Zmierzch europy?

            Mój tekst będzie dość ogólnikowy, bez złotych rozwiązań, czy próby narzucenia neoendeckich schematów i skrótów myślowych, tak bardzo popularnych w środowisku współczesnych narodowców.

            Wychodzę z założenia, że nie warto uciekać od problemu i należy spojrzeć prawdzie prosto w oczy – aktualnie na Świecie, w Europie czy w Polsce nie ma dobrych metod, które byłyby wystarczająco silne, by móc poruszyć ludzkie serca i tym samym skłonić do porzucenia panującego status quo w postaci współczesnego mieszczańskiego antropocentryzmu i utylitaryzmu w sferze idei, gospodarki rynkowej i globalizmu w kwestiach rozwiązań gospodarczych, czy demokracji i pluralizmu w polityce.
            W obecnie panującym systemie nie ma spójnej, silnej i sensownej alternatywy mogącej podważyć obecny polityczny układ sił, propozycje trzeba dopiero wypracować.
Aktualnie ruchy anty-systemowe wegetują na marginesie życia społecznego i politycznego, ze względu na same założenia i z góry narzucone przez system demoliberalny zasady– wpisujesz się w liberalny schemat, bądź nie masz szans na przebicie się do „wielkiej polityki”. W takim środowisku, z założenia jest się skazanym na marginalizacje, ponieważ ruchy anty-systemowe kontestują rzeczywistość empiryczną i automatycznie są w naturalnej opozycji wobec pewnych, dość licznych, grup społecznych, często beneficjentów systemu, bądź pośrednio wchodzą w konflikt z tzw. „ślepymi dziećmi systemu” którzy go bronią, mimo że ten na nich żeruje z czysto dekadenckich pobudek. Im radykalniejszy, anty-systemowy ruch, tym większy front konfliktu i mniejsze szanse na uzyskanie poparcia na drodze demokracji.

            Współcześni narodowcy (przynajmniej oficjalna cześć) podjęli próbę „zmiany” systemu od środka, tzn. „pracy u podstaw” bądź „długiego marszu przez instytucję” który w skrócie można nazwać blefem. Próba wejścia w system, a następnie obalenia „republiki okrągłego stołu” od środka przyjmując warunki tego systemu z nadzieją, że system jest dziurawy i dopuści do gry nowego gracza, a ludzie dadzą się przekonać i poprą rewolucjonistów w demokratycznych wyborach. Zdecydowana większość „realistów szkoły Dmowskiego” nie przyjmuje pod uwagę .jakiekolwiek innego scenariusza, uważając go za irracjonalny i utopistyczny, tym samym wpisując się w demoliberalny dyskurs utylitaryzmu, którego najważniejsza miarą jest realizm polityczny, zdrowy rozsądek i racjonalizacja.

Częstym argumentem „za” dla takiej taktyki jest przykład dwudziestolecia międzywojennego, jako okresu, w którym taka metoda przynosiła skutek, a partie/ruchy
anty-systemowe współrządziły, a nawet przejmowały władzę.

Takie podejście jest dowodem oderwania od rzeczywistości i braku zrozumienia specyfiki czasów lat 20. i 30., w obliczu krachu gospodarczego i teoretycznego bankructwa idei liberalizmu. Lata 20. i 30. były specyficznym okresem, w którym „władza leżała na ulicy”, a obejmował ją ten, kto potrafił wykorzystać okazję wykorzystując osłabiony system demokratyczny.

Obecnie system jest o wiele bardziej rozwinięty i umocniony, posiada znacznie subtelniejsze narzędzia pacyfikujące, w postaci medialnej propagandy, inwigilacji, legitymizacji wyborów, kapitału, wysublimowanej propagandy liberalnej czy w końcu aparatu represji, czy wręcz terroru. Niesienie „demokracji i wolności” nie ogranicza się do formy medialnego prania mózgu a’la programu stacji TVN, lecz sięga również po środki ostateczne w postaci spadających bomb na wyłamujące się państwa. W kontekście powyższego, warto pamiętać, że to właśnie ideologia i propaganda pozwoliła wybić się na piedestał faszyzmowi
i bolszewizmowi, a nie pragmatyzm, który został wykorzystany już po objęciu władzy.
            Nie można zapominać również o fakcie, że ideologia o głębokim wymiarze pasji może przenosić góry, czego nie potrafią pojąć liberalni zachodni pragmatycy, w kontekście oceny np. Państwa Islamskiego, i czego nie rozumie część współczesnych środowisk narodowych.

            Jesteśmy świadkami porządku opartego na monocentryzmie i hegemonii liberalizmu.
Próba starcia się z liberalnym goliatem na jego zasadach wykazuje cechy masochistyczne, cyniczne, dekadenckie i jest z góry skazana na przegraną. Dochodzimy do sedna i określenia nadrzędności celów. Liberalizm, po upadku ZSRR jako ostatniej poważnej siły sprzeciwiającej się hegemonii liberalizmu na świecie, stał się wspólnym mianownikiem dla poprawnie politycznego dyskursu. Oferuje się nam różne formy liberalizmu jak „prawicowy”, „lewicowy”, „radykalnie prawicowy” itd. ale istotą wciąż jest liberalizm. Oferuje się nam różne formy tej samej idei czy treści. Liberalizm w swoim założeniu jest przeciwieństwem każdej zbiorowości, wspólnotowości. Jest przeciwnikiem wspólnych celów, ideałów czy środków. Jest przeciwko kolektywizmowi jako takiemu. Fundamentem liberalizmu jest antropocentryzm – wszystko ma się stać indywidualne. Wolność jednostki jest kwestią nadrzędną, ale ta wolność rozumowana przez pryzmat liberalizmu jest kategorią negatywną – liberalizm żąda wolności „od czegoś”, a nie „do czegoś”. Wrogowie liberalizmu są tutaj mocno skonkretyzowani. Celem są wszystkie siły, ośrodki, idee, cele ogólnie nie-indywidualne, dlatego atakowane są resztki nieliberalnych elementów w społeczeństwach jak Kościół, instytucja rodziny, środowiska narodowe czy środowiska kibicowskie, a nawet niekiedy historyczne symbole jak symbol Polski Walczącej (Newsweek) Efektami takiej polityki są feminizm, ruchy LGBT, aborcja, konsumpcjonizm, dekadencja, lemingoza, atomizacja i standaryzacja tworząca ze społeczeństwa luźną masę indywidualnych bytów, których nie łącza żadne cnoty, wartości, idee, cele nadrzędne, a jedynie przypadkowe interesy ekonomiczne. Takie społeczeństwo nie jest produktem „komuny”, „socjalizmu”, „lewactwa” lecz liberalnym rakiem toczącym narody i ludzi Europy i Świata. Wrogiem nie jest brukselski socjalista czy polski (post)komunista, lecz liberał.

W zaistniałej rzeczywistości trzeba na nowo zdefiniować wartości, cele, środki itd. Większość rozwiązań jest kalką przedwojennych programów politycznych. Czasy się zmieniły, pewne zjawiska nabrały dynamizmu, inne zostały zniwelowane. To nie są już lata 30-te dwudziestego wieku, w których na gruzach liberalnego porządku toczy się bitwa pomiędzy komunizmem (dzisiejsze „lewactwo”), a faszyzmem (dzisiejsze „prawactwo”) o dominację nad światem. Głównym wrogiem środowisk nacjonalistycznych w latach 20-30 był liberalizm, ale w pewnym okresie konflikt ten zszedł na drugi plan na rzecz konfliktu z bolszewizmem. Uznano wówczas, że liberalizm jest w stanie amputacji i paraliżu. Upadał duchowy wymiar liberalizmu, w postaci prymatu jednostki nad wspólnotą, upadały również instytucję wyrosłe z liberalizmu jak demokracja parlamentarna i partie polityczne. Zadaniem nacjonalistów było przejęcie władzy wykorzystując słabość systemu demokratycznego i stawanie do walki z bolszewizmem, stąd w wyjątkowych przypadkach wchodzono w chwilowe sojusze z liberałami bądź uczestniczono w demokratycznej grze.

Czy dzisiejsze czasy mają znamiona tych sprzed 70 lat by tymczasowo układać się
z „upadającym systemem”, bądź „walczyć z komuną”, „duchem Jaruzelskiego”?

Narodowego radykalizmu, w formie w jakiej oddziaływał na masy w okresie międzywojennym nie da się dosłownie przełożyć na współczesne czasy. Jedyne, co z niego można czerpać to wątki tradycjonalistyczne i anty-systemowa postawa niezgody na otaczającą rzeczywistość – to narodowo-rewolucyjne skrzydło nacjonalizmu. Hasła stricte nacjonalistyczne trafiają w próżnie, bo pojęcie narodu zniwelowało się pod wpływem wieloletniego ataku indywidualistycznych doktryn. Hasła nacjonalistyczne żywcem wyjęte z lat 30. nie trafiają już do współczesnych ludzi, tak samo jak postulaty konserwatywne nie mają zasadności, bo aktualnie nie ma czego „konserwować”, gdyż duchowe wartości czasów przedrewolucyjnych wyparowały, a za pomocą banalnej reakcji nie da się cofnąć do stanu nieistniejącego z niedalekiej przeszłości, bo pomiędzy czasem „starego porządku” istniały i istnieją czasy liberalizmu i jego produktów w postaci kapitalizmu i demokracji które trwale przeobraziły społeczeństwa funkcjonujące w ochlokracji. System zmienił duchowość człowieka, jego mentalność, nawyki, co powoduje, ze nie potrafimy już myśleć w sposób tradycjonalistyczny, stąd konserwatyzm nie stanie w roli twórczej siły przekształcającej teraźniejszość i przyszłość.

Wszystko co oferuje się ludziom jest albo archaiczne (patriotyzm, rozwodniony nacjonalizm często w postaci konserwatyzmu) bądź nudne i jałowe (odnogi liberalizmu). Polacy, choć nie tylko oni, pragną wykucia nowych form dla starej treści, ruchu świeżego, nowoczesnego, współczesnego romantyzmu, chęci współudziału w „wielkiej sprawie” lecz ugruntowanego w świecie ponadczasowych wartości. Stąd też tak wielka w ostatnim czasie liczba rewolucji, regionalnych konfliktów, protestów, strajków. Długotrwała, liberalna propaganda prowadzi do wyparowania ludzkiej osobowości, zamkniętej w nonsensie wolności od wszystkiego. Taki stan rodzi frustracje i desperacje wśród osób, które potrafią jeszcze myśleć i czuć. Brak alternatyw i osamotnienie tylko potęguje frustrację.

Należy się cofnąć i odrzucić ugruntowany neoendecki dogmatyzm. Naszym celem powinna być radosna twórczość, próba syntezy antyliberalnych doktryn, popieranie wszystkich anty-indywidualistycznych ruchów na świecie, które w konsekwencji doprowadzą do implozji systemu i światowej, antyliberalnej rewolucji. Nie powinno nas interesować umocnienie obecnego liberalnego status quo (wejście do sejmu w systemie demokracji reprezentatywnej), lecz zmiecenie, unicestwienie paradygmatu liberalnego i stworzenie nowego systemu opartego na prawdzie, solidarności, tożsamości i wspólnocie. Praca od podstaw, rozumiana jako start w wyborach samorządowych i rządzenie masami nie powinny być celem samym w sobie, lecz tylko pośrednim skutkiem batalii o dusze Polaków, w postaci szerzenia propagandy, szerzenia nadziei na lepsze jutro, codziennej walki o rozpalenie namiętności politycznych wśród rodaków. Polacy toną w bagnie dekadencji, więc trzeba rzucić im koło ratunkowe, a nie tłumić ich inspiracje w postaci demokracji reprezentatywnej, która pochłania twórczą energię etnosu na liderach ich reprezentujących.

Jestem pewien, że my, nacjonaliści XXI wieku, jesteśmy w stanie tchnąć w społeczeństwo życie i pchnąć je w słodki proces tworzenia historii. Naszkicować nowy typ człowieka – odważnego, nieulękłego, radosnego i pełnego pasji. Wojna, heroizm, pasja, rewolucja, burzenie i twórczość będą wrzeć, z radością pchając nas pod mury starego, dekadenckiego systemu. Z tego chwilowego chaosu wyłoni się nowy cykl historyczny, obecna degeneracja jest tylko początkiem nowej cywilizacji. Koniec obecnej cywilizacji nie jest końcem historii, końcową tragedią, lecz pierwszym symptomem nowego świata. Upadek zachodniego liberalnego monocentryzmu powinien zostać potraktowany jako triumf, a sam proces należy przyśpieszyć.
Z gruzów i popiołów liberalnej anty-wartości powstałaby nowa epoka , nowe średniowiecze Europy.

 

Tomasz Wroński