Adrianna Gąsiorek - "Garść czerni, szczypta homo" - czyli przepis na "dzieło"

Obecna sytuacja spowodowana panoszącym się koronawirusem sprawia, że wielu z nas dostosowuje się do zarządzeń i pozostaje w domach. Ja również popieram akcję "#zostanwdomu", przede wszystkim z troski o osoby starsze, które znajdują się w moim otoczeniu. Zachęcam Was również do wykorzystania tego czasu, aby w praktyce pokazać, czym jest narodowy solidaryzm.

Pomysłów na to, jak spędzić czas, przy jednoczesnym ograniczaniu przemieszczenia się, jest naprawdę wiele. Zachęcam, żeby dbać zarówno o rozwój duchowy czy kulturalny, jak i o sprawność fizyczną - wykorzystajcie plener, który jest rzadko odwiedzany lub po prostu wybierzcie formę treningu domowego. Jeśli chodzi o kwestie kulturalne, to oczywiście wiele osób nadrabia zaległości w lekturze czy szuka nowych wrażeń w kinematografii. I ten temat chciałabym dzisiaj poruszyć, a dokładniej, jak poprawność polityczna uśmierca naszą wyobraźnię.

Nawiązując do tytułu - obecnie, aby film odniósł sukces w świecie mainstreamu trzeba spełnić konkretne oczekiwania. Wcale nie takie, jakie byśmy podejrzewali - dobra fabuła, klimatyczna muzyka, wybitny reżyser czy odpowiedni dobór obsady. Obecnie przepis na każdy film czy serial brzmi mniej więcej właśnie tak: garść czerni, szczypta homo. Idealnie jeszcze, żeby wplecione były wątki parad równości, złych faszystów niszczących kolorowy świat oraz promocja narodu wybranego. Takie składniki obserwujemy praktycznie w każdej nowej produkcji.

 

"Rasizm"

 

Co ciekawe, nawet jeśli reżyser jest Żydem (czyli już mamy jeden plus), doda w filmie wątki homoseksualne (drugi plus), ale zabraknie czerni... pojawia się problem. Nawiązuję oczywiście do afery z Woddy Allenem. Na pytanie: Czy kiedykolwiek pojawi się w jego kinie ktoś pokroju Denzela Washingtona, czy Samuela L. Jacksona? Odpowiedział:

"Nie jeżeli historia, którą piszę tego nie będzie wymagała. Nie zatrudnia się ludzi na podstawie rasy. Zatrudniasz ich z uwagi na rolę. Pogląd, że celowo nie zatrudniam Murzynów jest głupi. Zatrudniam tylko osoby odpowiednie do roli."

Argument raczej logiczny? Niestety nie. Nie dość, że nadal reżyser nie obiecuje, że w jego filmach będą na siłę kreowane postaci, to jeszcze używa słowa "Murzyn". Tym razem, w świecie Hollywood, nie obroni go nawet żydowskie pochodzenie.

W innych przypadkach mamy aż przesyt czarnoskórych aktorów, którzy nijak pasują do rzeczywistości, która pokazana jest w danej produkcji. W ostatnim czasie najlepszym przykładem był serial "Wiedźmin". Pewnie byliście tak samo zdziwieni, jak ja, kiedy mały, ciemny chłopaczek ściągnął czapkę i stał się elfem... Nie wspominając już o Driadach z Brokilonu, które były bohaterkami internetowych memów. Świat Wiedźmina sam w sobie jest bardzo różnorodny, ale jednak umiejscowiony i w jakimś tam sposób powiązany ze średniowieczną Europą. Każda postać z tego świata jest idealnie i szczegółowo opisana przez autora i na tym powinnyśmy się skupić podobnie, jak robili to twórcy gry komputerowej czy takich dzieł jak “Władca Pierścieni” oraz “Gra o tron”.

 

LGBT

 

Produkcje "Netflixa" są przesiąknięte poprawnością do granic absurdu. Każdy serial, obojętnie o jakiej tematyce, ma wątki z tytułowego przepisu. Wybrałam ostatnio tematykę sportową - dość ciekawy, psychologiczny serial o łyżwiarkach - do 4 odcinka było w porządku. Nagle przenieśliśmy się we wspomnienia do Rosji lat 60 i serial zaczyna opowiadać nam historię dwóch lesbijek, które musiały uciekać za ocean. Od 5 odcinka już systematycznie dowiadujemy się na temat parad równości, czy postaw rasistowskich - o samych łyżwach zostało niewiele.

Najnowszy sezon serialu "Sex Education", który jest bardzo popularny również w naszym kraju, jest szczytem kuriozum. Co dostajemy: postać czarnego geja (dwa w jednym!), główny bohater - ten najpopularniejszy oczywiście jest czarny, a jego "rodzicami" są dwie lesbijki - jedna czarna, druga biała (a jakże!). Mam wrażenie, że ktoś po prostu siedzi, tworzy fabułę, a potem wkłada na siłę wszystkie kwestie, które się da. Im więcej, tym lepiej. Coś w stylu, czarny homoseksualista arabskiego pochodzenia. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że odbiorcy, nawet o bardzo tolerancyjnych poglądach, są już zmęczeni takimi obrazami.

 

Poprawność dla najmłodszych

 

Poprawność polityczna dosięga całej kultury masowej. Nie przepuści nawet bajkom. Słynna, szczególnie wśród dziewczynek "Kraina lodu" to kreacja iście rasistowska. Wiele głosów po wyemitowaniu filmu wrzało, że nie ma tam ciemnych postaci ani wątków lgbt. Mówimy tu o produkcji dla najmłodszych.

Dość absurdalnie wygląda również kwestia rasizmu w komiksach. Kultowe i charakterystyczne postaci zmieniają nagle kolor skóry - tylko i wyłącznie, aby spełnić chore oczekiwania garstki ludzi. Przykładem może być np. Laurence Fishburne w roli naczelnego Daily Planet Perry’ego White’a z “Człowieka ze Stali” - postać od lat 40. XX wieku była biała.

Najbardziej kontrowersyjnym przykładem jest postać w komiksie ostatnich lat, czyli Miles Morales – następca Petera Parkera jako Spider Mana. Nie dość, że samo nazwisko wskazuje na hiszpańskie pochodzenie, to Miles jest czarnoskórym chłopakiem, który przywdziewa lekko zmodyfikowany kostium Pająka. I nagle okazuje się, że nic nie jest takim, jakim powinno być. To coś zupełnie "obcego", narzuconego, a tego fani komiksów nie będą akceptować.

 

Inna perspektywa

 

Odwróćmy jednak tę chorą tendencję o 180 stopni. W filmach o życiu Kinga, Mandeli czy Tysona rolę tytułową grałby np. Jackie Chan albo Joaquin Phoenix. Coś tu jednak nie gra? I już widzę tę aferę w filmowym świecie. Skoro już teraz jest problem, że filmy, które mają za mało czarnych bohaterów, dostają nagrody. Odeszliśmy od jakości na rzecz chorych ideologii. A cierpi na tym kultura i odbiorca.

A na koniec zastanawialiście się, jakie filmy nie przeszyłby dzisiejszej cenzury? Może warto do nich wrócić - tak w przerwach od Tolkiena.

Kultowy film Martina Scorsese "Taksówkarz" nie miałby szans na ekranizację, ze względu na role kobiece. "Śniadanie u Tiffany'ego" oskarżane jest o rasizm, a wiele filmów wyeliminowałyby... papierosy. Także teraz możemy sobie wyobrazić Clinta Eastwooda bez papierosa, a np. z tęczowym lizakiem.

Liczę, że kiedyś te absurdy runą podobnie, jak chore ideologie zatruwające każdą płaszczyznę życia. Nie po to człowiek ma się rozwijać dzięki sztuce, żeby ktoś narzucał mu w tak ohydny i perfidny sposób jedyny, zgodny obraz świata. Kinematografia to część naszej tożsamości, europejskiej, słowiańskiej, którą należy pielęgnować w każdej dziedzinie. Byśmy się nigdy nie obudzili w rzeczywistości czarnego Gandalfa.

Życzę Wam szukania ciekawych produkcji, takich, które rozwijają i przede wszystkim dużo zdrowia na kolejne dni.

 

Adrianna Gąsiorek