Realizm czy idealizm?

Zawarte w tytule pytanie zadaje sobie ludzkość od czasów antycznych; również ruchy nacjonalistyczne ostatnich 200 lat zmuszone były wielokrotnie się z nim mierzyć. Tomasz Masaryk miał powiedzieć kiedyś, że „małym narodem jest tylko ten, który ma małą myśl”. To stwierdzenie wydaje się oczywistym, podobnie jak oczywistą jest ciasnota horyzontów wielu współczesnych środowisk nacjonalistycznych. Przedstawiciele niejednego z nich uważają, iż po lekturze tej czy innej książki Dmowskiego odkryli nagle, na czym polega świat. Wyniesiony z tej lektury opacznie rozumiany realizm od razu daje mu narzędzia do chłostania przeróżnych romantyków i idealistów. Czy jednak wszystko to jest aż takie proste?

Na pierwszy rzut oka realizm wydaje się naturalny. Przecież uczą nas, że nacjonalizm to bezwzględna walka o interesy, poprzedzona chłodną, „endecką” analizą rzeczywistości, ważeniem argumentów, suchym mierzeniem racji przemawiających za różnymi rozwiązaniami, wreszcie doprowadzoną niemal do skrajności ostrożnością. Takie trzeźwe, wysublimowane spojrzenie ma bezpośrednio doprowadzić do możliwie najtrafniejszych wniosków. A jednak, jak się już wielokrotnie okazywało, jest to często droga donikąd, bo działaniami tak jednostek, jak i grup społecznych, często wiodą czynniki zgoła nieracjonalne.

Ostatecznie wypada stwierdzić, że gdyby człowiek każdą swoją decyzję rozważał pod kątem, który proponują przeróżni „realiści”, to pewnie nigdy nie zszedłby z przysłowiowego drzewa, bo uznałby, że wiąże się to ze zbyt wielkim ryzykiem… Dziejami ludów rządzą w pierwszym rzędzie wola, instynkty, namiętności i zbiorowe emocje – dzielone przez całe narody wyobrażenia zwane mitami, a nie rachunki zysków i strat, jak chcieliby tego oświeceniowi filozofowie.

Dwieście lat temu Maurycy Mochnacki zauważył, że czysty racjonalizm zabija wyobraźnię i wolę. Jest wyrazem dążności do przystosowania się do otaczającego świata, podczas gdy idealista pragnie go zmieniać. Konformistyczna mentalność kompromisu, ten kult rozsądku i umiaru, to filozofia podporządkowania się rzeczywistości, a nie kształtowania jej.

Odpowiedzią na kompromitację filisterskiego pseudorealizmu jest powrót do korzeni, do tego, co zawsze zwano idealizmem. Nie chodzi o romantyzm polityczny, rezygnację ze słusznej koncepcji opierania poglądów politycznych o trzeźwy osąd. Problem − wydaje się, że niezrozumiały dla niektórych − polega na tym, że trzeźwość wymaga wzięcia pod uwagę szeregu czynników nieuwzględnianych w opartych o teoretyzowanie i racjonalizm kalkulacjach, takich jak m.in. psychologia mas, mentalność narodów i człowieka jako jednostki, zdolność ludów do poświęceń, waga symboli i mitów.

Co na to wszystko klasycy endecji? Pytanie zasadne, bo często to zapisane w ich dziełach słowa okazują się być ostateczną, najwyższą instancją, do której odwołać się musi narodowiec rozważający jakiś problem… Otóż nawet tak, zdawałoby się, „przyziemny” nurt jak Narodowa Demokracja widzi w nacjonalizmie kierunek idealistyczny. Nie kto inny jak Roman Dmowski pisał: „[…] realny polityk Bismarck nie byłby stworzył cesarstwa niemieckiego, gdyby legion idealistów nie był rozwijał od początku stulecia idei zjednoczenia Niemiec. Gdyby nie było idealistów włoskich, nie istniałby wielki Cavour i zjednoczone Włochy, a Deak i jego następcy nie pozyskaliby dzisiejszego stanowiska dla Węgier, gdyby przed nimi nie pracowali idealiści węgierscy. […] A zresztą, czyż sam Bismarck, Deak, a tym bardziej Cavour nie byli sami idealistami?”. Dmowski poucza: realizm tak, ale tylko jako narzędzie, mające idealizm za punkt wyjścia.

Pomijając nieistotne w tym wypadku oceny wybitnych jednostek z przeszłości, w tym samym, co ojciec endecji, tonie pisze Georges Sorel: „[…] Można jednak zadać sobie pytanie, czy rewolucja nie oznaczała znacznie dalej posuniętej transformacji niż te, o jakich marzyli ludzie, którzy w XVIII wieku fabrykowali utopie społeczne. W czasach zupełnie nam bliskich Mazzini gonił za czymś, co ludzie roztropni jego epoki nazwali wariacką chimerą. Dziś jednak nie można już wątpić, że bez Mazziniego Włochy nigdy nie stałyby się wielką potęgą i że Mazzini dokonał dużo więcej dla włoskiej jedności niż Cavour i wszyscy politycy z jego szkoły”.

W pewnym sensie oddziaływanie podobnego zjawiska widzimy nawet dziś. Przecież znacznie trudniej byłoby nam zarażać młodą część społeczeństwa ideami patriotyzmu czy chociażby nacjonalizmu, gdyby nie wzorce ideowe, które dostarczyli nam powstańcy warszawscy czy żołnierze wyklęci. Można dywagować dziś nad sensem ich ówczesnej walki, ale mit, który stworzyli, buduje naszą siłę dziś i to jest niepodważalne. Ich pokolenie z kolei czerpało energię z mitów powstań styczniowego, listopadowego, kościuszkowskiego – zrywów równie idealistycznych i równie „nierozważnych”... Przecież to właśnie ówczesne mity: Racławice, heroiczna walka i śmierć Traugutta, gen. Sowiński w okopach Woli, stały się podwalinami dla poczucia narodowego wspaniałych pokoleń – walczącego o odrodzenie Polski oraz pokolenia wychowanego w II RP.

Tylko ktoś ograniczony uzna niniejszy wywód za nawoływanie do zerwania z samym pojęciem realizmu i oddania się jałowej romantycznej egzaltacji. Mowa raczej o potrzebie szukania drogi, która będzie korespondowała między trzeźwością oceny a świadomością, iż rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, niż przewiduje to płytko ujęty racjonalizm. Szkoła realizmu politycznego, wypracowana przez obóz Dmowskiego, jest jednym z czołowych osiągnięć polskiej myśli politycznej i jako taka musi być również dla nas, nacjonalistów żyjących w XXI wieku, głównym odniesieniem w rozważaniach nad tym, jak realizować polski interes narodowy. Cóż jednak z nim wspólnego mają spłycone wywody przeróżnych, oderwanych tak naprawdę od rzeczywistości podwórkowych makiawelistów?


Bo czyż nie jest tak, że człowiekowi rozsądnemu nieraz otwiera się nóż w kieszeni na sam dźwięk słowa „realizm”? Czyż nie mają racji ci, którzy dowodzą, że marazm dzisiejszego społeczeństwa wynika z braku potrafiących zapalić je wielkich idei? Co ci pseudorealiści z wyrwanymi z kontekstu frazesami z książek Dmowskiego na ustach mają do zaproponowania narodowi poza swoją sklepikarską mentalnością? Oddajmy na koniec jeszcze raz głos historycznemu przywódcy endecji, który w tym sporze prezentował dość jasne poglądy: „Wielki jest naród nie tylko przez swą liczbę, bogactwo, potęgę materialną, wielkim staje się przez swą myśl, wiedzę, potęgę ducha. O samoistności narodu świadczy nie tylko niezawisłość polityczna, ale własna, samodzielna twórczość duchowa, życie w sferze duchowej nie tylko tym, co spada z cudzego stołu”.

Jakub Siemiątkowski