Grzegorz Ćwik - Czytajmy "Władcę Pierścieni"

„Świat się zmienił. 

Mówi mi to woda. 

Mówi mi to ziemia. 

Wyczuwam to w powietrzu. 

Wiele z tego, co było, zostało zatracone, bo nie żyją już Ci, którzy to pamiętali.”

 

  

„Władcę Pierścieni” czytał chyba każdy i każda z nas. Wielkość najważniejszego dzieła Tolkiena kilkanaście lat temu świetnie ukazał Peter Jackson, dzięki czemu wydatnie wpłynął na i tak bardzo wysoką popularność tolkienowskiego opus magnum. Poza epickością, najwyższym kunsztem literackim, niesamowita wyobraźnią Tolkiem we „Władcę…” tchnął coś jeszcze. Coś co sprawia, że traktujemy to dzieło niezwykle osobiście i niejako dosłownie. Utożsamiamy się z armiami Rohanu i Gondoru, kibicujemy hobbitom wkraczającym w ciemne krainy Mordoru, opłakujemy poległych, jak chociażby Boromira.

 

Wynika to z faktu, że Tolkien tak naprawdę opisał rzeczywistość i fabułę, która dzieje się na naszych oczach w naszym świecie. Znając jego konserwatywne i tradycjonalistyczne poglądy można uznać, że niejeden wątek we „Władcy…” znalazł się tam nieprzypadkowo i wynika z czegoś więcej niż misterna i kunsztowna konstrukcja świata fantasy.

 

 

 

Nastał koniec

 

 

Świat „Władcy Pierścieni” to świat końca oraz przełomu. Po wielkości potęg opisanych „Silmarilionie” pozostał cień a królestwa Rohanu i Gondoru są w stanie nieprzystającym zupełnie do dawnej potęgi. Co gorsza świat ludzi i elfów stoi w obliczu gigantycznego zagrożenia – oto znów objawił się Sauron, wróg wszystkiego co piękne i dobre, i na czele armii Mordoru planuje ostateczne pokonanie świata zachodu.

 

Świat zachodu, rozkład i upadek dawnej wielkości, coraz większe zagrożenie zniszczenia dziedzictwa – skąd my to znamy? Tolkien przeżywszy obie wojny światowe i obserwujący szalejące w Europie po 1945 roku kapitalizm i liberalizm nie miał najpewniej większych złudzeń, w jakim kierunku podąża Europa. Sam Tolkien był przecież, jak wiadomo, zwolennikiem spokojnego, wiejskiego życia, z daleka od wielkomiejskiego zgiełku i hałasu. Związek z ziemią, uprawa, obserwowanie wzrastania, życie wspólnoty…Brzmi znowu znajomo? Z pewnością każdy pomyślał o Hobbitonie i jego mieszkańcach. I skojarzenie to nie jest błędne.

 

Bohaterowie „Władcy…” oraz ich świat staje w obliczu straszliwego wroga. W pamiętnej scenie z „Powrotu Króla”, gdy ostatecznie pada obrona Osgiliath, słyszmy z ust dowodzącego wojskami wroga orka „Świat ludzi upada”. Dokładnie taki jest cel Saurona – zniszczyć nie tylko ludzi i elfów w sensie biologicznym, ale wykarczować całe ich dziedzictwo, piękno jakie stworzyli, cnoty i zasady jakimi się kierowali, wartości jakich bronili.

 

My, ludzie zachodu XXI wieku stoimy wobec identycznego nieprzyjaciela. Niszczenie biologiczne naszych Narodów trwa od dłuższego czasu, nazywając się „multi kulturowością”. To trochę lepiej niż hordy dzikich człekokształtnych bestii niszczących pogranicza Gondoru i Rohanu, ale tylko trochę. Krok za krokiem tracimy kolejne ostoje naszej tożsamości, wydzierane jest nam nasze dziedzictwo, a wrogi nam liberalizm niesie ze sobą tylko fałsz, brud i brzydotę.

 

To zresztą niezwykle istotne tak u Tolkiena, jak i w naszych realiach. Elfy i ludzie w świecie Śródziemia to istoty piękne oraz w pięknie rozpamiętane. Architektura, poezja, sztuki plastyczne, muzyka czy literatura – wszystko to w świecie Tolkiena stanowi niezwykle istotne osiągnięcie starych ludów zachodu. Co zaś idzie ze wschodu, tj. z Mordoru? Armie mieszańców, wytwarzanych w tolkienowskich odmianach laboratoriów genetycznych i hodowlach multirasowych humanodiów. Bo czymże innym są Uruk-Hai Sarumana i różne podgatunki goblinów z Mordoru, jak nie stworzonymi sztucznie karykaturami człowieka. Podążają na zachód, pod Minas Tirith i Helmowy Jar by zniszczyć świat ludzi – dlatego, że mają świadomość, że nigdy im nie dorównają. Tolkien celowo przedstawia wrogów wolnych  ludów jako brzydkich, wstrętnych, zniekształconych, pomarszczonych, skarlałych. O ile ludziom i elfom towarzyszy słońce, ich domeną jest dzień, o tyle ich wrogowie wolą noc, ich pojawienie się często powiązane jest z mrokiem i przysłonięciem słońca.

 

Wojna opisana zarówno we „Władcy…” jak i inne wojny znane z uniwersum Tolkiena to konflikty ostateczne, tj. nie prowadzone dla ambicji politycznych, ale dla ocalenia wolnych ludów Śródziemia. Wrogowi nie zależy na podbiciu określonego miasta czy regionu, ale zawsze o to samo – o zniszczenie dziedzictwa wolnych ludów, o splugawienie ich swym złem i brudem, o wypaczenie wszystkiego co wzniosłe. Brzmi znajomo, prawda? Brzmi jak sojusz nowej lewicy i liberałów.

 

 

 

Hobbiton

 

 

Hobbici traktowani czasem są jako maskotki lub rozweselacze pokroju Jar Jar Binksa w drugiej trylogii „Gwiezdnych Wojen” w chwilami cokolwiek mrocznej prozie Tolkiena. Nic bardziej mylnego. Hobbiton i kreacja jego bohaterów to manifest oporu przeciw nowoczesnemu światu, jakiego nie powstydziłby się Evola i Junger.

 

Oto bowiem w świecie wielkich królestw, rosnącego modernistycznego zagrożenia w Mordorze i generalnie w okresie wielkiej polityki mamy kraj zamieszkały przez przyjaznych, stroniących od przemocy i zdobywania osobników, dla których najważniejsza jest rola, ziemia, obserwowanie jak rodzi się życie. Ludzie ci są prości, nie szukają tajemnic, nie interesuje ich co jest tysiące kilometrów od nich, dla nich najważniejsze to najbliższa okolica, sąsiedzi, dobre towarzystwo, strawa i napitek. Ponad „wielką historię” hobbici przedkładają swoje rodziny, domowe zacisze, przyjaciół, spokojne popołudnia. Ciężko o bardziej dobitny manifest wrogości wobec wielkomiejskiego zgiełku, małych i ciasnych uliczek, utraty tożsamości w anonimowej masie i pędzie za mamoną w niekończącym się wyścigu szczurów. Nieprzypadkowo to hobbit, postać niejako ze świata zewnętrznego w stosunku do wydarzeń we „Władcy…” okazuje się osobą, która ostatecznie pogrążą Saurona i jego armie. W powtarzających się rozmowach Sama i Froda podczas podróży do Góry Przeznaczenia przewija się motyw powrotu do Shire, jego mieszkańców, krewnych i przyjaciół, do spokoju i domowego zacisza. I właśnie dlatego, żeby to bronić, nawet za cenę własnego życia, mali hobbici wyruszają na wydawałoby się pewną śmierć, w sam środek terytorium wroga. Mają bowiem świadomość, że gdy upadnie Rohan i Gondor, nie będzie już miejsca dla Hobbitonu w świecie, w którym rządy obejmie Mordor i jego modernistyczni mieszkańcy.

 

 

 

Wartości

 

 

Boromir, Legolas, Aragorn, Faramir, Eomer – wszyscy ci bohaterowie kierują się niezmiennym, stałym kodeksem postępowania, opartym o honor, lojalność, odwagę i wierność władcy i ziemi. W opozycji do nich stoi agresor, który odrzuca wszelkie zasady, a jego domeną jest kłamstwo, oszustwo i podstęp. Bohaterowie ci i ich świat utożsamiają klasyczne podstawy, na których wyrosła wielkość Europy. Równie dobrze zamiast nich mogliby walczyć z Sauronem Hektor, Odyseusz, Roland czy inny bohater klasycznej literatury europejskiej. Aksjologiczne podstawy, na jakich opierają się te dwie grupy są identyczne. Są oni członkami elity, ale w rozumieniu klasycznym – bycie arystokracją jest więc nie przywilejem, ale służbą i prezentowaniem ideału, który ma pokazywać całej reszcie społeczeństwa właściwe postawy i kierunki działania.

 

Klasyczne cnoty to prawdziwa twierdza wobec orków, goblinów i trolli. To istota tego kim są bohaterowie Tolkiena. Mogą się mylić, mogą się kierować błędnym przesłankami, ale wykluczone w ich postępowaniu są strach, zdrada czy jakakolwiek korupcja. Słowa przysięgi silniejsze są niż śmierć, tysięczne zastępy wrogów i najstraszniejsze demony Morii.

 

Tym samym bohaterowie ci upodabniają się do bohatera „Szklanych pszczół” Jungera. Z tą różnicą, że o ile świat wartości rotmistrza Richarda odszedł, zastąpiony przez piekielną technologię, zimną kalkulację i wyrachowanie, o tyle Drużyna Pierścienia ma jeszcze szansę i ostatecznie zwycięża. I to jest dla nas drogowskaz.

 

Nieważne jak gęsty mrok spowije Białe Miasto. Nieważne jak liczne armie ślepych wykonawców rozkazów stanie pod naszymi murami. Nieważne jak dużo zrobi nieprzyjaciel, aby w nasze serca wlać strach, porażkę i korupcję. Naszym obowiązkiem jest walczyć. Stoi za nami spuścizna, honor i chwała świata zachodu. To naprawdę zbyt dużo, by pozwolić sobie na defetyzm i brak wiary w zwycięstwo. Niech ci, którzy wątpią spłoną niczym Denethor na pogrzebowym stosie. My pozostaniemy wierni do samego końca.

 

 

 

Tolkienowski nacjonalizm

 

 

Jackson jako filmowy geniusz uchwycił dokładnie istotę dzieła Tolkiena, w każdym najmniejszym szczególe. Spójrzmy więc na Aragorna, Theodena, Faramira, Eomera. To wszystko członkowie rodzin królewskich. Czy jednak widzimy w nich pychę, wyniosłość? Nie! Przede wszystkim reprezentują oni służbę swym poddanym. Bo tym w świecie Tolkiena jest monarcha, tą osobą, którą był w świecie tradycji pierwotnej – pierwszym sługą ludu i Narodu. Człowiekiem, który przewiduje, walczy, chroni i dba o swych poddanych. To ciężki los, dla którego podołania trzeba specjalnych przymiotów i hartu ducha. Tym właśnie charakteryzują się bohaterowie Tolkiena. To bardziej postacie tragiczne, wrzucone między tym co nieuniknione a tym co konieczne. W ramach tych warunków starają się dokonywać wyborów i podejmować decyzje, gdy wydaje się, że wszelka nadzieja upadła. Ta jednak upadnie dopiero, kiedy ostatni z nas wyzionie ducha w nierównej walce. „Śmiało! Niech nadejdą!” krzyknął bowiem Gimli. „Jeden krasnolud w Morii jeszcze jest żywy!”.

 

W świecie Tolkiena żołnierze, wojownicy, dowódcy walczą za swój lud, kraj, władcę, za świat zachodu. Jak inaczej to nazwać, jeśli nie nacjonalizmem, umiłowaniem swego ludu, Narodu? Dla bohaterów Tolkiena to postawa absolutnie naturalna, normalna, jedyna akceptowalna. Nikt spośród postaci „Władcy…” nie myśli, aby porzucić swych rodaków, ich rodziny, wsie i miasta. To przecież ich krew, ich ziemia, stąd Theoden bije się do samego końca, gdy oddaje życie w starciu z przywódcą Nazguli, a Boromir umierając na rękach Aragorna prosi tego, by ten zaopiekował się jego ludem – Gondorczykami. Nacjonalizm jako tradycyjna cnota, rozumiana jako miłość do swego ludu, obrona jego spuścizny i tradycji oraz gotowość do oddania życia za te wartości to rzecz normalna u Tolkiena. Mistrz jak zawsze miał rację – nacjonalizm to jedna z najbardziej oczywistych i normalnych spraw pod słońcem.

 

 

 

Ekologia

 

 

Motyw wycinania drzew i gwałtownej industrializacji pojawił się we „Władcy…” nieprzypadkowo. Symbolizuje on ten sam konflikt, jaki ukazuje zetknięcie się Hobbitonu z nadchodzącym złem ze wschodu. Chodzi oczywiście o postmodernistyczną ofensywę tych, dla których nie ma żadnych świętości, tych, którzy nie mają żadnej tożsamości i spuścizny, tych, którzy potrafią tylko niszczyć. Las Fangorn niszczony przez Uruk-Hai Sarumana jest niczym innym jak polem bitwy między tym co odwieczne, pradawne i mistyczne, a tym co materialne, odrażające, nastawione tylko na zysk i niszczenie. I kto jest siła napędową rewolucji przemysłowej Sarumana? Mieszańcy stworzeni w ramach kolejnych krzyżówek ras – Uruk Hai. Wykreowani tylko to po, by zniszczyć świat ludzi, nie znający pojęć jak „kultura”, „piękno” czy „duchowość”. Potrafiący za to niszczyć, palić i przetwarzać święte miejsce, jakim jest las Fangorn, na oręż i opał. Trudno o lepszą metaforę kapitalistów i ich ostatecznego celu – konsumenta, pozbawionego tożsamości, dziedzictwa, potrafiącego wykonywać tylko proste, zaprogramowane wcześniej czynności.

 

Swoją drogą warto zauważyć, że i wątek Entów i Fangornu i Hobbitonu wskazuje na silny ekologizm Tolkiena. Świat wrogów ludzi to świat industrializacji, niszczenia środowiska naturalnego, bezpowrotnego jego przenicowania na rzecz bezustannej wojny. Świat ludzi, elfów i hobbitów to szacunek, wręcz mistyczny dla natury, jej wytworów, to poczucie harmonii i współzależności między ludźmi a środowiskiem naturalnym. Hobbici szanują każde wzrastanie i życie, środowiskiem elfów od zawsze jest las, ludzie też nie przejawiają instynktów właściwych orkom, goblinom i Uruk-Hai.

 

 

 

Tolkien against modern world

 

 

Tolkien podczas dwóch wojen światowych doświadczył czym jest nowoczesny świat i do czego prowadzi. Stąd nie dziwi nas jego tradycjonalizm, konserwatyzm, umiłowanie spokoju, piękna i harmonii. Proza Tolkiena to potężny manifest sprzeciwu przeciw temu, co bezpowrotnie niszczy człowieka, jego życie, związek z ziemią, przodkami i ich spuścizną. Świat Tolkiena to świat klasycznych cnót i wartości, którym sprzeciwia się postmodernizm i liberalizm posunięty do skrajności – dokładnie ci sami wrogowie, których ataki na nasz świat obserwujemy każdego dnia.

 

Nie przypadkiem uniwersum Tolkiena tak bardzo przypomina średniowiecze, jego rycerskie opowieści, archetypy herosów i władców, sagi o wielkich wyprawach, podróżach i niezwykłych oaz magicznych przeżyciach. Poza kwestią zewnętrzną i realiami, Tolkien wzorował się przede wszystkim na świecie tradycyjnych wartości, które pozwoliły wzrosnąć cywilizacji zachodu. Rycerstwo średniowieczne, wyrosłe z indoeuropejskich korzeni, jest archetypem, na którym opierają się opisy praktycznie wszystkich bohaterów Tolkiena.

 

Wojna jaką prowadzi Gondor i Rohan to wojna o prawo do dalszego życia w zgodzie z odwiecznymi prawami, normami, w poszanowaniu natury, rodziny i życia. To także walka o przetrwanie piękna, tego co misterne, mistyczne i duchowe. Przeciwko temu stoi wróg gotów wszystko to zniszczyć. Choć dziś częściej mówimy „zdekonsturować”. Inne realia, ten sam cel.

 

 

 

Minas Tirith

 

 

Nasz obowiązek to wytrwać, niczym obrońcy Białego Miasta. To, że jest nas mało, że wróg jest potężny a jego siły rosną, wiedzieliśmy od dawna. Nie może być w naszych oczach strachu ani wahania. Wiemy co stoi za nami i czego bronimy. Wiemy co się stanie, jeśli przeciwnik zwycięży ostatecznie. Nawet jednak w najczarniejszej godzinie nie możemy się poddać. Wszakże wódz Nazguli już mówił powalonemu Gandalfowi „Zawiodłeś, świat ludzi upadnie!”. Chwilę potem bohaterscy Rohirrimowie odwrócili całkowicie losy bitwy o Minas Tirith. Także podczas bitwy pod Czarną Bramą, gdy otoczone na całej linii obrony wojska Rohanu i Gondoru stały w obliczu całkowitego zniszczenia, w tym samym czasie za sprawą „najmniej odpowiedniej ku temu osobie” Pierścień Władzy wrócił tam, skąd został wykuty, tym samym kończąc istnienie Saurona i jego armii.

 

Ciemność nadeszła. Nasze serca jednak wypełnione są prawdą, a dusze niezłomną postawą i odwagą. Kroczymy samotną drogą, tak daleko od domu. W nas i naszej walce tli się ostatnia nadzieja. Twarda wiara nie pozwala nam, aby mrok wsączył się w nasze umysły i dusze. Nie ulegniemy pokusom, nie zdradzimy, mamy bowiem świadomość, że nasza podróż pośród ciemności i beznadziei prowadzi do światła nowego dnia. Odnaleźliśmy naszą drogę i wiemy, że gdy wróg upadnie, my powstaniemy by móc nacieszyć swe oczy blaskiem słońca.

 

Nasza idea jest tym samym ogniem, który ujrzał Aragorn na szczycie wzgórza i zaniósł wieść o nim królowi Theodenowi. „Zapala się światło nadziei”.

 

Ciemność upadnie.

 

 

 

"Synowie Gondoru, Rohanu, bracia moi! Widzę w waszych oczach ten sam strach, który pożera mi serce! Być może przyjdzie dzień, gdy odwaga ludzi zginie, gdy porzucimy druhów, rwąc więzy przyjaźni! Ale to nie jest ten dzień! Godzina wilków i strzaskanych tarcz, gdy Era Ludzi chyli się ku upadkowi. Ale to nie jest ten dzień! Dziś stajemy do walki! Na wszystko, co wam na tej dobrej ziemi drogie, wzywam was do walki, ludzie Zachodu!"

 

 

 

Grzegorz Ćwik