Guillaume Faye – Strzeżcie się fałszywych przyjaciół

Dwa lata temu zmarł jeden z prominentnych myślicieli francuskiej Nowej Prawicy – Guillaume Faye. Pisarz ten publikował aktywnie niemalże do końca swojego życia. Warto wracać do jego twórczości, ponieważ pozostaje niezwykle aktualna. Był zwolennikiem euroazjatyckiego zjednoczenia białych narodów i zaciekłym krytykiem islamu. W jednym z numerów Szturmu Redaktor Naczelny zestawia wiodąca koncepcję Faye’a, czyli archeofuturyzm ze światopoglądem Evoli. Warto wrócić sobie do tego materiału przed lekturą (https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/891-grzegorz-cwik-evola-i-marinetti-czyli-szturmowy-archeofuturyzm). Natomiast ja zdecydowałem się na przetłumaczenie fragmentu książki „Why we fight”, w którym sam Guillaume odwołuje się do twórczości włoskiego Barona. Zapraszam do lektury.

 

W całej Europie młodzi, stawiający opór dysydenci powinni być ostrożni wobec nie tylko możliwości wchłonięcia ich przez struktury systemu, ale także tych, którzy pozują jedynie na obrońców Europy, nazywanych także niekiedy „konstruktorami odnowy”. Mam namyśli tych, których de Gaulle opisywał jako rozwrzeszczanych dzieciaków skaczących wokół i pokrzykujących „Europa! Europa! Europa!”, opowiadających o jej nadchodzącym renesansie, a jednocześnie broniących dekadenckich, liberalnych, cenzurowanych wartości, wyobrażających sobie Europę jako coś w rodzaju Disneylandu otwartego dla całego świata, wielonarodowego pandemonium bez zdefiniowanej tożsamości, wewnętrznego porządku i woli mocy. Ideologiczne kuszenie takim dyskursem może być pociągające, zwłaszcza jeśli ubrane jest w inteligencki i pretensjonalny język. Jednakże jest niezmiernie ważne, abyśmy sprzeciwiali się takim pseudo-tożsamościowcom, których konformizm i rządza władzy ukradkiem przemyca wielorasowe i multikulturalne pomysły, poprzez które oddziela się europejską ideę od myśli imperialnej.

 

Wszystko można dziś znaleźć w tym targowisku pseudorebelii: antyrasistowkie prądy, antyulitarna lewicowość post-68., wielowyznaniowy multikulturalizm, amerykański komunitaryzm, antyliberalizm wywodzony z nurtu Bourdieu czy z drugiej strony nurty ultrawolnorynkowe oraz naiwna, rozbrajająca wręcz idolatria amerykanizmu. Nawet wśród regionalistów można znaleźć kosmopolityczną myśl lewicy, która pod płaszczykiem walki z francuskim jakobinizem, ignoruje prawdziwy, broniący ich interesów europejski charakter.

 

Musimy zatem uważać na fałszywych obrońców europejskości, takich którzy tylko formalnie zerwali z Zielonymi, jak Cohn-Bendit czy José Bové. Ich oszukańczy dyskurs jest bowiem symulakrum, które funkcjonuje w następujący sposób: w imię wtórnego, dogmatycznego i źle wywodzonego antyamerykanizmu przywołuje sprytnie neomarksistowski i ekonomicznie powierzchowny ekonomiczny antyliberalizm. Oni pozują jedynie na dysydentów, nazywają sami siebie europejskimi federalistami, a jednocześnie są bardzo oporni wobec koncepcji Europy silnej i ekspansywnej. Pretendują do bycia antyglobalistami, zakorzenionymi w europejskiej tożsamości, a w tym samym czasie są otwarci na obce kultury, prawa wszystkich narodów i w efekcie wyraźnie proimigranccy. Ponadto twierdzą, że są antyprogresywni, ale w duchu niejasno przez nich rozumowanej historii postrzegają każdą ideę rekonkwisty narodów europejskich za nierealną. Mówią, że są poganami, chrześcijanami, tradycyjnymi katolikami, agnostykami w zależności od reprezentowanej przez siebie opcji, ale przyklaskują islamowi w imię ekumenizmu, co wygląda raczej na konformizm i ignorancję niż podstęp. Najgroźniejsi z nich to pseudo-poganie, którzy systematycznie wprowadzają w błąd poprzez swoje sofizmaty i szaloną politeistyczną tolerancję religijną stanowiącą ich własny rodzaj anarchii. Niestety część intelektualistów prawej strony ugrzęzło, obierając ten kierunek.

 

Mechanizm jednak prosty- stają oni w opozycji do systemu, atakując jego powierzchowne aspekty, ale nigdy nie naruszając jego fundamentów. Zagrożenia, przed którymi stoi Europa, zwłaszcza kolonizacja przez nachodzców z krajów Trzeciego Świata oraz nawała islamu, upadek męskości i rozpad tradycyjnych wartości, afrykanizacja kultury, zapaść demograficzna, biurokratyczny fiskalizm i pozostałe produkty rozpadającej się socjaldemokracji czy triumfująca homofilia, są roztropnie ignorowane przez fałszywych opozycjonistów, którym brak geopolitycznej, strategicznej, ekonomicznej, etnicznej czy wreszcie kulturowej wizji, którym po prostu brak woli mocy. Natomiast główny przeciwnik jest powszechnie znany, choć nie jest przez nich nawet wspomniany. Ci podrabiani opozycjoniści usprawiedliwiają się, że wciąż są w trakcie namysłu, ale jak powiedział Jules Renard „trzeba wiedzieć o czym się myśli”. 

 

Istotne także inne, odwrotne niebezpieczeństwo: nostalgiczny i pesymistyczny dyskurs staczający się w sekciarstwo, marginalizację i nieudolny opór. Taka jest logika historycznych, odwiecznych przegranych, pokonanych z góry, zgorzkniałych i zniechęconych, którzy postrzegają siebie jako ostatnia linia obrony zamiast pierwszej. Każdy opór, który nie jest umocowany w aktywnym odzyskiwaniu już utraconego jest skazany na porażkę.

 

Powinniśmy także wystrzegać się pewnych duchowych, metafizycznych, nazywanych czasem filozoficznymi, tendencji. Postępować należy wyjątkowo ostrożnie wobec hochsztaplerów, którzy nazywają sami siebie „teologami” w obrębie swojej dziedziny. Należy jednak przyznać, że duchowa odnowa jest absolutnie konieczna dla odnowy Europy, której upadek jest spowodowany przez materialistyczny narcyzm.

 

Duchowość nie jest spirytyzmem. To nie jest coś zinstrumentalizowanego, co można przedstawić jak np. program komputerowy. Jestem oddanym czytelnikiem Evoli, zwłaszcza jego wyjątkowych tekstów w tematach politycznym i socjo-filozoficznych, ale uważajcie na tzw. evolianizm (czy jeszcze niebezpieczniejszy guenonizm), który odwraca uwagę od praktycznych, namacalnych zagadnień. Refleksja musi służyć podjęciu działania i nie może być ujęta w ramy jedynie metafizycznych tautologii.

 

Nieufność jest nie mniej uzasadniona wobec sztucznego i instrumentalnego pogaństwa, któremu grozi wchłonięcie przez nurt New Age odłączony od ziemskich, doczesnych zmagań lub, co gorsza, źle zrozumianego politeizmu prowadzącego do ksenofilii i katastroficznej wszechmiłości. Powinienem dodać, że od dawna postrzegam się integralnie jako poganina, zaprzyjaźnionego z tradycyjnym katolicyzmem i hinduizmem, ale też zaciekłego wroga totalitarnych, pustynnych monoteizmów. Podobna roztropność jest potrzebna wobec charyzmatyków chrześcijańskich, z ich wyczerpującym siły mistycyzmem, szczególnie gdy pacyfistycznie negują etniczność i wolę mocy. Jednym słowem, musimy być czujni wobec demobilizującego mistycyzmu oraz pretensjonalnego lecz pustego intelektualizmu, łatwego schronienia się w duchowości czy filozofii.

 

Wcale nie dyskredytuję duchowych i religijnych wzorców, które są chlubą europejskiej cywilizacji. Prawdziwa duchowość objawia się jednak tylko w walce. Nielicznym udaje się to wyłącznie przez czystą medytację. W związku z tym, że niebezpieczeństwo „oddalenia” się od ciała jest zbyt wielkie, a w niektórych przypadkach najgłębsze aspiracje duchowe przeradzają się w paplaninę i ucieczkę od trudów życia, nie możemy się stać duchowym wrakiem, który mimowolnie opada na dno historii. Aby nadać sens życiu trzeba się nieustannie zmagać i podejmować ryzyko w imię swoich ideałów i ludzi. Z takich starć rodzi się prawdziwa duchowość, wewnętrzny płomień, a nie burżuazyjna dekoracja. Myślę, że Evola, Heidegger i Abellio rozumieli to, ponieważ ich duchowość wywodziła się z zaangażowania.

 

Duchowość jest przeciwnikiem spirytyzmu tak jak inteligencja jest przeciwnikiem przeintelektualizowania. Duchowość wyrasta na kanwie biologicznej i ontologicznej walki, nie poprzedza jej czy kontynuuje, lecz jest ze nią bezpośrednie związana niczym splecone warkocze.

 

Aspekt boskości co prawda odnosi się do wieczności, ale świętość zrodzona jest wyłącznie z doczesnego zapału w działaniu. Pojawia się ona tylko równolegle do pokornej, pełnej trwogi, ale również dumnej walki. Zdolność fizyczna i psychiczna do poświęcenia i trudu, posiadanie jasnej doktryny, cechy takie jak odwaga i upór są znacznie ważniejsze od spirytystycznego wróżbiarstwa. Mens sana in corpore sano- w zdrowym ciele zdrowy duch. Nie zapominajmy, że Sokrates był hoplitą, a Ksenofont wojskowym sędzią.

 

Jałowe spory i sekciarskie dysputy dzielą i neutralizują tych, którzy już od dawna powinni być ze sobą solidarni. Odmiennie przeciwnik, który, choć niestabilny, potrafi zewrzeć swoje szeregi. Nasze niesnaski i podziały są często powierzchowne i powodują, że walczymy między sobą, mając w gruncie rzeczy podobne poglądy oparte na tożsamościowej wizji świata oraz tego samego wroga, stojąc w obronie swoich ludzi i aspirują do tych samych celów. Niestety wciąż nie zdefiniowaliśmy idei, targają nami emocjonalne konflikty i źle prowadzone debaty (typu „Francja czy Europa” , „suwerenność czy federalizm”, „katolicyzm czy pogaństwo” itp.). Natomiast bez dobrze nakreślonej ideologii, przejrzystych i jednoczących konceptów, pogodnych nastrojów i poczucia misji będzie bardzo trudno przedstawić nasz punkt widzenia, tak aby został właściwie zrozumiany. Nawiązując do starego porzekadła, którego pochodzenia nie zdradzę- najwyższy czas aby Europę objął pozytywny i twórczy porządek.

 

Tłum. Witomysł Myduj za zgodą Artkos Media Ltd.

 

Książka dostępna do zakupu: https://arktos.com/product/why-we-fight/