Michał Walkowski - Szukając sedna

Co mamy na myśli mówiąc „Trafiłeś w sedno”? Czym się różni orzeczenie o „utożsamieniu” od tego o „zidentyfikowaniu się”? Co ma wpływ na to, co w nas niezmienne, co stoi u podstaw tego, co jest naszym fundamentem osobowym? Jaka jest nasza ludzka istota jednostkowa? – na tych kilka esencjalnych pytań próbował będzie odpowiedzieć ten tekst.

Odnosząc się do pierwszego z postawionych we wstępie pytań oraz przywołując tytuł, należy zauważyć, że „oddanie sedna” jest niczym innym jak orzeczeniem o esencji lub istocie. Wiele było prób (nieraz zupełnie ze sobą sprzecznych) odpowiedzi na pytanie „Kimże jest człowiek?”. Owo pytanie można rozpatrywać co najmniej dwojako:

  1. Jako rozważania nad naszym gatunkiem i jego unikalną specyfiką;

  2. Jako refleksję nad fundamentem tożsamości osobowej.

Na potrzeby tekstu interesował nas będzie „zaledwie” wycinek drugiego aspektu (bo można go rozumieć szerzej) – mianowicie pytanie o to, co czyni jednostkę tym, kim jest. Można to określić jako osobową tożsamość indywiduum.

Drugie pytanie, które stawiam, a raczej zawarte w nim określenia mogą być odbierane potocznie. Natomiast w tym konkretnym przypadku należy je rozpatrywać jako oddające faktyczny stan rzeczy. Czym zatem jest „utożsamianie” i czym się różni (o ile tak jest) od „identyfikowania”? I w konsekwencji – czym „tożsamość” od „identyfikacji”? Pytania te wydają się być jednymi z kluczowych dla sprawy tegoż tekstu. Pozornie można byłoby je ze sobą połączyć, ale pozornie subtelne różnice często rodzą wielkie konsekwencje. Tak jest także w tym przypadku. Intuicyjnie odczuwamy bowiem zasadniczą różnicę między użyciem stwierdzenia „utożsamiam się z tym”, a powiedzeniem, że „to wpisuje się w moją tożsamość”. Nie czujemy jej jednak przy porównaniu „utożsamiania” i „identyfikowania”, gdyż często traktujemy oba te stany jako tożsame. Potocznie to dopuszczalne. Natomiast jeśli chcielibyśmy zadbać o adekwatną precyzję, musielibyśmy rozłączać obie te kwestie. Oba stwierdzenia pochodzą bowiem od innych słów-źródeł. Jak nietrudno się domyślić – pierwsze od „tożsamości”, a drugie od „identyfikacji”. I w tym momencie wracamy do początku tego akapitu. Wszak rozważania te mają dotyczyć właśnie tych dwóch niezmiernie istotnych dla nas, ludzi stanów rzeczy. I znów – choć trudniej niż poprzednio – można odnieść wrażenie, iż są to synonimy. Nic bardziej mylnego. Tożsamość określa to, kim jesteśmy, a raczej kim jest każdy z nas jako „ja”, określa naszą istotę, naszą unikalność jednostkową, nasz fundament, naszą podstawę bytowego indywiduum. Natomiast identyfikacja jest bardziej płynna. Zależy wszak od sytuacji, warunków, innych kontekstów, naszej świadomości, czy wreszcie – ukierunkowania naszej woli. Oba te elementy wzajemnie mogą, choć nie muszą, na siebie oddziaływać. Wydaje się, że o ile tożsamość – by zachować pojęciowy sens – powinna być rozdzielana na tę, która podlega wpływowi danej jednostki, czy świata zewnętrznego oraz tę, która jest całkowicie niezmienna, tak w przypadku identyfikacji nie ma takiego obowiązku. Ten rozdział jest istotny z perspektywy etycznej. Nie możemy wszak oceniać, wartościować tego, na co wpływu nie mamy, a powinniśmy to, co leży w naszej odpowiedzialności. Natomiast granice orzekania o tym, na co mamy wpływ, wykraczają poza wąski aspekt rozumienia pytania „Kimże jest człowiek?”. Jest tak, ponieważ często zdarza się, że biorąc pod uwagę kontekst szerszy, zbiorowy, wnioski mogą być zgoła inne, niż te, które przychodzą na myśl przy skupiani się li tylko na jednostce. Z liberalnego punktu widzenia tożsamość, na którą jednostki nie mają wpływu, nie powinna podlegać ocenie, osądowi i dlatego chociażby odpowiedzialność zbiorowa nie ma w tym wypadku racji bytu. Jako nacjonalista jestem także (z automatu) kolektywistą i interesuje mnie kontekst społeczny. Oznacza to, że nie mogę dojść do absurdalnych wniosków o dziecięcej „czystej karcie” umysłu. To bodaj jeden z największych absurdów intelektualnych i gwałtów na społecznej świadomości, który stoi u podstaw zjawisk takich jak polityczna poprawność, czy tyrania mniejszości. Ale niestety jest faktem i swoistym motorem napędowym liberałów. Fakty naukowe oraz – co równie ważne – poszerzona o zdjęcie klapek z oczu intuicja na szczęście są po naszej stronie. Pierwszy element doskonale opisuje w swoich tekstach mój redakcyjny kolega – Lech Obodrzycki. Drugi natomiast dotyczy odpowiedniego wykorzystania, wyciągnięcia logicznych wniosków z pierwszego. Oznacza to, że jeżeli genetyka, psychologia ewolucyjna, antropologia, czy biologia same w sobie potwierdzają na wskroś wiele tez nacjonalistów w temacie słuszności odpowiedzialności zbiorowej, społecznej naturze człowieka, czy łączności międzypokoleniowej ludzi wczoraj, dziś i jutro, to można śmiało stwierdzić, że racja leży po naszej stronie. Natomiast trudno się z nią pogodzić prostemu człowiekowi, skoro zachodzi tak daleko idąca różnica między wpływem naszym i liberalnych mitologów. Czy jednak oznacza to, że jesteśmy wciąż skazani na porażkę? Podobno prawda wyzwala oraz – jak wciąż wielu z nas wierzy – czeka ją ostateczne zwycięstwo.

 

 

Michał Walkowski