7 grzechów polskiego narodowca

Zdaję sobie sprawę z tego, iż niektórzy z Czytelników mogą dość nieufnie podchodzić do tego tekstu, kręcić nosem - cóż to najlepszego autor tutaj mógł napisać? Czyżby, wzorem różnych niedouczonych (bądź, co bardziej prawdopodobne, cechujących się złą wolą), „salonowych” historyków zamierzał potępiać przedwojenny ruch narodowy za działalność bojówkarzy (tak jakby inne opcje polityczne wcale nie chwytały wówczas za browningi i kastety)? A może w rzekomo narodowo-radykalnym piśmie znajdą się pełne potępienia słowa nad tym, iż nad Polską przetacza się antysemicka, homofobiczna, rasistowska, ksenofobiczna fala?

Cóż, mam nadzieję, że Czytelnik mimo wszystko nie podejrzewa mnie o aż tak niecne intencje. Cel, który przyświeca mi w trakcie pisania tego tekstu jest bowiem zupełnie inny... co wcale nie oznacza, że nie wzbudzi pewnych kontrowersji, a na Twojej twarzy nie pojawi się wyraz grymasu i dezaprobaty.

Autor niniejszych słów, w kręgach szeroko rozumianej radykalnej prawicy, a także narodowych obraca się od lat kilku. Niejedno już widział, niejedno już słyszał. I choć nigdy nie należał do żadnej spośród, ujmijmy to, nacjonalistycznych organizacji, to rości sobie pretensje by móc stwierdzić, że trochę o doktrynach politycznych czy ideach wie. W swoim krótkim życiu oczywiście zaliczył różne nacjonalistyczne wydarzenia ale przede wszystkim dość sporo dyskutował. Rozmawiało się w najróżniejszych możliwych miejscach i z najróżniejszymi osobami - dyskusje można toczyć naturalnie przez Internet, narodowca możesz spotkać jednak zupełnym przypadkiem chociażby w tramwaju. Polemizowało się i spierało czy to w uniwersyteckich ławach czy w duszącej atmosferze papierosowego dymu w barze. Poznało się ludzi młodszych od siebie ale również osoby odwołujące się do tradycji narodowej dość, ujmijmy to delikatnie, doświadczone życiowo. I to wszystko sprawia, że może pozwolić sobie w tym momencie na pewne uogólnienia, tj. stworzyć pewnego „modelowego narodowca”, sposób jego myślenia i poglądy, które wyznaje.

Pewne sukcesy nacjonalizmu, prawdziwe czy pozorne, widać. Marsz Niepodległości to impreza na którą potrafi przyjechać 100 tysięcy osób. W dyskursie pojawiają się żołnierze wyklęci i Roman Dmowski. Media nie mówią już z pogardą o armii łysogłowych faszystów, jedzących nocą dzieci imigrantów, lecz przyznają, że pewna grupa zaistniała na scenie politycznej – nawet jeśli nie tak silna jak byśmy chcieli, to jednak. Patriotyczne i antykomunistyczne koszulki stają się popularnym gadżetem.

A jednak mam jakieś dziwne wrażenie, że coś jest tutaj nie tak. Zapraszam do lektury tekstu, w którym napiętnuję siedem wad polskiego narodowca.

 

1. „Pan Roman uważał inaczej!”, czyli problem endeckiej spuścizny

Polski nacjonalizm, nazwami, symboliką i doktryną odwołuje się do spuścizny Romana Dmowskiego i istniejącego od ponad wieku ruchu narodowego. Jest to całkowicie naturalne zjawisko, podobne zjawiska mają miejsce w całej Europie. Oczywiście można polemizować nad sensem wskrzeszania Młodzieży Wszechpolskiej czy Obozu Narodowo-Radykalnego, zdecydowana większość obecnie działających formacji za granicą z różnych powodów posługuje się zupełnie innymi nazwami niż organizacje sprzed kilku dekad, a jeśli dzieje się inaczej to zazwyczaj z dość kiepskim skutkiem, nie mniej jednak jest to problem trzeciorzędny.

Poważny problem polega na czymś zupełnie innym. Przeciętny polski narodowiec – sam też przeszedłem przez tę fazę rozwoju – rozpoczyna swą przygodę z nacjonalizmem od studiów klasyków myśli narodowej, zazwyczaj od Dmowskiego. Szuka „Myśli nowoczesnego Polaka”, czyta je z zapartym tchem, wyszukuje szlaki bojowe Narodowych Sił Zbrojnych, czuje dumę, że kiedyś, dawno temu, endecy nawet rządzili tym krajem, a skoro literki „ONR” po dziś dzień wzbudzają wśród salonowych intelektualistów odruch największego obrzydzenia, to z całą pewnością musiała być to niesamowita organizacja i wystarczy przejąć jej program i metody działania by szybko zbudować Wielką Polskę narodowo-katolicką. I tutaj właśnie zaczynają się problemy...

Przed wojną, z ogromną radością atakowano piłsudczyków za to, że tępo podążają za swoim wodzem. Dzisiaj w podobny sposób kpi się z wolnościowców którzy za swym uzbrojonym w muszkę przywódcą pójdą chociażby w ogień, a co powie - jest święte. A czy przypadkiem z polskimi narodowcami nie jest dokładnie tak samo? Wielu z nich staje się intelektualnymi zakładnikami dziedzictwa Dmowskiego - co powiedział Dmowski 100 lat temu, jest święte. Koniec, kropka. Nie mógł się mylić. Co więcej, o ile mogłoby to być zrozumiałe w kwestii wartości moralnych (choć akurat - nie ujmując zasług Panu Romanowi - może nie w stu procentach) czy swoistej metody, tj. w jaki sposób kształtować politykę, o tyle przekładanie kwestii bieżących na dzisiejsze realia jest czymś całkowicie groteskowym. Przykładowo - kwestia niemiecka. O ile zrozumiałe jest, że w dobie Kulturkampfu Dmowski miał prawo pisać o absolutnym braku możliwości współpracy z Niemcami, o tyle podobne teorie dzisiaj są całkowicie oderwane od rzeczywistości. Takowe teorie w kontekście czy to europejskiej współpracy, czy nawet podczas historycznych dyskusji na temat dyplomacji Becka w latach 30 jak najbardziej się trafiają i wygłaszane są śmiertelnie poważnie. Niemcy to zło, bo tak napisał Dmowski. Nie są zagrożeniem amerykański czy rosyjski imperializm, nie globalizacja, nie międzynarodowe korporacje, nie groźba „interwencji pokojowej” w imię ekonomicznych interesów i budowania demoliberalnej cywilizacji. Nie, największym zagrożeniem dla Polski są Niemcy. Tak było, jest i będzie! Dokładnie tak samo wygląda analiza stosunków polsko-ukraińskich. Jakiś czas temu jako ostateczny argument pojawił się tekst, w którym to Dmowski pisał co sądzi o Ukrainie. Cóż, istotnie, w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat absolutnie nic się nie zmieniło. Takowych przykładów można oczywiście znaleźć znacznie więcej - zwolennicy gospodarki liberalnej będą dowodzili, że ona jest najbardziej korzystna dla dobra narodu bo tak pisali Taylor, Heydel i Rybarski, a skoro endecy mieli wolnorynkowych myślicieli w swych szeregach, to na pewno to będzie doskonałe dla polskiej gospodarki. Z drugiej strony nacjonaliści nastawieni socjalnie wyciągną „Zielony program” Falangi i powiedzą, że każdy narodowy radykał ma obowiązek wierzyć w dogmaty w nim zawarte niczym katolik w Credo, a jeśli łaskawie poprosiłby o trochę bardziej współczesną argumentację gdyż w gospodarce trochę się od lat 30-tych pozmieniało - zostanie narodowym heretykiem. Do tego od czasu do czasu pojawiają się pomysłu zupełnie oderwane od rzeczywistości, jak jakaś kilkustronicowa broszura sprzed lat (i to - zdaje się - kolportowana przez organizację, której niejeden sympatyk może czytywać „Szturm”), której każda strona przyozdobiona była jakże uroczym wezwaniem „żądamy odebrania praw Żydom!”.

Innym, dość groteskowym zjawiskiem, jest życie mentalnie w czasach sanacji. Dosłownie. Być może kogoś obrażę, przepraszam, ale naprawdę nie jestem w stanie pojąć co siedzi w umyśle człowieka dla którego największym problemem jest przedwojenna dyktatura, a wrogiem numer 1 - Józef Piłsudski. Nie jestem fanem sanacji, być może kiedyś uzasadnię dlaczego, na chwilę obecną to nieistotne, ale naprawdę, moi drodzy przyjaciele - nikt was dzisiaj nie wrzuci do Berezy Kartuskiej. Plucie na nieżyjącego człowieka, wypominanie mu z satysfakcją różnych błędów, wreszcie wiara w jakieś zupełnie absurdalne teorie na temat życia Marszałka, pióra pożal się Boże historyków którzy całe życie albo tropią zbrodnie sanacji, albo spiski masońsko-żydowskie w najbardziej absurdalnych postaciach, jest wyjątkowo niepoważne. Było, minęło. Nie był to najbardziej udany system polityczny, ale i endecy w pierwszej połowie lat 20 rządzili w średnio skuteczny sposób. To, że ostentacyjnie nie złożycie kwiatków pod pomnikiem Piłsudskiego chluby wam nie przyniesie.

Polscy narodowcy są bardzo dumni ze swego dziedzictwa dlatego od czasu do czasu muszą zareagować histerią podczas dyskusji, zarówno dotyczących historii, jak i współczesności...

 

2. „Nie jesteśmy faszystami!!!”

Ostatnimi czasy ten problem pojawia się rzadziej niż zwykle bo i nacjonalizm powolutku, pomalutku wślizguje się do mainstreamu i przyznawanie się do takowych idei z pewnością budzi mniejsze zdziwienie i konsternację niż lat temu pięć czy dziesięć. Nie mniej jednak również i dziś pojawiają się zarzuty w stronę polskich narodowców, że są - uwaga, uwaga - faszystami!

No i w tym momencie wszelkie inne problemy schodzą na dalszy plan gdyż takowy narodowiec musi natychmiast udowodnić, że faszystą nie jest i się faszyzmem brzydzi (co bardziej rozgarnięty zdąży jeszcze wspomnieć, że jest pewna różnica między włoskim faszyzmem a niemieckim nazizmem, ale nawet wtedy zazwyczaj rytualnie potępi i jedno, i drugie). Argumentacja jest zawsze ta sama - mieliśmy swoją własną myśl ideową, a jedyne kontakty z Niemcami przedwojenni endecy czy narodowi radykałowie mieli w Palmirach, na Pawiaku czy w Auschwitz. Ikoną stał się już Jan Mosdorf, który nie tylko zginął w tym ostatnim za ratowanie Żydów, ale jeszcze jest autorem słynnego cytatu, który wrzucany jest w każdej dyskusji na takowy temat, że „nie jesteśmy faszystami, ani hitlerowcami, przede wszystkim dlatego, że jesteśmy ruchem czysto polskim, nie potrzebujemy obcych wzorów. Nie uważamy się za faszystów ani za hitlerowców również dlatego, że oba te ruchy mają wiele wad, a nawet grzechów, którymi obarczać się nie chcemy. Nie są to wzory, które chcielibyśmy naśladować”.

Kilka kwestii. Po pierwsze mam oczywiście bardzo dużo szacunku dla Jana Mosdorfa a także wielu, wielu innych działaczy którzy podczas II wojny światowej oddali życie. To jest poza wszelką dyskusją. Problem leży w tym, że w przypadku spotkania lewicowca dość dobrze znającego historię, taka dyskusja mogłaby się zakończyć dla naszego modelowego nacjonalisty klęską. Gdyby bowiem zaczął opowiadać o latach 1939-1945 to mógłby zostać niemile zaskoczony faktami na temat, na przykład, Narodowej Organizacji Radykalnej która na początku okupacji (i to bynajmniej nie z jakichś obrzydliwych pobudek ale kierując się patriotyzmem, próbą ratowania rodaków i dokonania narodowo-radykalnej rewolucji) próbowała współpracować z Niemcami, co zresztą skończyło się dla jej działaczy tragicznie. Być może byłby w szoku, że Brygada Świętokrzyska NSZ nawiązała kontakty z hitlerowcami celem wspólnego zwalczania komunistów. Co prawda, ktoś znający podstawowe fakty natychmiast storpedowałby lewicowe jojczenie, że nie była to zdrada ale chęć obrony Polski przed czerwonym zagrożeniem idącym ze wschodu, a sami partyzanci dzięki współpracy z Niemcami planowali przebić się na Zachód do Amerykanów celem wyczekiwania na rychły wybuch III wojny światowej, w trakcie której można by było bić okupujących ojczyznę Sowietów, niemniej jednak ktoś ślepo powtarzający utarte frazesy o stuprocentowo antynazistowskiej narracji obozu narodowego mógłby nagle nie wiedzieć co odpowiedzieć. Analogicznie nie jest też prawdą, że polscy narodowcy z totalnym obrzydzeniem patrzyli na to, co dzieje się we Włoszech i w Niemczech. Na cytat z Mosdorfa można chociażby odpowiedzieć słynnym cytatem z Jędrzeja Giertycha, iż „jesteśmy jednym z tych ruchów, które jak faszyzm we Włoszech, hitleryzm w Niemczech, obóz Salazara w Portugalii, karlizm i Falanga w Hiszpanii obalają stary system masońsko-plutokratyczno -socjalistyczno - żydowski i budują porządek nowy, porządek narodowy.” Pewne zainteresowanie, fascynacje czy zapożyczenia czy to z Włoch, czy z Niemiec się pojawiały, przy czym - z racji silnego osadzenia polskiego ruchu w katolicyzmie - krzywo patrzono na to, co ostatecznie doprowadziło do hekatomb i zbrodni. Nie mniej jednak i tu swoisty „endecki leming” mógłby przy wyliczeniu pewnych faktów (na przykład funkcjonowaniu w Polsce autentycznie faszystowskich organizacji, na przykład Związku Faszystów „Czarna Falanga”, niektórych tendencji totalistycznych wśród falangistów, profaszystowskich cytatach z Dmowskiego i tak dalej, i tak dalej) być po prostu zdziwiony i uparcie zaprzeczać, iż to wszystko nieprawda. Cóż, tak było, a wynikało to po prostu z faktu, że we Włoszech i w Niemczech pokonano komunistów i budowano alternatywny do zastanego system polityczny, który wśród nacjonalistów w całej Europie budził zainteresowanie i Polska na tym tle nie była wcale wyjątkiem. Analogicznie nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć czy któryś z wielkich politycznych graczy, którzy dziś budzą naszą sympatię, w przyszłości nie doprowadzi do katastrofy.

Przede wszystkim jednak ustawianie się w pozycji ofiary jest po prostu bardzo kiepskie wizerunkowo. Jeśli ktoś tłumaczy się z czegoś, to najprawdopodobniej ma jakiś powód - a tak przynajmniej rozumuje przeciętny Kowalski. Bez względu na to, jak korzystnie by się nie wypadło, bez względu na to, jak merytoryczna byłaby Twoja wypowiedź i jak skutecznie forsowałbyś narodowe poglądy - lewicowiec oskarży Cię o faszyzm a Ty wówczas powinieneś, Czytelniku, rozpaczliwie rozpocząć argumentację, że to wszystko nieprawda. Jak wizerunkowo to wygląda - nie muszę mam nadzieję tłumaczyć. Zepchnięcie do narożnika pod tytułem „jesteś faszystą!” (a ciągnięcie tego wątku oznacza właśnie zepchnięcie do narożnika) jest w zasadzie równoznaczne z nokautem gdyż w kraju dotkniętym okupacją hitlerowską, zarzut ten w zasadzie wyklucza z publicznej debaty. Warto zauważyć, że te ruchy narodowe w Europie, które odnoszą sukcesy wyborcze, zazwyczaj od radykalizmu bynajmniej się nie odcinają, wręcz przeciwnie. Osobiście nie słyszałem by członkowie Jobbiku kajali się za to, że są węgierskimi radykalnymi nacjonalistami, wręcz przeciwnie, swój sukces zbudowali właśnie na jednoznacznie narodowo-radykalnym programie.

Dlatego, choć polski nacjonalizm istotnie nie jest faszyzmem ani tym bardziej hitleryzmem, chyba najwyższa pora zaprzestać rozpaczliwego kajania się przed każdym, prawda? Kto ma wierzyć w brednie o endekach mordujących mniejszości narodowe na równi z nazistami i tak będzie w nie wierzył, kto ma zostać narodowcem, to i tak się nim prędzej czy później stanie i nie będzie przejmował się tym, że zostanie określony mianem sympatyka włoskich czarnych koszul z lat 1919-1945.

Na chwilę obecną pojawił się jeszcze jeden trend, który również załamuje ręce, czyli celowe żartowanie sobie jakim to wielkim się faszystą jest, a jacy ci lewacy są głupi, przecież jestem polskim patriotą, katolikiem i konserwatystą, ale jak sobie niosę flagę, to już jestem faszystą! Taki komizm, moim zdaniem wcale nikogo nie zachęca i przede wszystkim nie jest śmieszny (acz może po prostu jestem pozbawiony poczucia humoru), skoro już jednak został wywołany wątek patriotyzmu to możemy przejść do kolejnego punktu...

 

3. Ideologia - patriotyzm.

Gdyby istniało jedno słowo, którego używania mógłbym polskim narodowcom zakazać to byłby to z całą pewnością „patriotyzm”. Czemu to reaguję na nie alergicznie?

Marsz Niepodległości jest wielkim wydarzeniem patriotycznym. Manifestacje, pikiety są organizowane przez środowiska patriotyczne. Służby specjalne przed 11 listopada nachodząc różne osoby o 6-ej rano prześladowały polskich patriotów. Mam wyliczać dalej?

„Patriotyzm” ma zastąpić „nacjonalizm”, ma go upudrować. Podobną praktyką jest używanie określenia „narodowcy” o czym wspomniał w poprzednim numerze Jakub Siemiątkowski. Pomijając osoby, a jest ich niemało, które w ten sposób w ogóle odcinają się od nacjonalizmu na rzecz jakiejś polskiej „idei narodowej” - zrozumiałe byłoby używanie tych pojęć wymiennie, polski język jest bardzo bogaty, analogicznie czynią libertarianie mówiąc często o sobie per „wolnościowcy”, tutaj natomiast mamy do czynienia albo z celowym używaniem synonimu który trochę lepiej „brzmi” w medialnym przekazie. I dokładnie tak samo jest z patriotyzmem. W końcu co jak co, ale patriotyzm niemal każdemu jawi się jako pozytywna postawa.

Sęk w tym, że (pomijając już fakt, iż odcinanie się od radykalizmu jest błędem - patrz wyżej), to nacjonalizm i patriotyzm nie są synonimami. Patriotyzm to uczucie miłości do ojczyzny. Nacjonalizm to ideologia polityczna zakładająca prymat interesów własnego narodu. Co do zasady będąc nacjonalistą jest się też patriotą, acz i to w przypadku np. działań narodowo-wyzwoleńczych czy państw wielokulturowych może być trudne, niemniej jednak nie każdy patriota musi być nacjonalistą. Powiedzmy sobie więcej - większość patriotów nacjonalistami nie jest. Powiem jeszcze więcej - wcale niewykluczone, że ten podły lewak, zwolennik Unii Europejskiej, obecnego rządu i czytelnik niezbyt lubianej przez czytelników „Szturmu” prasy, poczuwa się do patriotyzmu. On kocha Polskę i dlatego chce by była nowoczesna, a jego zdaniem obecna władza sprawia, że nasz kraj rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej. Iluż ludzi szczerze kochających ten kraj nigdy nie poprze nacjonalizmu? Iluż autentycznych polskich patriotów z lat minionych o, na przykład, endecji myślało jak najgorzej?

Poza tym, co przeciętnemu Polakowi powie, że ktoś jest patriotą? Jakie proponuje on rozwiązania gospodarcze, jest socjalistą, liberałem? Jakie ma poglądy na sprawy zagraniczne, poza oczywistym postulatem „Wielkiej Polski od morza do morza”, a przynajmniej przyłączeniem Lwowa i Wilna do Macierzy? To powie mu niewiele, a to wynika z kolejnego problemu jaki trapi polski ruch narodowy a mianowicie...

 

4. Życie historią czyli nowi żołnierze wyklęci

Żaden nacjonalizm w Europie chyba nie żyje tak bardzo historią jak Polacy. Jest takie zaburzenie psychiczne, nazywa się ekmnezja i polega na rozpamiętywaniu przeszłości, wręcz życiu w niej. Mam dziwne wrażenie, że polski nacjonalizm taka właśnie przypadłość dotknęła.

Kilka miesięcy temu Ruch Narodowy startował w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Bardzo utkwił mi w pamięci spot w którym kandydujące osoby przez większość czasu opowiadały o endeckiej spuściźnie, żołnierzach wyklętych, o tym, że ich formacja organizuje imprezy patriotyczne upamiętniające bohaterów, a w wolnym czasie lubią bawić się w rekonstrukcje historyczne. Pięknie.

Niestety, jest mały problem, gdyż przeciętnego Kowalskiego bardziej niż fakt, iż kilkadziesiąt lat temu oddział NKWD wymordował grupkę NSZ-owców interesuje, jak przetrwać najbliższy miesiąc. Skąd przeciętny człowiek miałby nagle dowiedzieć się jakie poglądy na gospodarkę, administrację publiczną i parę innych kwestii ma taki narodowiec? Jedynym logicznym wnioskiem jaki można by było wyciągnąć chyba byłoby, że tak jak żołnierze wyklęci napadali na komisariaty MO, tak dzisiaj społeczeństwo powinno szturmować najbliższe urzędy skarbowe, aczkolwiek takie pomysły zostawmy naszym rodzimym niepełnoletnim liberałom. Patriotyzm patriotyzmem, Dmowski Dmowskim, NSZ NSZ-em, ale samą historią i miłością do Polski żyć się nie da.

Moim ulubionym okrzykiem na większości prawicowych czy narodowych wydarzeń jest słynne „raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę!”. Ludzie! Komunizm się skończył 25 lat temu! Tak, ja wiem, nie rozliczono zbrodniarzy, esbecy mają przywileje, to wszystko prawda. Ale to nie jest największy problem tego kraju. Obecny system polityczny, jakkolwiek by go nie nazwać, nie jest systemem komunistycznym. Nacjonaliści w Europie skupiają się na walce z konsumpcjonizmem, dyktatem demokratycznej „politycznej poprawności”, globalizacją czy neoliberalizmem. A my? Ilu w Polsce jest komunistów? Zostawmy partie postkomunistyczne, które dziś głoszą hasła socjaldemokratyczne, ilu jest w Polsce autentycznych komunistów? Ktoś wierzy w to, że wkrótce dokona się bolszewicka rewolucja? Głównym wrogiem ma być grupka kilkudziesięciu osób czytających hobbystycznie Marksa i Lenina? Na Węgrzech, tak ukochanych przez polskich narodowców, tamtejsza ubecja, czyli AVH przelała kilka razy więcej krwi niż jej polski odpowiednik, lewica oczywiście w życiu publicznym istnieje ale nie słyszałem by za główny cel nacjonaliści obrali sobie „obalenie komuny” a rządzącego obecnie Orbana wyzywali od „czerwonych”.

Skrajne przywiązanie do historii prowadzi też do nieco innych komplikacji. Chociażby na brak zdolności do trzeźwego myślenia o innych nacjonalizmach. Przede wszystkim myślę tu o II wojnie światowej, przez pryzmat której zdarza nam się oceniać obecne ruchy narodowe, oczywiście negatywnie. Przy czym klucz tutaj jest nadzwyczaj dziwny, wręcz fascynujący dla mnie. Przykładowo, często w dyskusji o stosunkach serbsko-chorwackich nawołuje się do sympatii względem tych pierwszych gdyż ustasze współpracowali z Niemcami. Cóż, Niezależne Państwo Chorwackie istotnie należało do paktu antykomunistycznego, ale czy przypadkiem serbski nacjonalizm to nie tylko czetniccy partyzanci (którym też zdarzało się walczyć po stronie III Rzeszy, przywołam tu tylko bitwę nad Neretwą) ale również marionetkowa Serbia Nedicia? Nie słyszałem, by Chorwatom kiedykolwiek zdarzyło się zaszkodzić Polsce z racji swojej orientacji geopolitycznej, a już na pewno nie ma to przełożenia na współczesne realia. Czemu więc chorwacki nacjonalizm miałby być gorszy od serbskiego? Zresztą, na litość, połowa ruchów narodowych z różnych przyczyn była mniej lub bardziej proniemiecka, jeśli każdy nacjonalizm jest jednoznaczną kontynuacją tego sprzed kilkudziesięciu lat to polscy nacjonaliści nie powinni nigdy zaprzyjaźnić się z nikim. A już na pewno nie z Węgrami, w końcu tak lubiany nad Wisłą Jobbik powołał paramilitarne skrzydło, Magyar Gardę, której styl przypominał symbolikę strzałokrzyżowców, którzy byli jednymi z najbardziej gorliwych kolaborantów.

W chwili obecnej najciekawsza jest jednak nienawiść do Ukraińców. Oczywiście, nie wolno zapomnieć nigdy o rzezi wołyńskiej a jej ofiary zasługują na chociażby wspomnienie w podręcznikach do historii (czego obecnie brak!), jednakże analiza stosunków polsko-ukraińskich oraz rozkładanie swych sympatii w konflikcie rosyjsko-ukraińskim wyłącznie pod kątem wydarzeń z 1943 roku jest dla mnie niepojęta. Jest dla mnie niepojęta nawet bardziej, gdy zaobserwujemy, że Prawy Sektor ciepło wypowiada się o Polakach i pragnie współpracy, tymczasem niemiecka NPD, która cały czas kwestionuje obecną zachodnią granicę RP, budzi powoli mniejsze kontrowersje. Jest to o tyle zaskakujące, że, obiektywnie patrząc, skala zbrodni niemieckich była o wiele większa niż ukraińskich. Może wynika to z chęci odbicia Lwowa (ciekawe jak? I ciekawe, czy ktoś zastanawiał się nad ekonomicznymi i społecznymi skutkami takiej decyzji, o prawno-międzynarodowej już nie wspominając), a może z czegoś zupełnie innego...

 

5. Naród Wybrany

Polacy, spadkobiercy wojów Chrobrego i niszczącej każdego wroga husarii, są pretendowani do rządzenia Europą, a przynajmniej sporym jej kawałkiem. Nasza polskość naszą dumą! „Niech żyje Polska od Morza do Morza!”, „znak Orła, potęgi symbol prowadzi nas, mieczem i tarczą weźmiemy to co było nasze od lat!”, „polski Lwów i polskie Wilno odzyskane być powinno!”, „mówił niegdyś stary góral, Polska będzie aż po Ural!”.

Czymś całkowicie normalnym są wzajemne animozje między narodami. Anglicy nie lubią się z Francuzami, kto interesuje się i lubi tamtejszą kulturę ten wie, iż wzajemnym złośliwościom nie ma końca. Podobnie czymś całkowicie naturalnym jest duma z pochodzenia. Czego jak czego, ale czytelnikom „Szturmu” tego tłumaczyć nie trzeba. Niestety, w Polsce nacjonalizm bardzo często wiąże się z imperializmem, a przynajmniej marzeniu o potędze rozumianej na sposób geograficzno-terytorialny. Symbolicznym przejawem jest regularna miłość przeróżnych „patriotów” (zarówno narodowców jak i, nazwijmy to, „narodowo” nastawionych konserwatywnych liberałów) do husarii, która to dzielnie podbijała cały świat. To, że była ona elitą wojsk Rzeczpospolitej a nie jej standardem oraz że samo gigantyczne państwo raczej niedomagało niż idealnie funkcjonowało, to inna para kaloszy.

Zastanawiał mnie poważnie ten problem - dlaczego właśnie tak ukraińskiego nacjonalizmu się boimy a czemu nie niemieckich narodowców (wśród których zdarzają się osoby odwołujące się do dziedzictwa III Rzeszy i to w jej zbrodniczej działalności - chciałbym Czytelnika, który akurat naszych wschodnich sąsiadów ma jedynie za „banderowców”, palących wsie spytać, czy na Majdanie, w parlamencie albo na froncie ktokolwiek wychwalał rzeź wołyńską?) bądź rosyjskiego imperializmu (i nie myślę tu wcale wyłącznie o komunizmie, który w gruncie rzeczy był ustrojem antyrosyjskim i odpowiadał za śmierć milionów Rosjan w imię internacjonalistyczno-socjalistycznej mrzonki, ale również o caracie który polskich patriotów zsyłał na Sybir?)? Odpowiedź wydaje mi się bardzo prosta i w gruncie rzeczy dość smutna, a doprowadziły mnie do niej mądrości wygłaszane przez przeróżnych narodowców głoszących, że „Ukraińcy to nie naród”. Jest to wynik przekonania o wyższości kulturowej i cywilizacyjnej nad niektórymi narodami Europy Środkowej i Wschodniej. Jestem o tym zjawisku całkowicie przekonany i jest ono bardzo przykre. Nie tylko dlatego, że jest ono niechrześcijańskie, ale również dlatego, że znacznie utrudnia ono uświadomienie sobie polskim nacjonalistom kto jest wrogiem, kto przyjacielem, co jest celem.

Celem dzisiaj nie jest odbicie Lwowa, celem nie jest zbudowanie jak największego terytorialnie państwa. Powiedzmy sobie szczerze - celem nie jest nawet doprowadzenie do sytuacji w której w samej Warszawie powstaje narodowy rząd podczas gdy reszta Europy umiera na liberalizm. Celem jest uratowanie całej cywilizacji przed serwowaną jej od dekad trucizną. Bez tego Polska może sobie sięgać aż po Donieck i Tallin, a i tak ostatecznie społeczeństwo zabije konsumpcjonizm. A ponieważ w tej walce wszystkie narody muszą zebrać się pod jednym sztandarem a naszym celem musi być Europa Wolnych Narodów toteż wszelkie pomysły o niewoleniu innych należy uznać albo za przejaw niedojrzałości umysłowej i myślenie starymi schematami, albo za złą wolę.

 

6. Ex oriente lux!

Z drugiej strony, na wschodzie jest dwóch panów, którzy czasami budzą sympatię polskiego narodowca. Są to... Łukaszenko i Putin.

Na początek ten pierwszy. Nie wiem, co wspaniałego jest w tym państwie. Szczerze, szukam w tym momencie jakiegoś pozytywnego przykładu który by można było przytoczyć ale poza brakiem akceptacji dla postulatów ruchów LGBT i karą śmierci nie przychodzi mi nic mądrego do głowy, a poza tym niechęć do homoseksualistów i czapa w kodeksie karnym charakteryzowały również Związek Sowiecki za czasów Stalina czy PRL w okresie stanu wojennego (słynna „akcja Hiacynt”) więc to dość kiepski argument. Społeczeństwo zniszczone przez postkomunistyczną dyktaturę, wciskającą mu na siłę rosyjskość, państwo, w którym rozwody, aborcje i cała masa innych negatywnych zjawisk społecznych są na porządku dziennym, gdzie panuje ogromna bieda, pomniki Lenina i kult Armii Czerwonej trwają w najlepsze, administracja przeżarta jest przez korupcję... nie chce mi się tego dłużej wymieniać bo i nie ma potrzeby. Z polskiego punktu widzenia przypomnę tylko o utrudnianiu życia Kościołowi katolickiemu oraz jakże uroczej decyzji władz ażeby w okolicach Kuropat gdzie Sowieci dokonywali masowych rozstrzeliwań, między innymi naszych rodaków, postawić kompleks wypoczynkowy.

W przypadku Rosji sytuacja jest bardzo podobna. Putin, przez niektórych konserwatystów (a także część środowisk nacjonalistycznych w Europie fascynujących się eurazjatyzmem jak Jobbik, czy żywiący tradycyjną miłość do Rosji Francuzi i ich Front Narodowy) kreowany jest na „katechona”, który powstrzyma świat przed liberalizmem. Z jednej strony jest kreowany na silnego męża stanu, rządzącego wręcz autorytarnie (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), z drugiej jednak nie zakazał na przykład aborcji, która w Rosji jest wręcz plagą. A mógłby. Przepraszam za dość mocne porównanie, ale Stalin tak zrobił. Nie chcę całej polityki sprowadzać do problemu ochrony życia poczętego ale jest to moim zdaniem doskonały przykład tego pozornego konserwatyzmu obyczajowego. Najbardziej znamiennym jest jednak moim zdaniem fakt, że rosyjscy nacjonaliści obecne władze Rosji darzą co najmniej niechęcią. Myślę, że gdyby usłyszeli od polskiego „narodowca”, że mają dobrego prezydenta to poczuli by się równie zażenowani co niejeden z was, gdyby usłyszał od będącego z wizytą w naszym kraju gościa, że docenia chrześcijańsko-konserwatywną partię rządzącą i jej narodowo-agrarnego sojusznika (niemalże nasza Żelazna Gwardia!) bądź też, że należy głosować na partię będącą synonimem „ciemnogrodu” i uważaną wręcz czasami za „skrajną prawicę”. Tak dobrze wam w tej Wielkiej Polsce, w której teraz żyjemy?

 

7. Król jest jeden!

A propos takowego braku zrozumienia zjawisk, które dzieją się poza własnymi granicami to warto odnotować pewien fakt. Po wyborach do Parlamentu Europejskiego, wśród niektórych europejskich nacjonalistycznych środowisk zainteresowano się dość ciekawą postacią i założoną przez niego partią... Monarchista, nie lubi demokracji... masakruje lewaków... nienawidzi Unii Europejskiej... i jeszcze lokalne media lubią mu przypisywać nazizm, tak jak to się przeróżnym narodowcom często obrywa! Jak nic, swój chłop! I tak przyjęło się postrzegać, że w Polsce istnieją dwa liczące się ugrupowania nacjonalistyczne - Ruch Narodowy znany z organizowania gigantycznego Marszu Niepodległości i Kongres Nowej Prawicy, który osiągnął niezgorszy wynik wyborczy. I całej masie osób nie wytłumaczysz, że starszy pan w muszce nacjonalistą nie jest. Niestety, nie tylko za granicą, ale w Polsce także.

Co ma wspólnego libertariańska, a przynajmniej neoliberalna wizja świata z ideą narodową? Nacjonalista głosujący lub mówiący o przymierzu z orędownikami indywidualizmu, który jest skrajnym zaprzeczeniem nacjonalizmu, naraża się na śmieszność. Wolnościowcy mówią o zniszczeniu Unii Europejskiej i walce z lewakami. No i? Stoimy na antypodach. Oni negują pojęcie wspólnoty, dla nas ona jest ważna. Dla nich liczy się przede wszystkim bilans gospodarczy, dla nas wartości wyższe. Dla nich konserwatyzm to przywiązanie do pewnych drobnomieszczańskich form, my wierzymy, że "człowiek jest panem form" (Jünger) a Tradycja to pewien metafizyczny byt. Oni mówią o Europie z nienawiścią, dla nas jest ona dziedzictwem duchowym, a samo pojęcie jedynie niegodnie zawłaszczone przez lewicę. W imię maksymy „chcącemu nie dzieje się krzywda”, zezwolą na rzeczy, które w sumieniu każdego katolika, tradycjonalisty, narodowca, konserwatysty, radykała czy jakkolwiek się Czytelniku nie określisz - budzą Twój uzasadniony sprzeciw.

 

Jaka jest przyszłość polskiego nacjonalizmu? Czy ma szansę stać się częścią „rewolty przeciw nowoczesnemu światu” (mówiąc Evolą) i odpowiedzieć na wyzwania współczesności czy też ograniczy się do patriotycznej mody na koszulki i przychodzenie na marsz 11-ego bo tak robią koledzy? Tego nie wiem, pamiętam jednakże hasło reklamowe jednej sieci komórkowej, że „jutro zaczyna się dziś”. Zachęcam do refleksji.

Ktoś może mi zarzucić złą wolę, że się czepiam - owszem, czepiam się, ale w dobrej wierze. Bo nie wystarczy kochać ojczyzny, trzeba to jeszcze robić mądrze.



Michał Szymański