Wydrukuj tę stronę

Marta Niemczyk - Pedofilia „zła” i „jeszcze gorsza”?

Ekscentryczny mężczyzna po trzydziestce, mieszkający samotnie lub z matką, obserwujący z ukrycia pobliski plac zabaw – taki wizerunek sprawcy przemocy seksualnej wobec dzieci króluje w powszechnej świadomości. Tym trudniej jest potem uwierzyć, że sąsiad, mąż, kuzyn, znajomy mógł okazać się jej sprawcą. Pedofilia budzi silne emocje. Pozornie wszyscy pozostają zgodni co do powagi sytuacji. Dziwnym trafem pedofilia wydaje się o wiele bardziej odrażająca, gdy sprawcą jest ideologiczny przeciwnik. „Postępowi” tropiciele księży-pedofilów będą negować procent przypadków pedofilii w społeczności LGBT, prawicowcy będą ich gniewnie wytykać palcami popierając zarazem Korwina-Mikke, dla którego „z tą pedofilią mocno się przesadza”, zaś narodowcy będą udowadniać, że pociąg do dzieci to domena przede wszystkim muzułmańskich duchownych. Brak tu miejsca na dobro dziecka.

Uporządkujmy pojęcia. W publikacjach często stosuje się zamiennie terminy: „molestowanie seksualne”, „wykorzystanie”, „przemoc seksualna”, „czyn pedofilny”. W raporcie Fundacji Niesiemy Dzieciom Siłę (dawniej Fundacja Dzieci Niczyje) autorzy posługują się terminem „wykorzystanie” jako najlepiej oddającym sens czynu. Przykładem definicji jest propozycja Światowej Organizacji Zdrowia, a więc pedofilia jako włączanie dziecka w aktywność seksualną, której nie jest ono w stanie w pełni zrozumieć i udzielić na nią świadomej zgody i/lub na którą nie jest dojrzałe rozwojowo i nie może zgodzić się w ważny prawnie sposób i/lub która jest niezgodna z normami prawnymi lub obyczajowymi danego społeczeństwa. Celem takiej aktywności jest zaspokojenie potrzeb innej osoby.

Czyn pedofilny nie jest uznawany za tożsamy z pedofilią. Pedofilię definiuje się jako podejmowanie aktywności seksualnej z dziećmi lub fantazjowanie o tej aktywności przez osobę dorosłą jako stale preferowany lub wyłączny sposób osiągnięcia podniecenia seksualnego i orgazmu. Czynów pedofilnych mogą dokonywać nie tylko pedofile, ale również osoby, które podejmują kontakty seksualne z dziećmi, ponieważ z różnych przyczyn mają trudność w nawiązaniu kontaktów seksualnych z osobami dorosłymi. Dziecko w tym przypadku jest „łatwiejszym” obiektem seksualnym niż osoba dorosła.

Przemoc seksualna wobec dzieci wcale nie musi oznaczać kontaktu fizycznego. Mogą to być zarówno rozmowy o treści seksualnej, gdy sprawca wyraża swoje pragnienia seksualne wobec dziecka lub opinie na temat atrakcyjności fizycznej dziecka lub własnej bądź opowiada mu o swojej aktywności seksualnej z innymi osobami. Może to być ekspozycja anatomii i czynności seksualnej. Sprawca pokazuje dziecku swoje intymne części ciała, może też masturbować się w jego obecności. Innym przejawem bywa podglądactwo. Dziecko jest podglądane w czasie kąpieli, czynności fizjologicznych etc., czemu towarzyszy podniecenie sprawcy czy masturbacja. Następnie wymienia się kontakty seksualne polegające na pobudzaniu intymnych części ciała (dotykanie ciała dziecka, całowanie intymnych części ciała, ocieranie się itp.) i wreszcie kontakty oralno-genitalne, stosunki udowe, penetracja seksualna. Innym rodzajem jest komercyjne wykorzystywanie dzieci (np. dziecięca pornografia czy prostytucja).

Podczas II Ogólnopolskiego spotkania poświęconego ochronie praw dziecka przed okrucieństwem w maju 1992 roku, zaprezentowano wyniki badań dotyczące m.in. wykorzystywania seksualnego w okresie dzieciństwa. Z badań przeprowadzonych w grupie 1178 dorosłych Polaków wynika, że ok. 35% kobiet i 29% mężczyzn do 15. roku życia ma za sobą doświadczenia o charakterze seksualnym z osobą dorosłą. Najczęściej tego typu kontakty miały miejsce z osobami obcymi, następnie z jednostkami spoza najbliższej rodziny, tzn. wujkami, ciotkami, kuzynami, dalej rodzeństwem i wreszcie rodzicem.

Z badań wynika, że konsekwencje kazirodztwa są dla ofiary bardziej dotkliwe na tle innych czynów o tym charakterze. Zależność dziecka od rodziców sprawia, że ma ono utrudnioną możliwość obrony czy separacji od sprawcy. Władza rodzicielska sprawia, że sprawca dysponuje większą swobodą i posiada stały, niemal nieograniczony dostęp do ofiary. Wykorzystywanie seksualnie dziecka w rodzinie zazwyczaj powtarza się w sposób systematyczny przez dłuższy czas, rzadziej ma charakter epizodyczny.

W 2017 wszczęto:
119 postępowań z artykułu 199 Kodeksu karnego (seksualne wykorzystanie zależności), stwierdzono 89 przestępstwa;
2391 postępowań z art. 200 kk (seksualne wykorzystanie małoletniego) (w 2016 wszczęto ich 2289, stwierdzono 1241 przestępstw);
18 postępowań z art. 201 kk (kazirodztwo), stwierdzono 14;
676 postępowań z artykułu 200a kk (Uwodzenie małoletniego poniżej lat 15 z wykorzystaniem systemu teleinformatycznego lub sieci telekomunikacyjnej), stwierdzono 626 przestępstw, wykryto 496 (w 2016 roku wykryto ich niemal połowę mniej;
3 postępowania z art. 200b kk (Propagowanie pedofilii), stwierdzono 3, wykryto 2.

Dalekosiężne skutki to temat-rzeka. Konsekwencje, jakie poniesie dziecko w późniejszym życiu zależne są od wielu czynników, między innymi takimi, jak: wiek, osobowość dziecka, formy i przebieg przemocy seksualnej, więź z rodzicami. Następstwa są zdecydowanie poważniejsze, gdy sprawca był wyjątkowo brutalny, do wykorzystywania dochodziło wielokrotnie, sprawcą była osoba z najbliższej rodziny, bądź gdy dziecko było pozbawione pomocy i wsparcia ze strony swojej najbliższej rodziny. W dorosłym życiu nie tylko same bywają podatne na przemoc seksualną, ale mogą wykazywać skłonność do jej stosowania wobec innych.

Liczy się sprawca, nie ofiara?
Zdawałoby się, że krzywda dziecka to jedna z niewielu kwestii, które w swojej ocenie łączą podzielone społeczeństwo. Pozornie tak właśnie jest. Dopiero kiedy wsłuchamy się w dyskusję, która przetacza się po kolejnym skandalu pedofilskim okazuje się, że krzywdę można relatywizować, a celują w tym zarówno ci, którzy postęp społeczeństwa mierzą w liczbie zawieranych związków homoseksualnych, jak i najtwardsi obrońcy (nieraz wątpliwego) ładu społecznego. Ani jednym, ani drugim nie idzie o dobro dziecka, lecz o rozprawienie się z ideologicznym przeciwnikiem, a raczej z grupą społeczną, którą dany delikwent reprezentuje. Nie ma tu miejsca na dyskusje o zapobieganiu, karaniu, terapii – przede wszystkim ofiary, być może sprawcy.

W 2001 roku, na fali jednej z afer pedofilskich w polskim Kościele, Janusz Korwin-Mikke pisał: „Z tą pedofilią mocno się przesadza. Pedofilem miłośnikiem ośmioletnich panienek był np. Ludwik Carroll (ten od Alicji w Krainie Czarów); nie tylko sąsiadki, ale i panie z towarzystwa na ogół bez obaw posyłały dziewczynki do jego domu uważając, że dotykanie przez mężczyznę (byle, oczywiście, bez nadmiernego natręctwa) raczej rozbudza kobiecość i pomaga niż szkodzi; również uodpornia na podobne zaloty w przyszłości. (...) Jeśli zaś matka obawia się, że dotykanie przez księdza-pedofila (...) może wywrzeć zły wpływ na przyszłe życie seksualne córki to bez rozgłosu (który z pewnością córce zaszkodzi) powinna jej zakazać chodzenia na plebanię, a gdyby ksiądz pytał dlaczego, powiedzieć: <Ksiądz wie, dlaczego>, co każda kobieta potrafi poprzeć dostatecznie wymownym spojrzeniem. I tyle.” Proste, prawda?

Niekwestionowany lider konserwatywnych liberałów zdążył nas już przyzwyczaić do kontrowersyjnych wypowiedzi, co nie zmienia faktu, że każda kolejna przyprawia o mdłości. Po śmierci Kory Jackowskiej, komentując w mediach społecznościowych fakt, że była molestowana jako dziecko, w usuniętym już poście na Facebooku (dziennikarze nie śpią) stwierdził: „Każda dobrze wychowana 10-letnia panienka powiedziałaby po prostu «Czy księdzu nie wstyd?» – i do żadnego «molestowania» by nie doszło.” Trudno spodziewać się innych komentarzy po kimś, kto otwarcie twierdzi, że wolałby, aby jego córka „trafiła w łapy podofila (pedofila – nie „gwałciciela”!), który po pupie poklepie, biuścik pomaca, może popieści i pocałuje”, niż aby poszła na lekcję edukacji seksualnej prowadzonej przez organizacje pozarządowe. „Bo po zetknięciu z pedofilem pozostanie cenne uczucie wstydu i napięcie erotyczne – a po takiej lekcji  bezpowrotnie utraciłaby zdolność kochania”.

Podążając dalej za polskim przedstawicielem w Parlamencie Europejskim, czytamy: „Od tysięcy lat ojcowie (a czasem i matki) molestowali seksualnie swoje dzieci. Jednak na ten temat panowała zmowa milczenia i słusznie. Dzieci miewały z tego powodu lekkie zaburzenia seksualne albo i nie (...) natomiast z całą pewnością ich urazy pogłębiłyby się, gdyby o tym mówiono, robiono wywiady, opisywano w gazetach... Co więcej, nie można podważać mitu dobrego ojca i kochającej matki tylko dlatego, że raz na tysiąc wypadków ojciec (a raz na 10.000 matka) pozwolą sobie na czyny lubieżne, czasem zresztą dość niewinne z dziećmi.”

Takie podejście nie przeszkadza mu, by wytykać niemieckiemu politykowi Zielonych, Danielowi Cohn-Benditowi pedofilii. – Kiedy pięcioletnia dziewczynka cię rozbiera to fantastyczna, erotyczna gra – powiedział Cohn-Bendit w jednym z francuskich talk-show w 1982 roku. Czym różni się w skutkach czyn pedofilny bądź jego trywializacja w wydaniu lewicowca od tej, akceptowalnej przez prawicowca? Czym różni się podejście lewackiej „Czerwonej Świni” – jak nazywa Cohn-Bendita Korwin-Mikke – od tego, które prezentuje konserwatywno-liberalny obrońca obyczajności? Być może, gdyby Cohn-Bendit nie reprezentował ideologicznie wrogiego obozu lewicy, a bliskie Korwinowi ideały wolności (sic!), zasłużyłby w jego oczach na pochwałę.

„Pozytywna pedofilia”
Kilka lat temu Mariusz Drozdowski, doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, swego czasu przewodniczący organizacji studenckiej Queer UW, jedna z bardziej znanych postaci polskiego środowiska LGBT, co dumnie podkreśla posługując się pseudonimem „Jej Perfekcyjność”, napisał na swoim blogu: „(...) odkryłem i powiedziałem wprost: jestem pedofilem i transgenderem. Jestem. I spoko, żyje mi się z tym całkiem fajnie. (…) Nie zgadzam się na zakaz mówienia o pozytywnej pedofilii. Nie zgadzam się na ograniczanie wolności słowa”. Chyba jednak nie do końca, bo wpis szybko usunął. Dziennikarze byli czujni i cytat prędko trafił na stałe do sieci. I dobrze. Wkrótce po tym został skreślony z listy doktorantów UW, natychmiast zmienił zdanie twierdząc, że pedofilem nie jest. Być może Polska nie jest jeszcze gotowa na afirmację „pozytywnej pedofilii”, ale nic straconego – na Zachodzie sobie poradzili.

W latach 90. w Niemczech ukazała się publikacja socjologa, wykładowcy i rzecznika społeczności LGBT, Rüdigera Lautmanna Die Lust am Kind, która – mimo zdystansowania się od niej samego autora w wyniku fali krytyki niemieckiego społeczeństwa – pozostała inspiracją dla wielu propedofilskich aktywistów. Lautmannowi, podobnie jak Jej Perfekcyjności, też żyje się “całkiem fajnie”, w 2005 roku wziął ślub ze swoim partnerem. W Holandii, akceptację pedofilii promował m.in. Frits Bernard – psycholog kliniczny, seksuolog i aktywista LGBT, który w latach 50. utworzył pierwszą z organizacji pro-pedofilskich pod holenderską nazwą Enclave Kring. Innym działaczem torującym drogę pedofilii był Edward Brongersma, holenderski polityk, członek senatu. Ich tradycje kontynuowała organizacja Vereniging MARTIJN (MARTIJN Union), założona na początku lat 80., dążąca do obniżenia wieku uprawniającego do współżycia seksualnego, lobbująca na rzecz społecznej akceptacji pedofilii. Mimo licznych skandali z udziałem jej członków (m.in. posiadanie i rozpowszechnianie dziecięcej pornografii), organizacja została wydalona z Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów (International Lesbian and Gay Association) w 1994 roku, zaś zdelegalizowana przez holenderski sąd dopiero w 2012 roku. W Danii od 1985 roku aż do 2004 legalnie funkcjonowało stowarzyszenie pedofilii (Pedophile Group Association, Danish Pedophile Association), jedno z największych tego typu w Europie. We Francji w 1977 roku, grupa intelektualistów wystosowała list otwarty do francuskiego parlamentu, w której domaga się zniesienia dolnej granicy wieku inicjacji seksualnej (15 rok życia). W 1980 roku w Wielkiej Brytanii ukazała się praca “Paedophilia: The Radical Case” autorstwa Toma O'Carrolla, byłego przewodniczącego grupy aktywistów Paedophile Information Exchange. Książka zawiera wiele wątków autobiograficznych, wzywając do społecznej akceptacji stosunków seksualnych mężczyzn i chłopców.

W Stanach Zjednoczonych od 1978 roku do dziś funkcjonuje North American Man/Boy Love Association – organizacja lobbująca na rzecz obniżenia wieku inicjacji seksualnej (ang. age of consent). Ochoczo propagowała prace “teoretyków” queer, m.in. “On 'Woman/Girl Love' – Or, Lesbians Do 'Do It.'” (1979) autorstwa prof. Beth Kelly, w której autorka pozytywnie wspomina swoje doświadczenia seksualne z kobietami – pierwsze zdobyte już w wieku ośmiu lat z osobą z rodziny, czterdzieści lat od niej starszą. Rzecznikiem organizacji był swego czasu Bill Andriette – dziennikarz, działacz i wydawca prasy dedykowanej społeczności LGBT. Organizacja została wydalona z Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów (International Lesbian and Gay Association) dopiero w 1994 roku.

Te i inne organizacje oraz nazwiska, którymi nie chwalą się organizatorzy marszów równości powinny stać się podstawą do rozważań nad tym, co należy uznać za normę, a czego nie. Powinny stanowić również naukę dla wszystkich orędowników tolerancji, którzy z wypiekami na twarzy oglądają teraz “Kler” – zadowoleni, że dostało się “przeciwnej stronie”.

Księża jak samoloty...
Gdy jeden upadnie, trąbią o tym wszystkie media, milcząc o tych, które ciągle latają – mówi się ostatnio w kontekście głośnego filmu „Kler”, w którym pojawia się wątek pedofilii wśród księży. Samolot to ponoć statystycznie najbezpieczniejszy środek transportu, jednak kiedy już dochodzi do katastrofy, jej okoliczności wydają się tak przerażające i tragiczne w skutkach, że trudno przyrównać je do zwykłej kolizji na drodze. Szokuje, zupełnie jak duchowny cieszący się dobrą opinią u rzeszy wiernych, który wykorzystuje swoją pozycję i zdobyte zaufanie – nie tylko dziecka, lecz także całego otoczenia. Zupełnie tak samo jak w przypadku rodzica, nauczyciela, wychowawcy, psychologa, których zestawienie ze słowem „pedofil”, być może z wyjątkiem rodzica, co wciąż pozostaje tematem tabu, nie budzi jednak podobnych kontrowersji.

Wytykanie palcami działaczy LGBT i muzułmańskich duchownych jako sprawców pedofilii, przy jednoczesnym milczeniu w temacie przypadków pedofilii w Kościele w obawie przed falą antyklerykalizmu może jedynie przynieść odwrotny skutek. Falę tę wywołać mogą równie dobrze próby ukrywania takich przypadków przez władze kościelne lub wierni odprawiający egzorcyzmy przed seansem „Kleru”. Poza tym, oburzanie się, że ktoś jest pedofilem „bardziej” sprawia nieznośne wrażenie nieszczerości w potępieniu samego czynu.

Przedstawiciel Młodzieży Wszechpolskiej twierdzi, że „30-40% pedofilów stanowią homoseksualiści. 90% molestowań przez duchownych to działania homoseksualistów. Pedofilia to nie jest problem Kościoła (jest w nim absolutnie marginalna, choć rozdmuchiwana), pedofilia to problem homoseksualistów”. Autor chyba nieopatrznie przyznał, że Kościół ma problem z homoseksualizmem w swoich szeregach. Jeśli słuchał uważnie cenionego na prawicy, również tej narodowej, księdza Isakowicza-Zaleskiego, gdy ten kilka lat temu opublikował odważną książkę „Chodzi mi tylko o prawdę”, nie powinien być zaskoczony – „Uważam, że o problemach Kościoła należy głośno mówić dla dobra samej instytucji. (…) Tuszowanie pedofilii w Kościele daje mylne wrażenie społeczne, że to powszechny proceder w środowisku duchownych. A tak nie jest.” Może dobrym pomysłem byłoby zaproszenie księdza Isakowicza-Zaleskiego, by tym razem dla odmiany podyskutować nie o Wołyniu, lecz o sytuacji Kościoła?

Marta Niemczyk