbijała się pełnia jego twórczej mocy. Oczywiście po jakimś czasie Prometeusz zostaje uwolniony i od tego czasu wspierał ludzkość – podobnie jak chrześcijańscy święci. Należy pamiętać, że wczesne chrześcijaństwo mimo iż wyrosło z judaizmu to poddane było silnym wpływom helleńskim. A czyż nie na tym właśnie polegał kult świętych, że zbawiony chrześcijanin wspierał modlitwą swoich braci na ziemi? 

 

Wśród semitów z kolei, świętość jest określona jako „oddzielenie”. Słowo kadosz znaczy właśnie święty, inny, oddzielony[2]. Świat jest pełen zła, przyjemność jest grzeszna. A więc święty jest ten kto od świata się oddzieli, stanie poza problemami ludzi. Obrazowym przykładem jest tu Szymon Słupnik – święty asceta pierwszych wieków chrześcijaństwa. „Jednę nogę staniem tak zepsował, iż z niej ropa ustawicznie płynęła, a on ból modlitwy mu nie psował. (…) W takich pracach i dziwnym Anielskim żywocie, lat pięćdziesiąt i sześć od swego nawrócenia przetrwał – dwadzieścia i sześć w rozmaitych a wielkich utrapieniach, a na onym 40. łokiet wysokim słupie, trzydzieści lat wycierpiawszy, potym jako człowiek umarł.”[3] Niewiele jest napisane o jego czynach, jedynie o tym jak wspomagał ludzi modlitwą czy błogosławieństwem. Żadnych wielkich osiągnięć – jedynie niezliczone cierpienia zadane samemu sobie na bożą chwałę. A do tego wiecznie oddzielony od zwykłych ludzi barierą wysokości.

 

Cierpiętnictwo współczesnego nacjonalisty łatwo przerodzić może się w pełną resentymentu mizantropię.  Prometeusz cierpi, ponieważ kocha ludzi i ludzkość. Nie wybiera bezsensownego cierpienia, godzi się z nim jako z ostatecznością, ceną za bohaterstwo. Gdyby mógł, byłby z ludźmi – pomagał, czynił lepszymi. Szymon Słupnik przeciwnie. Nie dość, że od grzesznej ludzkości ucieka, to człowieczeństwo, które niesie w sobie stara się wyniszczyć. Umartwić.

 

Prometeusz cierpi i Szymon Słupnik cierpi. Oboje prezentują pewien model świętości. Jednak owe modele są tak skrajnie różne. Słupnik nie pomaga ludziom, jedynie pośredniczy łasce bożej dla tych, którzy o to poproszą. Prometeusz sam ulepił ludzi, pomoc im to sens życia. Szymon rozróżnia grzech, którym skażeni są ludzie i świętość, która oznacza samotność. Prometeusz przeciwnie, widzi słabość ludzi i siłę, którą musi ich obdarować. Ludzie Prometeusza nie są źli ani dobrzy, oni są słabi, a potrzebują stać się silni. Ludzie Szymona są źli i grzeszni, tylko jego pośrednictwo i przykład mogą pozwolić otrzeć się o łaskę. I wreszcie – Szymon ucieka od grzesznego świata w ramiona świętego Boga. Prometeusz - dla dobra ludzkości nie cofnie się nawet przed sprzeciwem wobec boskiej woli. Dwie dychotomie: czystość – grzech; siła – słabość.

 

Budując nacjonalistyczną etykę, kształtując dyscyplinę należy pamiętać, że to naród sam w sobie jest celem. Ten kto ucieka od niego w opary moralizmu nigdy nie przyniesie narodowi szczęścia. A przecież nacjonalizm jest niczym więcej – jak polityczną doktryną budowy silnego i szczęśliwego państwa narodowego. Część z nas wylicza sobie z czego rezygnuje – przeciw jak to lubi się mówić „liberalnej zgniliźnie”. W końcu ów liberalizm przesiąka każdy aspekt naszego życia, a więc gdzie leży granica między konsekwencją a koniecznością? Ale można inaczej. Można spędzać czas na treningach właśnie po to by urosnąć w siłę, właśnie po to żeby czerpać z nich przyjemność. Abstynencja nie musi być samobiczowaniem – może być drogą do budowy szczęśliwszego życia. Podobno też nacjonaliści bywają odrzucani przez środowisko za swoje poglądy. To też nie musi formą wygnania – ostatecznie musimy dotrzeć do zwykłych ludzi, a więc warto wykorzystać tę szansę, aby uczynić nas przekaz bardziej strawnym. Można się oburzać ale to co nazywamy bezkompromisowością przywiodło nas donikąd. Myślę, że pewna doza dystansu i elokwencji – w końcu nacjonaliści nie dość, że trenują to jeszcze czytają dużo książek, a więc ich wiedza i słownictwo stoi na wysokim poziomie – wystarczą w zupełności żeby przekonać otaczających nas ludzi. Chyba, że ktoś obracał się w towarzystwie lewicowego ekstremum – w takim razie tylko potwierdza to potrzebę powstania realnej płaszczyzny działania dla nacjonalistów w całej Polsce, a więc i tutaj można zadziałać dla własnego dobra zamiast delektować się łzami.

 

Pytanie tylko czy faktycznie chcemy tak to wykorzystać. Żyjemy w czasach w których nawet podświadomie cierpiętnictwo i kult bycia ofiarą wchodzi na niebotyczne poziomy. Czasem może być łatwiej być samotnym, autonomicznym ekscentrykiem, który swoje jedyne słuszne poglądy chowa jak skarb przed światem. Jednak historia zapamiętuje nie pustelników ale zdobywców. Nikt nie będzie nas oceniać przez pryzmat tego czego nie zrobiliśmy i kim się nie staliśmy.

 

Warto przeciwstawić się takiej postawie tak w sobie jak u innych. Są ludzie, według których to czego potrzebuje naród to święte księgi zakazów i nakazów. A skoro walczymy z liberalizmem, hedonizmem, konsumpcjonizmem to zakazywać będą wszystkiego. Tańców, hazardu i kolorowych strojów – niczym w purytańskiej Anglii. Wtedy na pewno wszyscy będą szczęśliwi. A że nacjonalizm z dziwnego powodu ma zerowy oddźwięk w społeczeństwie to po prostu sami żyjmy wobec tych zasad oddzieleni od grzesznego świata.

 

Twierdzę, że zmaganie nacjonalisty musi być prometejskie. Twierdzę, że nacjonalizm jest humanizmem – najzdrowszym ludzkim odruchem. Afirmacją człowieczeństwa. I tam zbierał najlepsze owoce, gdzie wyswobodził się moralistycznej pogardy dla człowieka. I jeżeli człowiek chce przyjemności, niech ma przyjemności! Pragnę społeczeństwa szczęśliwych i zdrowych ludzi – którzy żyją w zdrowych rodzinach, pracują w zdrowych warunkach. Którzy czerpią przyjemność – z aktywności fizycznej, z kontaktu z przyrodą, z higienicznych i sprawnych miast. Ze zdrowej żywności. Z systemu, który ich nie wyzyskuje. Głęboko wierzę, że wszelkie przyjemności hedonizmu i konsumpcjonizmu rodzą się jedynie z fałszywego mniemania ludzi o szczęściu. Z braku prawdziwej alternatywy. Nacjonalizm jest źródłem prawdziwego szczęścia – nie nowym Talmudem.

 

 

Michał Niecki 

  

 

[1] W. Markowska, Mity Greków i Rzymian

 

[2] Oddzielony do specjalnego celu, www.ieshua.org

 

[3] P. Skarga, Żywoty Świętych