Wydrukuj tę stronę

Paweł Doliński - Ku socjalizmowi

Od czasu upadku Polski Ludowej, ZSRR i reszty państw przez pomyłkę nazywanych socjalistycznymi, wyobraźnia ludzi nie tylko w naszej części świata opanowana została przez mit kapitalizmu i wolnego rynku, jako jedynej możliwej rzeczywistości gospodarczej, o jakiej w ogóle mamy prawo myśleć. Mówi nam się, że najlepsze życie czeka nas w społeczeństwie, w którym każdy niczym z klapkami na oczach goni za własnym interesem. Podobno chaos rynku obdarzy wszystkich bogactwem, bo tak naprawdę kryje się za nim „niewidzialna ręka”. Podobno wystarczy posłusznie wykonywać rozkazy szefów, żeby zostać dobrze wynagradzanym, a w przyszłości samemu zostać szefem. Podobno bogaci powinni dalej bogacić się bez żadnych granic, wyciskając z pracowników siódme poty i płacąc im głodowe pensje, bo to dla dobra nas wszystkich. Podobno wysokie podatki dla bogatych są złe, publiczne szkoły i szpitale – złe, i biedni ludzie te są źli, bo sami są winni swojej biedzie. Tak mówi bajka o szlachetnych bogaczach. A na czym naprawdę polega kapitalizm? Skąd się bierze bogactwo i dlaczego tak dziwnie jest podzielone miedzy ludzi, że kilku z nich może kupić całą Polskę, a większość może w niej jedynie wegetować od pierwszego do pierwszego?

Ideolodzy liberalizmu ekonomicznego twierdzą, że ich system doprowadzi do powszechnego dobrobytu, ponieważ każdy może do woli wybierać, gdzie chce pracować i co kupować, jest konkurencja wśród kapitalistów, więc koniec końców każdy dostaje to, co chce. Jednak każdy, kto trzeźwo patrzy na otaczająca nas rzeczywistość, łatwo zauważy, że to fikcja. Przytłaczająca większość transakcji dokonywanych na rynku polega na tym, że ktoś dyktuje warunki, a ktoś je akceptuje – decyduje o tym oczywiście grubość portfela. „Wolnego wyboru” dokonuje się przecież albo płacąc, albo domagając się zapłaty. W tych okolicznościach nie ulega chyba wątpliwości, kto tu jest bardziej wolny. Ci, którzy mają mało, zawsze są zmuszeni akceptować warunki tych, którzy mają dużo. Jest to odzwierciedleniem stosunków pracy panujących przy wytwarzaniu bogactwa, a te wyrastają rzecz jasna z prywatnej własności środków produkcji. Rynek nie jest zatem oazą wolności. Wręcz przeciwnie – rynek polega na tym, że bogacze trzymają za twarz biedaków, którzy muszą dla nich tyrać i jeszcze być im wdzięczni za „tworzenie miejsc pracy”. Ta brutalna rzeczywistość bierze się z podziału społeczeństwa na dwie klasy – klasę posiadaczy i klasę pracującą. Pierwsi mają wszystkie rzeczy potrzebne do wytwarzania bogactwa, drudzy mają tylko jedno – pracę własnych rąk, i żeby zarobić na życie, muszą pracować dla tych pierwszych.

Kapitał to pieniądze, których używa się do zarobienia jeszcze większych pieniędzy. Ich posiadacz, czyli kapitalista, przeznacza je na zakup środków produkcji, tzn. maszyn, materiałów, surowców, które są potrzebne do wytworzenia towarów, jakie potem sprzeda na rynku. Jednak sam zakup środków produkcji nic nie da, jeśli kapitalista nie zatrudni ludzi, którzy będą obsługiwać , przetwarzając surowce i półprodukty na gotowe towary. To właśnie ludzka praca, i tylko ona, tworzy wartość istniejąca postaci produktu, za który kapitalista zgarnia forsę. Tę wartość wytwarzają , ale dostają zaledwie jej cząstkę w postaci pensji, resztę wartości sprzedanych towarów przywłaszcza posiadacz środków produkcji – to właśnie jest wyzysk. Kapitaliści rzecz jasna twierdzą, że żadnego wyzysku nie ma, bo to oni najwięcej wnoszą produkcji, to oni organizują cały proces wytwarzania i sprzedaż. Nie jest to prawdą. Kapitaliści po prostu zatrudniają innych, żeby im to wszystko organizowali, przy czym organizacja ta polega przede wszystkim na kontroli robotników, by ci pracowali zgodnie z interesem kapitalisty – by wytwarzali jak najwięcej wartości, pracowali jak najdłużej, a brali za to jak najmniej pieniędzy. Kapitalista przywłaszcza sobie wartość pochodzącą wyzysku pracowników – po prostu zagarnia ją z tytułu własności. Oczywiście kapitalistyczni ideolodzy są skłonni utrzymywać, że sam fakt posiadania kapitału i decyzja o przeznaczeniu go na produkcję są ze strony kapitalisty niezwykłą zasługą, ale to nieprawda. Przecież ten kapitał służy mu tylko do kontroli innych ludzi – głównie robotników – którzy są na jego łasce, a to właśnie oni wykonują całą pracę ucieleśnioną w przedmiotach, które pomagają nam żyć: w pralkach, lodówkach, samochodach, domach itd. Krótko mówiąc: kapitalizm to system, w którym garstka ludzi ma na własność środki wytwarzania bogactwa, i dlatego ta garstka może sobie dowolnie łaszczyć większość bogactwa – a ono pochodzi z pracy reszty społeczeństwa.

Mimo, że kontrola kapitału nad społeczeństwem jest ogromna, mimo że większość klasy robotniczej nadal czuje się bezsilna, a politycy potulnie klękają się przed burżuazja, to jednak ich system nie jest wszechmocny. Zagrażają mu dwie rzeczy: po pierwsze, gniew ludzi pracy – mających dość, niesprawiedliwości i upokorzeń; po drugie, niestabilność i kruchość gospodarki kapitalistycznej, podatnej na potężne kryzysy. Jednego z nich właśnie doświadczamy. Od wielu lat nieustannie słyszymy, że wolny rynek może mieć się wyłącznie doskonale dzięki „niewidzialnej ręce”. Skąd zatem tak spektakularny wstrząs?

Kapitalizm to system, w którym produkcja dokonuje się wyłącznie dla zysku, a nie dla zaspokojenia ludzkich potrzeb. Oznacza to, że kapitaliści dążą do zysków całkowicie „na ślepo”, jedynym miernikiem ich sukcesu jest pieniądz jako taki. Z jednej zatem strony muszą swoim robotnikom płacić jak najmniej, z drugiej – produkować i sprzedawać jak najwięcej. Poza tym ich zysk ma sens o tyle, o ile potem znowu zostanie wpuszczony w ruch jako kapitał, by mogli zarobić jeszcze więcej. Ale wszystko to ma swoje granice. Pomyślmy: kapitaliści, żeby osiągnąć , muszą wszystko to, co produkują robotnicy, sprzedać potem tym samym robotnikom na rynku. Ale jak mają to zrobić, skoro ci ludzie pracy mogą za to zapłacić tylko swoimi nędznymi pensjami? Dlatego Karol Marks twierdził, że kapitalizm musi być stale nękany kryzysami biorącymi się tzw. „nadprodukcji”. Po prostu kapitaliści, w swym owczym pędzie za zyskami, nie mogą sprzedać wszystkiego, co produkują, bo każdy z nich działa całkowicie na oślep. Gdyby priorytetem było racjonalne zaspokajanie potrzeb ludzi, system byłby bardziej zrównoważony, jednak w kapitalizmie jest to niemożliwe. Całość jest całkowicie nieskoordynowana i chaotyczna, co dodatkowo wzmaga drapieżna konkurencja między kapitalistami.

Jednak klasa posiadaczy jest niezwykle cwana. Wymyślili skomplikowany system finansowy, który z pozoru ułatwia im życie, bo pozwala robić pieniądze za pomocą pieniędzy. Tak więc 30 lat temu, gdy rynki się „zapchały”, a stopa zysku w światowym sektorze produkcyjnym spadła, nastąpił wielki rozkwit rynków finansowych. Zyski były czysto „papierowe” – tych pieniędzy po prostu realnie nie było. Wielkie banki stanęły na progu bankructwa, a wraz z nimi – uzależnieni od nich światowi giganci przemysłowi. Ponownie okazało się że system, który próbuje uwolnić się od potrzeb rzesz ludzkich, by mieć przed oczami wyłącznie zysk, kopie tak naprawdę swój własny grób.

By ratować swoje imperia, kapitaliści są gotowi zrezygnować z jakiegokolwiek wstydu. W sytuacji, gdy sami sobie napytali biedy, żebrzą u polityków o wsparcie finansowe otwarcie wyrzucając do śmieci mit wolnego rynku, który sami głosili. Oto skandal, jakich mało: grube ryby finansjery będą ratowane przez rządy, a zwykli ludzie będą cierpieć biedę i bezrobocie! Dlatego już teraz ulice europejskich stolic wypełniają się rozgoryczonymi ludźmi pracy wznoszącymi gniewne hasło: „Nie będziemy płacić za wasz kryzys!”

Jest tylko jeden sposób, by ludzie pracy skorzystali z szansy na poprawę swojego losu – jednomyślność. Świadomość zagrożenia płynącego z systemu kapitalistycznego i wizja jednego, wspólnego systemu ekonomicznego (będącego alternatywą dla kapitalizmu) może połączyć różne grupy społeczne, które przeciwstawią się wielkiemu kapitałowi oraz pracodawcom i będą skutecznie walczyć  nie tylko o godną płacę i godne warunki pracy, ale o radykalną zmianę stosunków społeczno-ekonomicznych w naszym kraju. Od stu pięćdziesięciu lat związki zawodowe i partie robotnicze zmagają się z kapitałem. To właśnie dzięki tym zmaganiom powstały takie udogodnienia socjalne jak powszechny system emerytalny, publiczna służba zdrowia lub zasiłki dla bezrobotnych, ale także ośmiogodzinny dzień pracy i wiele swobód emancypacyjnych, w tym prawo do głosowania dla kobiet. Państwa europejskie, obawiając się, że podzielą los Rosji z roku 1917, zgodziły się na znaczne ustępstwa wobec klasy robotniczej. Dzięki temu, spośród całego kapitalistycznego świata, to robotnicy tych państw mogli żyć na najwyższym poziomie. Jednak ostatnie 20 – 30 lat to na całym świecie okres kontrataku ze strony kapitału. Prywatyzacja majątku publicznego, ciągłe ataki na prawa pracownicze i na związki zawodowe poskutkowały spadkiem płac, bezrobociem i pogarszającą się jakością życia zwykłych pracowników, podczas gdy zarobki posiadaczy i kadry menedżerskiej przekroczyły pułap jakiegokolwiek wstydu. Kapitalizm coraz bardziej przypomina rzeczywistość XIX wieku. Dziś, tak jak i wtedy, człowiek pracy zmuszony jest posłusznie zginać kark i pracować więcej za mniejsze pieniądze, byle tylko zaspokoić stale rosnące apetyty na zyski. Los klasy robotniczej jest szczególnie ponury właśnie w czasie kapitalistycznych kryzysów, kiedy coraz większa część robotników musi stawiać czoła nędzy bezrobocia, a ci, którzy ostali się na swych miejscach pracy, muszą akceptować gorsze wynagrodzenia. Szczytem bezczelności jest, że w tej sytuacji kapitaliści domagają się jeszcze wdzięczności za to, że nie zwolniono wszystkich, a jednocześnie przerzucają na zwykłych ludzi koszta załamania gospodarczego. Grupka bogaczy doprowadza do krachu, ale to osobom biedniejszym każą zaciskać pasa! W swym ideologicznym zaślepieniu nie widzą chyba, że ich mentalność przemawia przeciwko nim samym. Bo nie jest tak, że kapitaliści są złem koniecznym.

Ruch robotniczy, oprócz tego, że dla wielu wywalczył lepsze warunki życia w kapitalizmie, dążył wielokrotnie do czegoś jeszcze ważniejszego – do zmiany samego systemu, do stworzenia społeczeństwa, w którym praca służy zaspokajaniu potrzeb, a nie nabija kabzę magnatom finansowym. Dziś, gdy po tylu latach reformowania systemu robotnicy znaleźli się nieomal w punkcie wyjścia, znów padają pytania o to, czym można zastąpić kapitalizm. Nasza odpowiedź brzmi: zastąpmy go socjalnacjonalizmem!

Wielu ludziom socjalizm kojarzy się z ponurymi latami PRL-u. Tymczasem zarówno PRL jak i ZSRR od czasów Stalina nie były socjalizmem we właściwym znaczeniu tego słowa. Marks pisał, że socjalizm ma oznaczać wolność ludzi do świadomego kontrolowania gospodarki, by mogli w pełni zaspokajać swe potrzeby, zamiast konieczności zdawania się na grę ślepych sił rynku. Wymaga to dwóch rzeczy: ludzie wytwarzający bogactwo sami muszą kontrolować swoją pracę, oraz sami muszą uczestniczyć w kolektywnym planowaniu produkcji i podziału dóbr, by gospodarka mogła odpowiadać oczekiwaniom możliwie wszystkich ludzi. A jak było w PRL? Klasa robotnicza nie kontrolowała produkcji, tylko wykonywała rozkazy biurokracji, która zastąpiła kapitalistów. Gdy zaś robotnicy próbowali wyrazić swój gniew, traktowano ich pałką po grzbiecie. To wszystko kojarzy się ludziom z socjalizmem, ponieważ stalinowscy biurokraci rządzili żelazną ręką i jednocześnie wycierali sobie usta socjalistycznymi ideałami. Podobnie w sferze planowania – zamiast planu narodowego, angażującego szerokie rzesze społeczeństwa, był plan wymyślany przez kilku planistów, przejmujących się głównie tym, czy będzie wygodny dla biurokratycznych dyrektorów fabryk. Nic dziwnego, że kończyło się to robotniczymi buntami, które znamy m.in. z lat pierwszej Solidarności 1980-81, a potem brutalnym kontratakiem władz, bo tym właśnie był stan wojenny.

Prawdziwe państwo narodowo-socjalne wymaga rzeczywistego uspołecznienia środków produkcji, a to oznacza, że: po pierwsze, kontrola nad zakładami pracy należałaby do samych robotników, którzy w sposób demokratyczny zarządzaliby swoimi miejscami pracy; po drugie, produkcja i świadczenie usług w skali całego społeczeństwa powinna być organizowana przez rozmaite ciała przedstawicielskie, tzw. rady, które reprezentowałyby różne grupy społeczne. System rad byłby zorganizowany oddolnie, tzn. rady lokalne omawiałyby swoje potrzeby, porównywałyby je z dostępnymi lokalnie zasobami, negocjowałyby warunki z lokalnymi producentami, demokratycznie podejmowałby decyzje i przekazywałby je na wyższy szczebel, gdzie delegaci poszczególnych rad rozwiązywaliby problemy bardziej ogólne. Robotnicy fabryk również zrzeszaliby się w ponadlokalne struktury, by móc zarządzać swą pracą i zasobami z ogólniejszej perspektywy i podejmować decyzje inwestycyjne korzystne zarówno dla siebie, jak i dla innych grup społecznych. W ten sposób, zamiast rynkowego chaosu, którego koszta zawsze ponoszą najsłabsi, zamiast podporządkowywania całej gospodarki wyścigowi na oślep po zysk kilku „grubych ryb”, mielibyśmy system społeczny, gdzie produkcja faktycznie dąży w pierwszej kolejności do zaspokojenia ludzkich potrzeb. Każdy miałby równy głos, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, która by dotyczyła jego/jej warunków pracy i życia. Środki produkcji nie miałyby żadnych konkretnych właścicieli, więc nikt nie miałby przywileju dbania wyłącznie o swoje potrzeby. Dzięki temu, wszyscy, będąc współzależni od siebie jako równi ludzie, żyliby i pracowaliby w zgodzie – dla wspólnego dobra.

Rzecznikom kapitalizmu taka wizja społeczeństwa nie mieści się w głowach. Nic dziwnego –przecież musieliby utracić swoją władczą pozycję. Dlatego nienawidzą tej wizji i starają się nam mówić, że jest to niemożliwe. Wymyślają różne powody: bo zwykli ludzie są za głupi, by zajmować się tak złożonymi sprawami; bo ludzie z natury dążą do konkurencji; bo demokracji nie można stosować do gospodarki; bo nie da się planować potrzeb; bo każda próba wprowadzenia socjalizmu doprowadzi znów do stalinizmu. Tymczasem narodowy socjalizm jest zarówno możliwy, jak i konieczny, gdy w życiu społecznym, politycznym i gospodarczym wszyscy od siebie zależymy. Aby wcielić tę wizję w życie potrzeba najpierw masowego zaangażowania w „rozbiórkę” kapitalizmu, a potem powszechnego udziału nas wszystkich zainteresowanych w społecznym gospodarowaniu zasobami naturalnymi, pracą rąk i pomysłowością. Jeżeli nie będziemy się angażować w sprawy, które nas dotyczą również na poziomie ogólnym, to władzę nad nami zawsze przejmą jacy „oni” – kapitaliści, rząd, biurokraci itp. Nasza wolność nie powinna polegać na maksymalnym uwolnieniu się od innych otaczających nas ludzi, ale na ogólnonarodowym zjednoczeniu ku zapewnieniu właściwego dobrobytu dla Nas i Naszych dzieci.

Paweł Doliński