Ukraińscy pracownicy a sprawa polska

Szacuje się, że już ponad milion Ukraińców wyemigrowało do Polski w ciągu ostatnich lat. Wszystko wskazuje, że to dopiero początek. Serwisy z ogłoszeniami pełne są propozycji polskich pracodawców, chętnych do zatrudnienia tanich pracowników zza wschodniej granicy. Powstało wiele agencji, przypominających targi niewolników proponujących polskim firmom szybkie, tanie i proste „wypożyczenie” dowolnej liczby Ukraińców. Takich którzy będą pracować za jeszcze niższe stawki niż najsłabiej opłacani polscy pracownicy. Rosnąca skala zjawiska i jej znaczenie dla naszego kraju, nie może pozostać bez komentarza z nacjonalistycznego punktu widzenia.

Środowiska „ekonomicznych ekspertów”, bezkrytycznie reprezentujących nurt neoliberalny i pochwalające wszystko, na czym może skorzystać wielki biznes, jak zawsze uspokajają opinie publiczną i mnożą korzyści zalewu polskiego rynku pracy przez imigrantów ze Wschodu. Podobnie jak w tematach dominacji naszego handlu przez zagraniczne dyskonty, utrzymywania swawoli zagwarantowanej bankom czy prywatyzacji kolejnych polskich przedsiębiorstw także i w tym przypadku opisują boom na ukraińskich pracowników w samych superlatywach. Wtóruje im także Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, którego dalekosiężne plany to sprowadzenie 5 milionów ukraińskich pracowników do Polski. Ich zdaniem w naszym kraju brakuje rąk do pracy. Jak ma się to do ponad 1,5 mln. polskich bezrobotnych? Odpowiedź okazuje się prosta. Nawet najgorzej opłacani polscy na umowach śmieciowych, to dla wielu przedsiębiorców niepotrzebny wydatek, mając w perspektywie zatrudnianie ludzi za stawki wynoszące kilka złotych za godzinę.



Pracodawcy i doradcy biznesowi chwalą także Ukraińców za konkurencyjność na rynku pracy. Czym jest ta konkurencyjność? Rekordziści o jakich można znaleźć informacje to m. in. ukraińskie kobiety które pracowały za 2zł przy zbiorach na polu truskawek. Stawki spadające bardzo często poniżej minimum potrzebnego do egzystencji w Polsce, ciągle jednak nie odstraszają Ukraińców i Ukrainek przed przyjazdem. Z relacji części z nich wynika, że normą w ich zakładach pracy była praca po kilkanaście godzin dziennie i zamieszkanie w urągających ludzkiej godności warunkach, takich jak pozbawione dostępu do wody garaże czy piwnice. Nie jest to przytaczane jako norma, ale sam fakt istnienia takich przypadków daje sporo do myślenia. Istnieje też pewna grupa stosunkowo uczciwie wynagradzanych specjalistów ukraińskiego pochodzenia, jednak największą część stanowią prości pracownicy, zatrudniani zwykle za stawki oscylujące poniżej lub wokoło polskiej płacy minimalnej (zwykle na umowach śmieciowych, często też na czarno) którzy mogą pozwolić sobie na wynajmowanie mieszkań, zwykle z wieloosobowymi pokojami.


Ukraińcy opowiadają w wywiadach z polskimi mediami, że zgadzają się na groszowe stawki czy pomiatanie przez polskich pracodawców, dlatego, że to i tak jest lepsze niż życie na Ukrainie, gdzie średnia pensja wynosi kilkaset złotych miesięcznie a nad młodymi ciąży widmo powołania do walki na terenach Donbasu. To jest właśnie tajemnica zachwalanej przez przedsiębiorców „konkurencyjności” Ukraińców. Oznacza to tyle, że zdaniem neoliberałów Polak chcący dorównać „konkurencyjnością” Ukraińcowi, powinien zgodzić się na zwiększenie poziomu wyzysku.


Sytuacja ta może być wynikiem pazerności dużej części polskich pracodawców, takich jak tych zrzeszonych w Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Ale jak w wielu innych przypadkach trzeba pamiętać, jakie działania są najbardziej pożądane w gospodarce rynkowej. Kolejny raz musimy sobie zdać sprawę, że nie można zbudować gospodarki służącej Polakom na wierze w dobre intencje właścicieli firm. Najlepiej wyjaśnia to fakt, że w bezpośredniej konkurencji wygra te przedsiębiorstwo, którego właściciel etykę i gospodarczy patriotyzm odłoży na bok, tnąc koszty na zatrudnianiu tanich obcokrajowców zamiast swoich rodaków. System wolnorynkowy jest z gruntu nastawiony na wynagradzanie tych, którzy zapomną o innych wartościach niż własny zysk. W tym przypadku są to wartości takie jak solidaryzm narodowy, interes polskich pracowników czy nawet zwykłe poszanowanie godności drugiego człowieka.

Celowo nie została tu poruszona kwestia kulturowo-historyczna, zwykle dominująca w debacie narodowych środowisk nad sprawami Ukrainy i Ukraińców. Często lubimy skupiać się na historii i symbolach bardziej niż na kluczowych sprawach takich, jak warunki pracy w naszym kraju. Nie grozi nam i prędko nie będzie grozić „ukrainizacja”. Wiele bardziej prawdopodobna jest asymilacja, z racji na bliskości kulturowe i językowe. Szczęściem w tym całym problemie na pewno jest fakt, że nie znajdziemy się w takiej sytuacji jak Zachodnia Europa zalana przez imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Zachodnia Europa nad którą z tego powodu nadciąga ogromna katastrofa. Dlatego priorytetem w dyskusji powinna w tym wypadku być sprawa pracy.


Z czysto ludzkiego powodu powinien nas odrzucać fakt obchodzenia się z pracownikami ze Wschodu przez niektórych polskich pracodawców. To samo spotyka na co dzień wielu Polaków. Przyzwolenie na ten proceder odbiera szanse na lepsze czasy także dla polskiego pracownika, a w efekcie pogłębianie rozwarstwienia społecznego i exodus kolejnych pokoleń za granicę. Bardzo możliwym scenariuszem staje się wizja masowej migracji: Ukrainiec do Polski - Polak na Zachód. Teraz, dla rozwiązania tego problemu jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wzrasta potrzeba interwencji Państwa. Likwidacji umów śmieciowych i podniesienia płacy minimalnej, w połączeniu ze skutecznym egzekwowaniem praw pracowniczych.


Michał Kardas