Paweł Bielawski - "Islam, kapitalizm a przyszłość Europy"

Wiele się dziś mówi o islamie – ciężko zresztą nie mówić. Jest to obecnie najszybciej rozwijająca się religia na świecie, budzi też wiele kontrowersji. Istotne jest jednak to, że wraz z postępująca masową nie-europejską imigracją, trwająca już dłuższy czas, muzułmanów ciągle w Europie przybywa. Proces ten ciągle postępuje i ma swoje skutki. Rozprzestrzenianie się islamu w Europie jest niekwestionowanym faktem. Prędzej czy później przyjdzie moment, w którym Europejczycy będą musieli się określić co z tym fantem zrobić. Ale jak w ogóle doszło do takiej sytuacji?


Po II wojnie światowej, w zachodniej Europie nastąpił czas wybuchu gospodarczego i nieznanego dotąd dobrobytu (był to jednocześnie czas doktrynalnego antyfaszyzmu, z powodów powszechnie znanych). Weźmy za przykład Francję – tam jeszcze nawet przed II wojną, już w XIX w. zaczęli być przyjmowani masowo zagraniczni imigranci. W roku 1911 było już ich milion (głównie jednak byli to Europejczycy). Po II wojnie zaczęli przyjeżdżać w dużej ilości imigranci z krajów Magrebu, głównie Algerii i Maroka. Od 1962 do 1974 przyjechało ich ok. 2 miliony.


Kto za tym lobbował? Przede wszystkim wielki biznes. Pozwalało to wielu przedsiębiorcom na wywieranie presji płacowej, jak również coraz bardziej „swobodnie” podchodzić do kwestii praw pracowniczych. Pojawianie się coraz większej ilości zagranicznych pracowników (u których ponadto brakowało tradycji społecznej rywalizacji) skutkowało coraz większym podzieleniem się pracowników i – co za tym idzie – osłabieniem jedności frontu pracowniczego.
Podkreślmy to całą mocą dwie kwestie. Po pierwsze, to nie „lewica” gardłowała za coraz większą ilością nie-europejskiej imigracji. Po drugie, zachodnioeuropejscy przedsiębiorcy nie ściągali milionów imigrantów po to, aby rozdawać im pieniądze (jak często twierdzi prawica), tylko dlatego, że potrzebna im była duża ilości taniej siły roboczej, w związku z dynamicznym rozwojem gospodarczym.

Czy można było nie przyjmować takiej ilości nie-europejskiej imigracji? Można było, ale ceną za to byłoby spowolnienie gospodarcze. Tyle, że nikt tego nie chciał. To jest kolejna kwestia, która liberalnej pipi-prawicy jest nie w smak – masowa imigracja jest nierozerwalnie połączona z dynamicznym rozwojem gospodarczym. I tak np. ostatnie dane gospodarcze z Niemiec (po ostatniej masowej fali imigracyjnej) pokazują naprawdę świetne wyniki ekonomiczne (2017 r.).

Imigracja to armia rezerwowa Kapitału, którą Kapitał używa do walki z Pracą, tzn. by móc zwiększać swoje zyski poprzez coraz większe obniżanie płac i móc coraz bardziej „elastycznie” podchodzić do prawa pracy.
Do tego wszystkiego dochodzi fakt, iż większość afrykańskich imigrantów w zachodniej Europie to muzułmanie. Idzie za tym oczywiście „rozsiadanie się” się w Europie całych legionów ludzi o kompletnie odmiennej tożsamości, mentalności i standardach cywilizacyjnych, dlatego nieraz słyszy się o postępującej „islamizacji”. Rodzi się pytanie: czy problemem jest sam islam?


I tak na przykład w ramach francuskiej Nowej Prawicy zdania są podzielone – spierali się o to Alain de Benoist i Guillaume Faye. Pierwszy uważa, że o ile można mówić o jakiejś „islamizacji” to jest to nic innego jak tylko skutek masowej nie-europejskiej imigracji. Ten drugi uważa, że to jest kolejna faza odwiecznego starcia świata europejskiego i muzułmańskiego, a konkretnie jego „trzecia fala” (pierwsza zakończyła się bitwą pod Poitiers w 732r, druga pod Wiedniem w 1683r.
Odpowiedź na to pytanie, tzn. czy problemem jest islam, czy masowa imigracja jest absolutnie kluczowe. Dlaczego? Dlatego, że od odpowiedzi na to pytanie zależy przyjęcie strategii. A. de Benoist uważa, że problemem jest przede wszystkim globalny kapitalizm (którego epicentrum jest w USA) i nie jest antagonistycznie nastawiony do islamu jako takiego, tylko do masowej imigracji spowodowanej przez mechanizmy liberalnego kapitalizmu (z którym prędzej czy później będzie trzeba coś wreszcie zrobić). G. Faye uważa islam za śmiertelnego wroga Europy, w związku z czym posunął się wręcz do zdecydowanego poparcia syjonizmu i stonowania krytyki USA.
Jest niewątpliwie prawdą, iż islam jako taki ma potencjał i zapędy „konkwistadorskie”. Doktryna islamu – w postaci logiki dżihadu – głosi, w uproszczeniu, iż świat podzielony jest na sferę islamu (dar al-islam) i sferę wojny (dar al-harb). „Niewierni” będą musieli się nawrócić albo, jeżeli ktoś jest chrześcijaninem lub wyznawcą judaizmu, poddać się władzy islamskiej. Wiele ludzi widzi sprzeczność w konkwistadorskim aspekcie islamu i tym, że jak sami muzułmanie często głoszą -islam to „religia pokoju”. Otóż nie ma w tym żadnej sprzeczności. Pokój, w ich rozumieniu, odnosi się bowiem do przyszłości, w której islam będzie dominował nad światem. Pokój jest utożsamiany z szariatem. Wojnę prowokuje zaś ten, kto nie chce pokoju (szariatu). Jeśli więc coś nie jest dar al-islam, jest w takim razie dar al-harb. Logiczne, prawda? Jest to oczywiście duże uproszczenie, niemniej pokazuje pewną tendencję – świat dzieli się na muzułmanów i tych, którzy „jeszcze nie zmądrzeli”.
Czy mieć należy pretensje do muzułmanów, że robią dokładnie to, co islam od nich wymaga? To jest oczywiście głupie. Równie dobrze można mieć pretensje do skorpiona, że używa swego żądła. To leży w jego naturze. Dlatego śmiechu warte są prośby liberałów europejskich by islam się „ucywilizował” lub usilne próby do dzielenia islam na „umiarkowany” i „nieumiarkowany” i mówienie, że „nie wszyscy są tacy” itd. Islam to pewien system, którego światopogląd jest kompletnym zaprzeczeniem światopoglądu liberalnego. Wielu (demo)liberałów po prostu nie jest w stanie tego pojąć.
Pozwolę wtrącić moje trzy grosze. Uważam, że G. Faye popełnia błąd w ocenie sytuacji. Nawet jeżeli by przyjąć tezę (moim zdaniem niezbyt trafną), że obecna „islamizacja” to trzecia faza starcia Europy z islamem, to istnieje zasadnicza różnica między obecną „falą” a dwiema poprzednimi. Po pierwsze – zarówno w bitwie pod Poitiers, jak i pod Wiedniem (nie wspominając o krucjatach), Europejczycy mężnie stanęli naprzeciw armiom muzułmańskim. Po drugie, w obu przypadkach armie muzułmańskie wdzierały się siłą (z własnej inicjatywy) na tereny Europy – nie pojawiły się one na zaproszenie samych Europejczyków.

Kto więc i dlaczego ich tutaj zaprosił? Zaprosił ich tutaj liberalnie nastawiony biznes by gospodarka „nie zwolniła”. Trzeba się więc zastanowić nad priorytetami. Etniczna homogeniczność czy wzrost gospodarczy? Wielki biznes, dla którego nie ma narodów i kultur, są tylko rynek i konsumenci, odpowiedział sobie na to pytanie.

Islam jest tutaj co najwyżej katalizatorem. Ogromna ilość muzułmanów nie pojawiła się w Europie dlatego, że pewnego dnia muzułmanie się obudzili i stwierdzili: „Hej! Zróbmy sobie kolonizację Europy!”. To Francuzi wtargnęli na tereny m.in. Algerii i korzystali na tym ekonomicznie, a potem sami ściągali ich masowo jeszcze do siebie. „Islamizacji” Europy by w ogóle nie było, gdyby nie masowa imigracja spowodowana rynkowym talmudyzmem liberalnych elit – bo przecież nie ma nic ważniejszego niż wzrost gospodarczy, prawda?

„Ktokolwiek krytykuje kapitalizm, jednocześnie aprobując imigrację, której pierwszą ofiarą jest jego własna klasa robotnicza, powinien się lepiej zamknąć. Ktokolwiek krytykuje imigrację, jednocześnie milcząc na temat kapitalizmu, powinien zrobić to samo.”


Paweł  Bielawski