Wydrukuj tę stronę

Michał Walkowski - Pobożne życzenia

Tekst ten ma być pewną kontynuacją krytycznej salwy, którą pragnę wymierzać w polskie środowisko nacjonalistyczne. Tym razem chciałbym odnieść się do tak zwanego myślenia życzeniowego, które jest wewnątrz niego obecne. Czym ono jest? Gdzie występuje? W jakich postaciach się objawia? Te trzy pytania będą stanowić bazowe punkty odniesienia w rozwinięciu tego artykułu. W ostatniej części zawrę kilka wskazówek dotyczących wyzwolenia się z tego zjawiska. Zastosowanie i – co ważniejsze – efektywne rozwiązanie problemu na pewno nie będzie możliwe do wprowadzenia przez wszystkie grupy składowe naszego ruchu. Wierzę mimo wszystko, że uda się choćby ukazać owe negatywne zjawisko w dostatecznie wyczerpujący sposób i równocześnie naświetlając powody, przez które należałoby z niego zrezygnować.

Śmiem twierdzić, że problem życzeniowości funkcjonuje nie tylko jako wada polskiego środowiska narodowego. Jest on bowiem niczym innym jak tylko naszą narodową przywarą. Myślenie życzeniowe polega na podejmowaniu rozumowania oraz wynikających z niego decyzji, które oparte są na nieracjonalnych, nazbyt optymistycznych przesłankach. W skutek tych błędnych decyzji czyn nie dochodzi do skutku. Innym adekwatnym określeniem, które rozumiemy intuicyjnie lub na podstawie jego budowy i równocześnie oddaje ono dostatecznie stan rzeczy, jest „chciejstwo”. Problem myślenia życzeniowego znalazł nawet swoje miejsce wśród powszechnie stosowanych powiedzeń. Mowa rzecz jasna o przysłowiu mówiącym, że „dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane”. Zdając sobie sprawę z tego, czym jest to zjawisko należałoby teraz przejść do próby przedstawienia przynajmniej paru jego przykładów obecnych w obrębie społeczności polskich nacjonalistów. Ponadto warto zwrócić uwagę na fakt, że nie jest to problem jednorodny i ma on miejsce na różnych płaszczyznach oraz – w związku z tym – występuje w różnych przejawach.


Najbardziej charakterystyczny oraz najszerszy z przykładów myślenia życzeniowego wśród nas mieści się na gruncie identyfikowania i określania celów działania. Nie da się ukryć, że ten obszar jest dość szeroki. Niemniej – konieczny do przytoczenia, bo mieszczą się w jego ramach przynajmniej dwie płaszczyzny, które sprowadzają nasz aktywizm na manowce.

Pierwszą określiłbym jako nieostrość wyznaczanych celów. Zaliczają się do niej wszelkie populistyczne i niedoprecyzowane hasła w rodzaju „Wielka Polska naszych marzeń!”, „Polska cała tylko biała!” lub „My chcemy Boga!”. Występują one najczęściej na manifestacjach. Niestety wkradają się niekiedy również do narodowej publicystyki i nie są to wcale jakieś wyjątkowo rzadkie przypadki. Retoryka ulicy rządzi się swoimi prawami. Nie ma szans na to, że każdy nacjonalista przyczyny wznoszenia tego rodzaju okrzyków będzie w stanie jasno przedstawić. Nie śmiałbym nawet mieć jakichkolwiek roszczeń, czy właśnie życzeń wobec takiego stanu rzeczy. O co więc się czepiam? Otóż bardzo często bywa tak, że nawet liderzy odpowiedzialni za konstruowanie tych haseł nie są w stanie ich skutecznie obronić. I nie mówię wyłącznie o przemówieniach na manifestacjach, bo te – podobnie jak same hasła – mogą istnieć także jako pewna pozytywna propaganda, czy wola wpływu na emocje mas. Nieporadność w ich obronie widać jednak znakomicie po tym, w jaki sposób owi liderzy odnoszą się do nich w sferze publicznej – na portalach społecznościowych, czy w mediach. Nie będę wytykał palcami konkretnych przykładów, ale wierzę, że nawet nie wyłącznie osoby zaangażowane w nasze środowisko są w stanie dostrzec wiele hipokryzji, czy właśnie życzeniowego myślenia w tego rodzaju zachowaniach.


Drugą płaszczyzną dotyczącą celów, jest ich zbyt optymistyczne formułowanie. Ten przypadek może się przenikać z poprzednim, ale nie jest z nim tożsamy. Występuje w momencie, gdy sformułowane cele nie tyle nie są dostatecznie określone (jak w poprzednim punkcie), co po prostu nie są one możliwe do zrealizowania. Prościej – nawet jeśli wiemy już, o co chodzi, to nie uda nam się tego przekuć na realne działanie, bo nie ma szans na powodzenie lub są one niewystarczające. Tę płaszczyzną widać w najpełniejszej krasie w sferze publicznej, czy nawet intelektualnej (lub za taką uchodzącą). W mediach, na profilach w social media, ale również w portalach i pismach narodowych (także w „Szturmie”). Przykładem dobrze odwzorowującym tę płaszczyznę są sytuacje, w których (najczęściej) autor tekstu wciela się w niezłomnego Don Kichota nacjonalizmu polskiego próbując przecierać dla niego nowe szlaki, czy właśnie formułując wybitnie nierealne cele. Wiele tekstów takich „rycerzy” pojawiało się, pojawia i pewnie będzie się pojawiać w przestrzeni myślowej narodowców. Sam podobne pisywałem.

To przedstawienie zjawiska nie wyczerpuje tematu, ale nakreśla pewien zarys, który może posłużyć jako swoisty punkt odniesienia dla wypracowania jego bardziej precyzyjnej postaci. Zbliżając się do końca pragnę zaznaczyć, że nie da się życzeniowości ostatecznie wyplewić. Niemniej – trzeba z nią walczyć. Przede wszystkim poprzez uświadamianie, że rzetelna analiza, potwierdzanie własnych interpretacji u autora, czy – wreszcie – sztuka logicznej argumentacji powinny zacząć funkcjonować zamiast „trollowania”, hipokryzji, obłudy, dwulicowości, czy właśnie myślenia życzeniowego. Jak to zrobić? Nie zaskoczę – gotowych recept brak. Sugeruję zacząć od własnej osoby i stopniowo oraz ostrożnie ukazywać nasze wady coraz szerszemu gronu. Najlepiej poprzez własny przykład.

Michał Walkowski