Wydrukuj tę stronę

Zemsta Ducha Narodu

Forma krótkiej prozy

o tytule

Zemsta Ducha Narodu

I

Witamy państwa. Z tej strony wideorecenzenci z Gazety Wybornej. Nazywam się Hanna Bakerman, a obok mnie z kamerą Stefan Joskowicz. Dzisiaj jesteśmy na kolejnej manifestacji antyrządowej w stolicy. Jak co miesiąc liczba uczestników nie zmienia się. Chyba już nikt nie wierzy, że można w tym kraju coś zmienić. Widnieją za nami transparenty antysystemowe i antyrządowe. Pośród tłumu zauważam kilku zamaskowanych neofaszystów. Tak, to na pewno oni – w rękach mają odpalone race i podśpiewują dziwne pieśni. Patrząc na zebranych, mało kto rozumie tego typu przyśpiewki – faszystów nikt nie słucha. Tłum rozrósł się pod gmachem sejmu. Przewodniczący manifestacji rozpisali w swoich żądaniach m. in. zwiększenie praw i respektowanie demokracji bezpośredniej, rozpisanie nowych wyborów, bo wcześniejsze zostały sfałszowane. Ponadto protestujący żądają on rozwiązania Sejmu, Senatu i Rządu. Powodem tego są kolejne kompromitujące afery, które wypłynęły przez ostatnie miesiące. W pakiecie żądań znalazło się także ukaranie winnych za biedę, która nastąpiła w państwie – przypomnijmy, że przez ostatnie lata liczba samobójstw wzrosła trzykrotnie, przykładem dwie kobiety: matka i córka – z powodu trudnej sytuacji materialnej powiesiły się w kościele. Pochodziły z małej miejscowości, której nazwy nie będziemy tutaj wymieniać. Zastanawiające jest, w jaki sposób system doprowadził do skraju psychicznego wyczerpania większości obywateli: zwiększenie zachorowań na nerwicę, depresję czy z bliżej nieokreślonych przyczyn schizofrenię między 17 a 27 rokiem życia. Oprócz tego eksmisje komorników zwiększyły liczbę bezdomnych o 1/3 populacji w państwie, a poziom uzależnienia od alkoholu, narkotyków i innych destruktywnych używek w społeczeństwie wzrósł o 40%. Młodzież częściej uzależnia się od nielegalnych substancji psychoaktywnych. Powodem tego jest brak perspektyw w życiu czy środków do założenia rodziny…

Niestety, musimy przerwać… Ktoś z rządu wychodzi z przemową. Podchodzi do mikrofonu. Rozpoczyna przemowę…

Jezus Maria! Jego głowa! Jego głowa eksplodowała jak arbuz! Stefan, weź to kręć! Patrz na tamten blok! Tam jest czarna postać. To chyba snajper. Co? Nie widzisz nic?! Jaki czarny obraz? Jaki czarny sztandar ci zasłania? O czym ty pieprzysz? Sam się nie drzyj do mikrofonu! Dawaj, staniemy tutaj! Że co bełkoczesz? Obraz ci się rozmazuje? Postaci nie ma? Kurwa, jak to mam wytłumaczyć, przecież to na żywo leci…

II

Do wieżowca wpadli antyterroryści. Zrobili to nieprofesjonalnie – z opóźnieniem, jak zawsze…

Ich głównym celem było odnalezienie winowajcy. Podczas przeprowadzanej akcji okazało się, że poszczególni domownicy oglądali telewizję, robili obiad albo zajmowali się innymi codziennymi sprawami – nie wiedzieli, co się naprawdę dzieje lub nie byli zainteresowani zaistniałą sytuacją. Objawy konsumpcjonizmu i egoizmu w pełnej krasie. Postawy wyhodowane przez system. Bierność… jak za chwile się okaże, te postawy to cień ułudy… bezpieczeństwa.

Podczas tych „codziennych czynności” rękoma antyterrorystów wyrwano z zawiasów niezliczoną liczbę drzwi. Tak, jakby nigdy nic się nie stało. Normalna procedura w tego typu „akcjach”. Obywatele padali na hasło: „Gleba!”, przygnieceni nogą i zimną lufą karabinu przy skroni. Przerażenie w oczach było widoczne, a ludzkie łzy spływały po podłodze wymieszane z błotem spod ciężkiego buta niejednego siepacza systemu.

Nie przejmowano się losem obywateli. Poszukiwania trwały – próbowano ustalić, skąd padł strzał. Dowódcy poszczególnych jednostek rozmawiali za pomocą radia i doszli do wniosku, że zamachowiec musiał znajdować się na dachu:

– Lepsze miejsce nie mogło zaistnieć w tej infrastrukturze dla terrorysty - szeptał jeden z głosów wydobywających się ze słuchawki radia.

Kolejni funkcjonariusze wchodzili do następnych mieszkań – dla profilaktyki, nawet jeśli bandyta nie zostałby odnaleziony… Niech szary obywatel czuje strach przed systemem… Niech przez jego skórę, mięśnie i kości przejdzie przeszywający strach. Strach przed tym, że każdy może zostać przeszukany bez nakazu sądowego, bezprawnie, nawet z ominięciem prawa konstytucyjnego, by dopaść wroga systemu… w najmniej spodziewanym momencie.

Antyterroryści dotarli na dach wieżowca. Zabezpieczyli teren. Tylko te pytania bez odpowiedzi grzęzły w umysłach:

– Nie wykonamy roboty – nie będziemy mieć wpisu w papierach.

–Ciekawe, kogo szef na dywanik dzisiaj zarzuci…

Kolejne pytania, stwierdzenia w stylu:

– Zamachowca nie ma… gdzie ten skurwysyn jest?...

Następne, gdy psychika już siadła:

– Jak szybko opuścił miejsce zbrodni?; „Gdzie podział się bandyta, jeśli jedynym wyjściem były trzy windy i jedna klatka schodowa – wcześniej zabezpieczona?”; „Jeśli uciekł – to w jaki sposób? Skoczył z wieżowca? Zszedł na lince? Gdzie zostawił broń?”; „Bandzior może się przebrał i wtopił się w tłum? - Przecież nie rozpłynął się w powietrzu... przecież to nie zjawa, upiór czy duch!”

Jeden z członków grupy antyterrorystycznej zauważył coś intrygującego. Podszedł on do miejsca, gdzie leżał stary karabin samopowtarzalny z zamontowaną lunetą. Spojrzał pod spust. Leżała tam kartka. Podniósł ją i przeczytał. Napisane na niej było:

– Śmierć Wrogom Ojczyzny!!!

III

Wszystkie ekrany bilbordów reklamowych w stolicy zostały wyłączone; można było odnieść wrażenie, że zabrakło prądu. Po chwili na ekranach pojawiła się tajemnicza postać. Obraz rozmazywał się. Śnieżnobiałe pasy pojawiały się i znikały, a za nią stała tajemnicza, surrealistyczna persona.

Ze wszystkich głośników wydobył się chrapliwy głos.

– Nie wiecie, kim jestem? Zapomnieliście o mnie?... Zostałem tutaj zrodzony z bólu hańby, ale także z honoru, godności i miłości do narodu. Nie wiecie, kim jestem? Powinniście mnie znać. Pisali o mnie pomarli z czasów odległych: wasi poeci, pisarze, dramaturdzy i inni. Lepili mnie z gliny myśli turpiści, aktorzy i mężowie stanu, a nie te chochoły niepowodzeń plugawego zaprzaństwa czasu obecnego. Pamiętają mnie ledwo za mgłą wojowie, rycerze i ci mieszkający w miastach. Pamiętają mnie także szlachetnie urodzeni, którzy sprawowali pod moim rozkazem opiekę przez długi czas nad chłopstwem… za swoją głupotę i zaprzaństwo szlachta też zapłaciła wielką cenę… To Ja…

– JA ŻEM JEST DUCHEM NARODU! A tamten, co pomarł, to ze słusznej winy… Tam wskazuję palcem na to truchło niegodziwości! Nie płaczcie nad nim! Dopadł go praworządny gniew! Zdradził ojczyznę, okłamał naród. Złodziej, psubrat, paskuda, menda, gwałciciel danego słowa, niedowiarek, prostytutka, niehonor! Zrobiłem to, co musieć trzeba! Ja żem upiór z Czasów Guseł Minionych, duch waszych dziadów, surowy i kochający ojciec narodu. Ja żem przypominajka... Dowiecie się wkrótce, kto ukarany kolejno zostanie… A za co? Za zdradę, dziadostwo, cwaniactwo, hańbę, niehonor, pustosłowie, dwulicowość, pychę, kłamstwo, wyzysk słabszych, nadużywanie stanowiska wybranego z woli narodu, blokowanie dobrych ustaw, podkładanie słowa pod swój interes – zaprzaństwo parszywe! Za prostytuowanie się i tworzenie klienteli dla swej racji, tworzenie obłudnej polityki, samowolę i układy z wrogami narodu. Czas rozpocząć narodowe dziady… Śmierć Wrogom Ojczyzny! ŚMIERĆ WROGOM OJCZYZNY! - zawył głos dwukrotnie.

Przez zebrany tłum przeszły dreszcze, przerażenie, strach. Jedynie kłamliwie wcześniej opisywani przez dziennikarzy „faszyści”, to tak naprawdę ci, którzy najbardziej rozumieli w tych słowach najgłębszy ich sens.

Stali nieruchomo, wpatrując się w ekrany. Głos zamilkł, tajemnicza postać znikła, a bilbordy wygasły. Osłupieni czekali, aż ktoś ich pokieruje do rozejścia się do domów, jednak prowadzący manifestacji również stali w apatii.

IV

Zbiorowisko nadal czekało pod budynkiem rządowym. Pośród ludzi widać było w rękach kije, kostkę brukową, race, noże i inne przedmioty nadające się do walki. Wtargnęli oni z wrzaskiem do budynku i zaczęło się…

Bez litości, jakby w furii, czuli niepohamowaną chęć zrealizowania planu „praworządnego gniewu” na tych, których wybrali; na tych, którym zaufali. Tym, którym powierzyli narodową sprawę – najważniejszą cnotę. Część z nich czuła niepohamowaną chęć wyrównania Szali Sprawiedliwości za kłamstwo, złodziejstwo, dwulicowość i inne określenia, którymi posłużył się Duch Narodu ukazany na ekranach. Ochrona rządu próbowała działać, użyła nawet broni palnej. Strzały ostrzegawcze w sufit nie przestraszyły gniewnego tłumu… Część z ochrony poddała się i przyłączyła do tłumu, a ci, co zaciekle walczyli… niestety niegodne opisania w tym miejscu to pozostaje i ominięte będzie.

Skład Rządu zabarykadował się w głównym pomieszczeniu. Stworzono osłony z mebli i innych użytecznych rzeczy. Dzwonili po pomoc: ochronę, wojsko, innych... Nie było zasięgu w sieci komórkowej. Stacjonarne? Jakby odcięte od świata…

Usłyszeli głosy, przeraźliwe krzyki oszukanych. Wreszcie tłum zebrał się na odwagę. A byli to ci, którzy od dawna czuli więź z narodem. Byli też tacy, co więź poczuli dopiero tu, pod budynkiem rządowym. Dotarło do pustych baranów, że media w roli wasala systemu karmiły ich brudną, śmierdzącą, obłudn, propagandą dobrobytu i konsumpcji dla wygodnickiego życia tych „na górze” kosztem swoim, a więc narodu…

Nadszedł czas Niesławetnej Rewolucji. Drzwi od pomieszczenia pękały pod naciskiem tarana powstałego z wyrwanej parkowej ławki. Nacierali mocno, wspólnie, solidarnie. Na czołach rządzących widać było strugi potu, a zwieracze odmawiały posłuszeństwa. Nie mieli ratunku… niech wyobraźnia wystarczy do zobrazowania tego, co może nastać w tym pomieszczeniu…

Na tym zakończę moje słowa.

Patryk Płokita