Michał Szymański - „Narodowy radykalizm XXI wieku”

Napisanie tego tekstu wydaje mi się pewną powinnością, choć z pewnością łatwe nie będzie – kim bowiem ja jestem, by podejmować się definiowania jak wyglądać powinna idea, która przed wojną pociągnęła za sobą tysiące najznamienitszych polskich nacjonalistów, którzy stali się dla nas niedoścignionymi ideałami? Gdzież mi do takich osób jak Bolesław Piasecki, Stanisław Piasecki, Jan Mosdorf, Henryk Rossman, Tadeusz Gluziński czy Wojciech Wasiutyński? Czyż to wyzwanie nie jest z góry skazane na porażkę, ewentualnie nie świadczy o megalomanii, wybujałych ambicjach i przerośniętym ego autora tekstu?

Niestety, jest kilka kwestii, które popychają mnie ku temu. Po pierwsze, w redakcji przez pewien czas zastanawialiśmy się nad tym, czy nie powinniśmy zrezygnować z przymiotnika „narodowo-radykalny”. Ostatecznie pomysł upadł, jednak takowy zaistniał. Warto zauważyć, że wiele osób postępuje zupełnie odwrotnie i do przesady utożsamia się z dziedzictwem Obozu Narodowo-Radykalnego – jest to o tyle zabawne, że mimo wszystko to chyba nam bliżej ideowo do przedwojennych spadkobierców; nam, ludziom, którzy powtarzają tak często o konieczności spoglądania w przyszłość, a nie oglądania się za siebie, niż przeróżnym narodowcom, którzy tylko rozpamiętują przeszłość, ale programowo bliżsi są czasem, chociażby, ugrupowaniom konserwatywno-liberalnym, co zapewne niejednego falangistę przyprawiłoby o zawał serca. Po drugie, wiele moich tekstów było krytyką polskiego środowiska narodowego, a w szczególności jego zwolenników, również za płytkość ideową – pewna intelektualna uczciwość wymaga, w moim odczuciu, by wreszcie wyjść z czymś „pozytywnym” i zaproponować pewnego rodzaju alternatywę, rozwiązanie problemów. Kolejnym problemem jest traumatyczne doznanie, jakie czas jakiś temu przeżyłem czytając wywiad przeprowadzony przez dziennikarkę bardzo popularnej, mainstreamowej, liberalno-lewicowej gazety z rzecznikiem prasowym struktur jednej z organizacji narodowych (przez litość i tradycyjny „szturmowy” pluralizm, zakładający nieatakowanie wprost żadnej z formacji, nie wymienię nazwy, choć z pewnością można domyślić się, o którą chodzi), w którym pani przeprowadzająca wywiad zjadła na śniadanie swego rozmówcę i wykazała pewien smutny fakt, a mianowicie poważne intelektualne braki w środowiskach narodowych. Uświadomiło mi to, że o ile z prostymi okrzykami jesteśmy w stanie dotrzeć na blokowiska i stadiony, o tyle, jeśli nie uda nam się zaproponować ciekawej idei i jakiegokolwiek zaplecza intelektualnego, to „idea narodowa” (nie powiem „narodowy radykalizm” bo nie chcę, by ta osoba utożsamiała się z tym dziedzictwem, w moim odczuciu ona na to po prostu nie zasługuje) nie dotrze na salony, uniwersytety, na przedmieścia – a przecież narodowy radykalizm powinien dotrzeć do całego narodu, a nie tylko jego części, młodych, gniewnych nastolatków słuchających patriotycznego rapu.


Czy w ogóle warto mówić o narodowym radykalizmie?


Pierwsze pytanie, które w ogóle powinniśmy sobie postawić brzmi właśnie w ten sposób – czy nie byłoby łatwiej porzucić ten sztandar jako niepotrzebny, wadzący, zostawić go w muzeum, podziwiać i szanować przedwojennych radykałów, ale zastąpić go czymś innym, świeższym?

Staje mi przed oczyma scena z filmu dokumentalnego „Europa – odrodzenie faszyzmu” („arcydzieło” z 2008 roku, straszące widza, że „źli faszyści” na całym kontynencie maszerują po władzę i wkrótce znów zapanuje totalitarna dyktatura, będą mieć miejsca pogromy i rzezie, a każdy obywatel zmuszony będzie modlić się do Hitlera), w której prelegent zaproszony przez CasaPound do słynnego squatu Area 19 wygłasza podczas wykładu myśl, że „dzięki Bogu albo jakiejkolwiek innej sile faszyzm cały czas się przekształca”. Myślę, że pewna ewolucja, dostosowywanie doktryny do realiów współczesnego nam świata, przy jednoczesnym zachowaniu rdzenia idei, dotyczyć może nie tylko włoskich faszystów, ale również radykałów z innych państw europejskich.

Czy narodowy radykał ma obowiązek talmudycznie wierzyć, na przykład, w „Zielony program” Falangi? Gdybyśmy odpowiedzieli na to pytanie w sposób pozytywny to mielibyśmy spory problem, bo automatycznie wykluczałoby to chociażby członków ONR-ABC. Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że narodowy radykalizm można sprowadzić do „patriotyzmu”, „antykomunizmu” i dorzucić do tego liberalizm, ale nie można ortodoksyjnie trzymać się absolutnie wszystkich założeń, na przykład, w sferze gospodarczej czy geopolitycznej. Sami narodowi radykałowie z lat 30., siłą rzeczy, musieli dostosowywać swoje poglądy w okresie II wojny światowej bądź po jej zakończeniu, ortodoksyjne trzymanie się „co powiedział Piasecki” jest równie śmieszne, co endecja w wariancie „co powiedział 100 lat temu Dmowski, to jest święte”.

Osobiście nie jestem wielkim zwolennikiem trzymania się starych form i wskrzeszania starych organizacji bądź czasopism, gdyż zazwyczaj (nie mówię, że zawsze! – i nie twierdzę wcale tak dlatego, że ostatnimi czasy reaktywowano „Wszechpolaka” i choć nie należę do Młodzieży Wszechpolskiej to bardzo chętnie dołączyłem do redakcji, gdyż nie mam w zwyczaju dostosowywać koniunkturalnie poglądów do tego, co akurat będzie dla mnie wygodne) wychodzi to bardzo kiepsko – dość wspomnieć tylko pewien legendarny miesięcznik narodowo-radykalny, którego nazwa została, w moim odczuciu, czas jakiś temu wręcz sprofanowana. Jest jednak pewien wyjątek – i tyczy się on właśnie nazw oryginalnych koncepcji nacjonalistycznych, które narodziły się w danym państwie. Jest to swoiste podkreślenie łączności ideowej pomiędzy naszymi poprzednikami, a naszym pokoleniem.


2. Rdzeń ideowy narodowego radykalizmu


Zanim zaczniemy rozważać, jak powinien wyglądać dzisiejszy narodowy radykalizm zastanówmy się jakie są jego podstawowe założenia. Czym on w ogóle jest, a czym nie jest?

Swego czasu natrafiłem na bardzo ciekawą uwagę autorstwa Ronalda Laseckiego, w której podkreślał on, że „narodowy radykalizm”, nawet z językowego punktu widzenia, nie jest tożsamy z „radykalnym nacjonalizmem”. Z pozoru tak byłoby w końcu najłatwiej – jeśli ONR głosił bardziej ekstremistyczne poglądy niż endecy, to znaczy, że byli od nich bardziej nacjonalistyczni, czyż nie? Należy jednak zauważyć, że takie rozumowanie jest dość płytkie.

Radykalizm w nazwie ma trojakie znaczenie. Pierwsze z nich to radykalizm czynu – nie ulega żadnej wątpliwości, że polski ruch narodowo-radykalny (pisany od małych liter, gdyż nie chodzi mi wyłącznie o organizację Bolesława Piaseckiego) zaliczany jest do formacji narodowo-rewolucyjnych, takich jak hiszpańska Falanga, belgijski Christus Rex czy rumuński Legion Michała Archanioła, a wynikało to właśnie z założenia, bliskiego wszystkim tym formacjom, że musi dojść do rewolucji, przewrotu, wielkiej zmiany która nastąpić może w wyniku nagłej zmiany systemu politycznego. Dla narodowych radykałów radykalne środki były czymś całkowicie naturalnym – oenerowcy zasłynęli z działalności bojówkarskiej i choć była ona stosowana przez wszystkie środowiska polityczne w okresie międzywojennym, a endekom przemoc fizyczna obca nie była, to narodowi radykałowie byli o wiele bardziej skłonni ku używaniu pięści i kastetów. Nie wynikało to bynajmniej z tego, że był to „margines” społeczny, wszak ogromną część organizacji narodowo-radykalnych stanowili studenci (a były to czasy gdy samą maturą mało kto mógł się pochwalić), była to konsekwencja radykalizmu nałożonego na realia brutalnej polityki lat 30. XX wieku. Nie znaczy to jednak wcale, że takowe środki uważano za jedyne słuszne – narodowi radykałowie maszerowali, pikietowali, wydawali pisma i książki, a zatem prowadzili także bardziej „spokojną” działalność. Nie zapominajmy również, że falangiści dopuszczali myśl o współpracy z reżimem sanacyjnym (co zresztą było źle postrzegane przez znaczną część środowiska narodowego), argumentując, że rewolucja antydemokratyczna dokonała się w roku 1926, teraz pozostaje ją tylko „unarodowić”. Zresztą, jeśli wierzyć legendzie, ostateczne „unarodowienie” miało dokonać się w sposób bardzo radykalny, czyli w wyniku wspólnego zamachu stanu Ruchu Narodowo-Radykalnego i sanacyjnego Obozu Zjednoczenia Narodowego (niedoszła „polska noc długich noży”).

Oczywiście radykalizm narodowego radykalizmu to także radykalizm idei. To konsekwentny platonizm, gdyż wizja świata ma tu charakter hierarchiczny i podporządkowany obiektywnie istniejącym, acz nienamacalnym ideom. Najwyższym dobrem dla narodowych radykałów zawsze był Bóg i Jego Prawa, które w pełni możemy poznać tylko za pośrednictwem wiary katolickiej strzeżonej przez Kościół. W świecie doczesnym podkreślano ogromną rangę wspólnoty – przede wszystkim narodowej – oraz społecznego solidaryzmu. Antydemokratyzm, antyliberalizm i antykomunizm wynikał z odrzucenia chorych wizji na temat równości i nieograniczonej niczym swobody. Z drugiej strony nie należy zapominać też i o bardziej prozaicznych przyczynach niechęci wobec przeróżnych wywrotowych idei – najlepszym przykładem jest tu oczywiście, po dziś dzień podkreślana, wrogość do „czerwonych”, która brała się też z zagrożenia potencjalną inwazją Związku Sowieckiego na Europę.

Narodowy radykalizm ma w nazwie „narodowy”, jednak nie skupiał się nigdy tylko na narodzie. Owszem, był konsekwentnym nacjonalizmem, podkreślał konieczność stawiania dobra narodu polskiego ponad inne ziemskie wartości, jednak akcentowano również inne, także ważne, wspólnoty ludzkie. Przymiotnik „narodowy” nie zawsze musi oznaczać skupienie wyłącznie na kwestiach narodowych, warto przywołać tu tylko narodowy socjalizm z jego obsesją na punkcie rasy, narodowy bolszewizm propagujący wizję wielonarodowego imperium czy narodowy anarchizm Troya Southgate’a z jego trybalizmem. W przypadku ruchów narodowo-rewolucyjnych, w tym polskiego narodowego radykalizmu, bardzo silne było przywiązanie do wspólnoty religijnej oraz kontynentalnej. Nacjonaliści z całej Europy udali się by walczyć w Hiszpanii po stronie wojsk frankistowskich, a w okresie II wojny światowej (rzecz jasna, nie polscy) na front wschodni gdyż podkreślano współodpowiedzialność za losy całej Europy.

Narodowy radykalizm nie jest komunizmem. Jakkolwiek słynna jest legenda, jakoby Bolesław Piasecki narzekał na nazwę „Obóz Narodowo-Radykalny”, twierdząc, że bardziej odpowiadałaby mu „Obóz Narodowo-Komunistyczny”, to nie można nie dostrzec, że w narodowym radykalizmie „walka klas” jest odrzucona, mowa co prawda o godności robotnika, ale nie o wynoszeniu go na piedestał. Myślę, że warto o tym wspomnieć, gdyż niektórzy nastawieni socjalnie nacjonaliści chcieliby wręcz deifikować niższe klasy społeczne oraz całkowicie pognębić te bardziej zamożne. Tymczasem solidaryzm społeczny (w przypadku przedwojennego ruchu przejawiający się w koncepcji korporacjonizmu, który na trzy lata przed powstaniem ONR-u został w encyklice papieskiej poparty przez papieża Piusa XI) ma za zadanie nie dokonać całkowitego zrównania w społeczeństwie, ale pogodzić interesy różnych grup społecznych.

Narodowy radykalizm nie jest też konserwatyzmem. Owszem, podobnie jak poczciwi konserwatyści wierzymy w istnienie Tradycji, ma wręcz ona dla nas charakter metafizyczny, jest czymś w rodzaju platońskiej idei. Chcemy świata hierarchicznego, solarnego, opartego o wielowiekowe prawa – jednak różnica między nami jest taka, że my nie chcemy „umierać, ale powoli”, jest to akt tchórzostwa. Przede wszystkim nie czujemy większego przywiązania do zewnętrznych form, gdyż człowiek – mówiąc słynnym cytatem z Ernsta Jungera – jest ich panem, zdajemy sobie też sprawę z tego, że czasem wszystkiego uratować się nie da. Narodowy radykalizm jest jednak czynną obroną Tradycji, konserwatyzm – popłakiwaniem nad tym, że cywilizacja umiera.


Nacjonalizm w realiach globalnej wioski


Dzisiejszy świat, z bardzo wielu względów, zdaje się na wszelki sposób przeszkodzić nam w zbudowaniu państwa narodowego. Podstawowym problemem jest kwestia suwerenności – czy jest możliwe, ażeby w globalnym świecie takowe w ogóle istniały?

Nie da się uniknąć trendu, który panuje w świecie, zakładający przynależność państw do organizacji międzynarodowych. Walka z tym byłaby walką z wiatrakami. Żyjemy w o wiele bardziej skomplikowanych realiach politycznych niż nasi duchowi poprzednicy. To, o co musimy dbać, to by państwo polskie, przyłączając się do takowych organizacji, nigdy nie utraciło swojej podmiotowości i możliwości ostatecznego pokierowania swoim losem. Mowa tu nie tylko o zagadnieniach natury prawnej, ale i politycznej. Wbrew pewnej narracji panującej w kręgach sceptycznych Unii Europejskiej Polska ani w momencie akcesji do Wspólnoty, ani nawet po ratyfikacji traktatu lizbońskiego, nie utraciła niepodległości – w każdej chwili może z tej organizacji wystąpić, konstytucja jest naczelnym aktem prawnym, a naród polski suwerenem. To nie unijne rozporządzenia i dyrektywy są dla nas zagrożeniem, lecz serwilizm rządzących, którzy w Brukseli przytakują i godzą się na niekorzystne dla nas rozwiązania. Kwoty uchodźców nie wzięły się znikąd – to polscy rządzący, licząc po cichu na lepszą przyszłość na unijnych stanowiskach oraz poklepywanie po plecach przez polityków niemieckich czy francuskich, przyjmują z entuzjazmem te skandaliczne ustalenia. To jest prawdziwe zagrożenie dla naszej niezależności.

Oczywiście przynależność Polski do organizacji międzynarodowych musi podlegać ogólnej zasadzie, że w momencie, w której nasza niezależność faktycznie stała się zagrożona, to wówczas takowe struktury należy opuścić. Z nacjonalistycznego punktu widzenia należy pamiętać również o innych aksjomatach. Nie możemy dać sobie odebrać naszej tożsamości, tradycji i kultury. Wszelkie unijne akty prawne, pseudowartości oraz wynurzenia euro-parlamentarzystów które uderzają w nasze duchowe dziedzictwo muszą być bezwzględnie negowane i odrzucane. Również za cenę odejścia z takiej organizacji. Podobnie Polska z całą stanowczością powinna odrzucić wizję w której staje się jednym z wielu państw demoliberalnego porządku który w interesie zachodniego kapitału oraz ideologii praw człowieka przeprowadza „interwencje pokojowe” w państwach, które nie chcą podporządkować się blokowi euro-atlantyckiemu i przyjąć jego „wartości”. Narodowi radykałowie z sympatią powinni myśleć o takich państwach jak Iran, Syria, Liban czy Wenezuela, które nie chcą podporządkować się liberalnej dyktaturze.

Totalna izolacja nie jest możliwa, byłaby dla nas jedynie szkodliwa. Pamiętać należy o tym, że żeby coś zyskać, trzeba często również coś oddać. Nie możemy jednak nigdy utracić kontroli nad naszym państwem i naszą polityką.

Polityka w realiach globalnej wioski cały czas się zmienia. Widać wyraźnie, że orientacja jednobiegunowa zmierza ku przeszłości. Musimy cały czas być gotowi do zmiany, przygotowani na alternatywne niż dzisiejszy światowy porządek. Dotyczy to zarówno wielkich mocarstw, takich jak Chiny czy Indie, jak i mniejszych państw, chociażby wracającego na światowe salony Iranu. Możliwość współpracy z państwem, które mówi twarde „nie” amerykanizmowi, syjonizmowi i liberalizmowi powinna być przez nas traktowana jako wyjątkowa okazja.


Tożsamość zamiast szowinizmu


Ogromnym nieszczęściem, które dotknęło nacjonalizm, było wzięcie go na sztandary przez narodowosocjalistyczne Niemcy, których ludobójcza polityka doprowadziła nie tylko do zniszczenia i okupacji Europy przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Związek Sowiecki, ale także kompromitacji idei narodowej. Zwycięstwo koalicji antyhitlerowskiej i udowodnienie, że w imię narodu dokonywano masowych mordów skompromitowało nacjonalizm na kilkadziesiąt lat. Dodatkowo III Rzesza wywołała swoistą europejską wojnę domową, atakując państwa europejskie i prowadząc w części z nich politykę eksterminacji (najlepszym przykładem jest oczywiście Polska), a także umożliwiając innym ruchom narodowym dokonywanie analogicznych działań (wystarczy tu tylko przywołać zbrodnie ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu czy ociekające krwią Bałkany). Po 45 latach nacjonalizm znów pojawił się w Europie i znów zaprezentował od najgorszej możliwej strony – rozpad Jugosławii i towarzyszące mu wojny oraz czystki etniczne stały się kolejnym straszakiem w rękach demoliberałów przeciw złej „skrajnej prawicy”.

Nieszczęścia te wynikały z faktu, że wielokrotnie nacjonalizm przyjmował zdegenerowaną postać – szowinizmu. Jeśli nacjonalizm jest miłością do własnego narodu, to szowinizm w znacznej mierze polega na nienawiści do „innego”. To również bezkrytyczne spojrzenie na własny naród, przeświadczenie, że nie ma w nim żadnych wad.

Choć to przewrotne, nadzwyczaj zdrowe podeście do kwestii narodowej miał faszyzm. Czarnym koszulom po przejęciu władzy udało się odbudować w Włochach to, co dawno utracili – narodową dumę i gotowość do czynienia rzeczy wielkich. Naród upodlony przez dekadencję znów miał stać się narodem wojowniczym, spadkobiercą rzymskiego imperium. Faszyzm nie zakładał istnienia państwa narodowego, dążył do odbudowania państwa, które dwa tysiące lat temu było źródłem cywilizacji. Na zajętych przez królewską armię i milicję faszystowską terenach nie prowadzono polityki ludobójstwa, uważano, że każdy mieszkaniec nowopowstającego imperium ma prawo utożsamiać się, przynależeć i korzystać z dobrodziejstw wzrastającego państwa, a tych – będąc obiektywnym – nie można dyktaturze Mussoliniego odmówić, w szczególności w zakresie kultury, która, tak jak przed wiekami, miała stać się chlubą Italii.

Jeśli skonfrontujemy tę postawę z działalnością nazistowskich Niemiec, nie będziemy mieli chyba cienia wątpliwości, która z nich była prawidłowa.

Polski narodowy radykalizm w okresie przedwojennym również opierał się na dumie z własnej historii i kultury, przy jednoczesnym poszanowaniu innych narodów. Realia II RP były zupełnie inne niż nasze – było to państwo wielonarodowe. W pismach narodowych radykałów, wbrew temu, co mogłaby potocznie sugerować nazwa, brak jest jednak fanatycznego nacjonalizmu rozumianego jako gotowość do bezrefleksyjnego gnębienia osób o innym niż polskie pochodzeniu. Wprost mówiono o tym, że takim grupom narodowym jak Rusini czy Tatarzy w Katolickim Państwie Narodu Polskiego przysługiwać powinny dokładnie te same prawa, co rdzennie polskiej ludności. Takiej życzliwości nie okazywano już względem Żydów, co wynikało nie z szowinizmu, lecz względów religijnych, kulturowych i ekonomicznych. Rzeklibyśmy – tej samej nieumiejętności w asymilowaniu się, którą dziś wykazują imigranci z państw afrykańskich.

Przykład włoski został przeze mnie przedstawiony nieprzypadkowo. Nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że środowiska włoskiej prawicy o wiele lepiej bronią tożsamości swego narodu oraz europejskiej cywilizacji niż zapijaczeni, wykrzykujący durnowate hasła, wywodzący się z Anglii neonaziści. Warto zresztą zauważyć, że hitleryzm gotowość do poniżania innych narodowości zaczerpnął właśnie z angielskiego rasizmu, również podpierającego się rzekomo udowodnioną naukowo wyższością jednej rasy nad innymi. Anglia, rak na zdrowym ciele Europy, a w istocie jej kulturowe zaprzeczenie, zniszczyła na kilka dekad europejski nacjonalizm.

Nie możemy zgodzić się na stworzenie świata, w którym tożsamość narodowa zostaje zatarta, a wręcz unicestwiona. Oderwanie człowieka od jego korzeni i kultury jest aktem barbarzyństwa, eksperymentem socjologicznym, który nie ma prawa działać. Zgodzić należy się z Martinem Heideggerem, że tylko odkrywając własną tożsamość jesteśmy w stanie podążać właściwą drogą, właściwie rozumieć świat, który nas otacza, technikę i przyrodę. Nie da się odrzucić tego, co w nas już tkwi. Przywiązanie do własnej kultury jest naturalną potrzebą psychiczną każdego człowieka. W związku z tym musimy zarówno walczyć przeciw demoliberalnemu niszczeniu poczucia przynależności do narodu i spłycaniu narodowej dumy do piłkarskich zmagań podczas komercyjnych rozgrywek, jak i trwającej obecnie tendencji do wielomilionowych migracji między kulturami gdyż różnice zachodzące między nimi są nieprzezwyciężalne. Doskonałym przykładem jest ideologia islamizmu – wbrew potocznemu określeniu nie jest to wcale synonim dla fanatycznego islamu lecz zbudowanie swojej tożsamości na przynależności do cywilizacji arabskiej i dążenie do zniszczenia demoliberalnej kultury zachodniej. Jej entuzjastami są bardzo często potomkowie arabskich imigrantów, mieszkańcy Zachodu, często pochodzący z liberalnych, zeświecczonych rodzin (najlepszym przykładem są sprawcy zamachów na WTC). Zagubieni w świecie konsumpcjonizmu i kosmopolityzmu odnaleźli swoją prawdziwą tożsamość, swoje korzenie – a następnie postanowili zemścić się na tych, którzy chcieli je im odebrać. Choć może zabrzmieć to przerażająco i dla niejednego polskiego narodowca w sposób niepojęty, lecz do pewnego stopnia my, Polacy, my, Europejczycy, poddawani praniu mózgów które ma na celu odebrać nam nasze poczucie tożsamości, jesteśmy w tym samym miejscu co oni.


Nacjonalizm polski, nacjonalizm europejski


Nacjonalizm polegać ma na miłości do Polski i Polaków, a nie na nienawiści wobec innych. Należy sobie jednak postawić pytanie – jaka ma być ta nasza tożsamość?

Ogromnym problemem naszego społeczeństwa jest wieczny kult słabości i porażek. Wiecznie rozpamiętujemy klęski i opłakujemy naszych poległych bohaterów. Jest to naturalną konsekwencją naszej historii – nie można jednak wiecznie żyć w żałobie.

Japończycy w okresie militaryzmu wychowywani byli w przeświadczeniu, że bez względu na pochodzenie klasowe są spadkobiercami tradycji samurajów. Współczesny ukraiński ruch azowski stale odwołuje się do wojowniczej przeszłości swych przodków, do Światosława, rycerstwa i Kozaków.

W polskiej historii znaleźć możemy wiele przykładów bohaterstwa, do którego można się odwoływać. Należy zaprzestać jedynie opłakiwać poległych i pomordowanych. Nie jest też bynajmniej najwspanialszą i najbardziej godną podziwu tradycja ziemiańska – niestety, ale polska szlachta zajmując się głównie rolą zapomniała w pewnym momencie o tym, do czego służy szabla a jeśli była ona używana, to częściej w pojedynkach niż na wojnie. Czyimi jesteśmy potomkami? Jesteśmy potomkami wojów Mieszka I oraz Bolesława Chrobrego, dzielnych mieszczan z Głogowa i śląskich rycerzy broniących Polski przed tatarską nawałą, wreszcie tej armii, która pod Grunwaldem odniosła zwycięstwo zarówno militarne, jak i moralne. Etos polskiego rycerza, na czele ze słynnym Zawiszą Czarnym, powinien stać się nam bliski, a pojęcie honoru wiązać się z średniowieczem, a nie politykiem, który w imię angielskich i francuskich interesów rzucił nas w wir wojny z Niemcami.

Wiązać to powinno się również z odrzuceniem endeckiej krytyki romantyzmu. Romantyzm jest częścią polskiej duszy i nie da się go z niej wyrugować. Można jedynie podkreślać, że bohaterstwo powstańców listopadowych czy warszawskich dowodzi tego, że jesteśmy narodem niezdolnym do życia na kolanach, a nasz fanatyzm – tak samo jak fanatyzm Japończyków rzucających się szaleńczo na Amerykanów, rozrywających się granatami oraz siadającymi za sterami Zero celem przeprowadzenia ataku kamikadze – jest czymś, co przerazi każdego wroga.

Z drugiej strony nie powinniśmy zapominać też o tym, że zdecydowana większość polskiego społeczeństwa to potomkowie chłopstwa. To również są nasze korzenie – i nie ma w tym niczego wstydliwego. Przeciwnie, polskie tradycje związane z wsią powinny być pielęgnowane i przedstawiane jako coś wyjątkowego w skali europejskiej. Etos polskiego chłopa troszczącego się o swoją ziemię, kochającego Boga i stającego w razie konieczności do walki w obronie polskości zasługuje na pochwałę, a nie wyśmianie. Wieś zawsze była bastionem świata Tradycji – kto nie potrafi pokochać wsi, ten nie potrafi pokochać swojej własnej tożsamości, docenić piękna przyrody i spokojnego życia, innego niż to szaleństwo, w którym pogrążają się korporacyjne szczury i brukselscy urzędnicy.

Nasza tożsamość, jako Polaków, nie może być oderwana od tożsamości lokalnej, od przywiązania i miłości do swojej wsi, miasta czy regionu, lokalnej gwary czy parafialnego kościoła. Z drugiej strony nie może być ona też oderwana od innej, szerszej perspektywy – polskość to słowiańskość, a przede wszystkim europejskość. Dziedzictwo Greków i Rzymian, ale także plemion barbarzyńskich, średniowieczny uniwersalizm z jego rycerską kulturą i katedrami czy piękno renesansowej sztuki – to wszystko jest naszym dziedzictwem. Możemy szukać sprzymierzeńców w różnych częściach świata, jest to naturalną naturą rzeczy w polityce, jednak fakt jest taki, że naszymi braćmi są inni Europejczycy. Wszyscy jesteśmy zobowiązani do tego by Matkę Europę bronić przed grożącymi jej niebezpieczeństwami.


Nacjonalizm katolicki


Polski narodowy radykalizm był i musi pozostać ruchem o charakterze katolickim. Nie jest to uwarunkowane wyłącznie względami kulturowymi, bo gdyby tak było, to wówczas mógłby mieć równie dobrze charakter neopogański, nie tylko sprzeciwem wobec „nowoczesności” manifestującej się w wszechobecnym ateizmie, ale przede wszystkim tym, że jest to ścieżka prawdziwa, wiodąca nas ku Bogu i zbawieniu.

Musimy być ruchem katolickim, a zatem musimy przyjmować jako własną katolicką etykę. Musimy dążyć do stworzenia państwa, które jak najpełniej odzwierciedlać będzie naukę Kościoła oraz współpracować z hierarchią na polu społecznym. Do takiego ideału powinniśmy dążyć. Niestety, wielu spośród duchownych skażonych jest trucizną liberalizmu, która jest zagrożeniem nie tylko dla naszego narodu, ale przede wszystkim dla samego Kościoła. Czy oznacza to, że powinniśmy odrzucić naszą wiarę? Nie, tak jak nie odrzucamy naszych rodaków tylko dlatego, że wielu z nich zaczadzonych jest ideologią demo-liberalną, tak i w przypadku Kościoła musimy walczyć o to, by nasi pasterze szanowali Tradycję i katolicką doktrynę. Głosy mówiące o tym, że nacjonalizm jest „herezją” uznać należy za przykre i absurdalne, my jednak nadal będziemy walczyć zarówno o godność narodu polskiego, jak i o poszanowanie Prawa Bożego w naszej ojczyźnie.

Nasze głębokie przywiązanie do katolicyzmu sprawia, że możemy stawiać pytania na temat tego, czy w rządzonym przez nas państwie religia ta nie stałaby się wyznaniem państwowym. Bez względu na to jaką udzielimy odpowiedź pamiętać powinniśmy jednak o tym, że tolerancja religijna względem innowierców jest czymś, co sam Kościół dopuszcza. Należy oczywiście pamiętać o różnicy pomiędzy wierzeniami tradycyjnymi, a różnorakimi sekciarskimi wymysłami w duchu New Age. W szczególności w naszym polskim kontekście powinniśmy pamiętać o tym, że nie każdy muzułmanin to terrorysta, a Tatarzy od setek lat pokojowo współtworzą koloryt polskiego społeczeństwa.

Wreszcie, przez szacunek dla naszych przodków, na pewien kulturowy szacunek zasługuje rodzimowierstwo – nie mówię tu o powracaniu do dawnych wierzeń, ale o traktowaniu mitologii słowiańskiej z należytym szacunkiem, podobnym do tego, z jakim każdy Europejczyk traktuje mity greckie.


Narodowe Państwo Pracy – czyli jakie?


Postulat ten bardzo często podnoszony jest przez różnych zwolenników socjalnego modelu przyszłego państwa narodowego. Nie ulega żadnej wątpliwości, że powinniśmy odrzucić dzisiejszy model gospodarczy zakładający traktowanie pracowników jak bydło, panoszenie się wielkich, międzynarodowych korporacji na naszym rynku będących poza jakąkolwiek kontrolą państwa i obraz korponiewolnika jako człowieka spełnionego.

Naszym zadaniem jest walka o to, by polscy pracownicy byli traktowani w Polsce w sposób godny, by praca była kojarzona nie tylko jako coś niezbędnego do przeżycia (względnie – „dorobienia się”) ale jako forma samorealizacji oraz służby względem społeczeństwa. Odrzucić jednak moim zdaniem należy pewną, nieprzystającą do dzisiejszych realiów, wizję nacjonalizmu „robotniczego”, w którym przez wszystkie przypadki odmienia się robotnika, zaś „kapitalistę” (rozumianego tu jako, przykładowo, właściciela zakładu pracy czy przedsiębiorcę) niemalże wyrzuca poza wspólnotę narodową. Przede wszystkim ciężko wyobrazić mi sobie powrót do czasów, gdy własność znajdowała się niemalże wyłącznie w rękach państwa – ten model gospodarki zdecydowanie poniósł klęskę. Co jednak ważniejsze to fakt, że żyjemy w świecie, w którym co raz mniej jest „robotników”. Ta narracja jest już nieaktualna od ładnych kilku lat, a nawet dekad.

Naszym zadaniem powinno być doprowadzenie do sytuacji, w której polski kapitał ma szansę rywalizować zarówno na arenie międzynarodowej, a w Polsce nie musi obawiać się wyniszczenia przez ponadnarodowe korporacje. Ochrona małego i średniego biznesu, ułatwianie jego rozwoju, wspieranie młodych Polaków w wchodzeniu na rynek pracy, a do pewnego stopnia autarkia – na tym powinno polegać narodowe państwo pracy. Społeczny solidaryzm, godzenie sprzecznych interesów pracowników i pracodawców poprzez mądrą politykę społeczną i ochronę zatrudnionych z jednej strony, a z drugiej ułatwianie rozwoju polskiemu biznesowi – to jest poprawna droga do rozwoju naszego kraju, a nie neoliberalne herezje oraz może i szlachetne, ale już przeterminowane hasła o „templariuszach proletariatu”.

Z tego faktu powinien wypływać również oczywisty dla nas fakt, że postulat egalitarnego społeczeństwa, które chyba niektórym się marzy, jest czymś totalnie absurdalnym i sprzecznym z tym, czym zawsze był narodowy radykalizm.


Przeciw demokracji liberalnej


Wreszcie powinniśmy moim zdaniem podjąć debatę na temat tego, jaki powinien być ustrój państwa. Część ruchów narodowo-radykalnych głosiła hasła republikańskie, część z nich monarchistyczne. Osobiście jako tradycjonalista z sympatią myślę o instytucji monarchii, oczywiście o ile ta ma charakter autentycznie tradycyjny i nie jest tylko kolejnym elementem świata demoliberalnej burżuazji i celebrytów. To jednakże należy zostawić pod dyskusję, która – mam nadzieję – na naszych łamach się z czasem pojawi.

Z całą stanowczością należy odrzucić wizję świata w której wszyscy są „równi” i wszyscy mają same prawa i przywileje. To niedorzeczność, chory wymysł lewicowych intelektualistów. Wszyscy jesteśmy zobowiązani do tego by, jako naród, służyć dobru wspólnemu jakim jest nasza ojczyzna i nasza przyszłość, ale stawianie znaku równości to zakłamywanie rzeczywistości.


Podsumowanie


Niniejszy tekst nie ma na celu stworzyć „programu” narodowego radykalizmu ani go „odświeżać”. Jest tylko pewnym sygnałem, że musimy wreszcie zacząć zastanawiać się nad tym, jakie będą konkretne nasze postulaty. Znamiennym jest, że gdy lider jednej z narodowych organizacji kilka lat temu został zapytany o to, co zrobiłby gdyby przejął władzę w Polsce, to zestresowany odparł, że najpierw zaznajomiłby się z rozkładem Sejmu i budynków rządowych. Nie możemy już tylko głosić prostych hasełek. „Śmierć wrogom ojczyzny” to za mało. Atmosfera polityczna jest już inna niż lat temu pięć czy dziesięć – a zatem i my musimy wreszcie zacząć myśleć i mówić inaczej, mądrzej, niż dotychczas.

Michał Szymański