Niech moc będzie z nami! Czyli czego uczą jedi

Czy z kasowego sukcesu najnowszej części „Gwiezdnych wojen” nacjonalista może wyciągnąć jakieś praktyczne wnioski? Popularna superprodukcja science fiction, i to do tego amerykańska (ach, ci wstrętni jankesi!), to bez wątpienia rzadki temat na narodowych portalach, ale spróbujmy. Czasami zagłębienie się w meandry popkultury może doprowadzić do ciekawych wniosków natury społecznej.


Nie może być bowiem przypadkiem, że już siódma (!) część z serii istniejącej od prawie 40 lat odnosi spektakularny sukces – w ciągu tylko dwóch tygodni od premiery film zarobił ponad miliard dolarów, co sprawiło, że stał się najszybciej zarabiającym filmem wszechczasów. Co takiego przyciągnęło miliony ludzi na całym świecie do kin by zobaczyć „Przebudzenie mocy”? Nie sądzę, by tak magnetycznie działały tylko efekty specjalne albo uroda aktorów. Powód musi tkwić gdzieś głębiej, w tym „czymś”, co charakteryzuje całą sagę i co nieodmiennie porywa już kolejne pokolenie widzów.


To „coś” tkwi zapewne w fabule, więc rzućmy okiem na zarys treści całej serii. Mówiąc w największym skrócie obraca się ona wokół walki dobra ze złem, toczonej przez dzielnych rycerzy. To samo w sobie upodabnia już sagę do tradycyjnych legend, które co najmniej od średniowiecza służą do inspirowania ludzi i przekazywania im dobrych wzorów.


Patrząc bliżej widzimy wiele innych interesujących elementów. Oto młoda Rey – podobnie jak Anakin i Luke z poprzednich części - zostaje wyrwana nagle przez historyczne wypadki ze swojego biednego, prostego życia i nagle rzucona w sam środek wielkiej gry, w której stawką jest wolność i spokój całego zamieszkanego wszechświata. Zaczyna się dla niej – podobnie jak dla poprzedników - przygoda, w której wykaże się odwagą i poświęceniem w dążeniu do dobra, zyska wielu przyjaciół, a także przewodników i nauczycieli na drodze do opanowania trudnej sztuki walki i posługiwania się mocą.


Nie jestem psychologiem społecznym, ani też psychoanalitykiem, ale mogę zaryzykować stwierdzenie, że właśnie ten scenariusz (powtarzany, bagatela, co trzy części) jest kluczem do sukcesu „Gwiezdnych wojen”. Zawiera bowiem wszystkie elementy, których zachodni człowiek pragnie, a ponieważ nie ma zapału, siły, odwagi czy możliwości zrealizować ich we własnym życiu, to wybiera się do kina, by przynajmniej popatrzeć na nie na wielkim ekranie i chociaż przez te dwie opłacone godziny poczuć emocje, których brakuje w jego codziennej egzystencji.


Jest to w gruncie rzeczy pozytywny wniosek, oznacza bowiem, że ludzie zachodu nie zatracili jeszcze całkiem pragnienia dobra, przyjaźni, życiowej przygody i poświęcenia dla wyższych wartości, ale zepchnęli je gdzieś do kąta świadomości, przykrywając rutyną, konsumpcjonizmem i wygodnictwem. Trudno jednak całkiem pogrzebać te pragnienia (choć niektórym się udaje), ponieważ są one dla człowieka wrodzone, choć wielu współczesnych – pożal się Boże – „filozofów” chce, narzucając postmodernizm, wpoić ludziom coś zupełnie przeciwnego.

Przede wszystkim, każdy człowiek ma zakodowaną w swojej psychice potrzebę złamania rutyny życia, opuszczenia, jak Rey, swojej monotonnej pustyni, doświadczenia czegoś niezwykłego, nowego. Jest to człowiekowi niezbędne do rozwoju psychicznego i docenienia własnego życia. Niektórzy tę potrzebę realizują na różne sposoby (podróże, działalność naukowa lub społeczna, przynależność do klubów piłkarskich itp.), a inni nie, tkwiąc z poczuciem stagnacji w swojej szkole, pracy czy – nawet – rodzinie.

 

Jednak Rey nie tylko opuszcza pustynię i przeżywa przygodę. Twórcy filmu wiedzieli, że to zbyt mało by usatysfakcjonować widzów – trzeba było ją jeszcze wplątać w odwieczny konflikt między dobrem i złem, w walkę o wolność i sprawiedliwość. Potrzeba taka wynika z faktu, że żadna zmiana rutyny czy przygoda nie wpływa znacząco na egzystencję człowieka jeśli nie jest wkomponowana w większy plan wartości i życiowych celów. Liczne badania, przeprowadzone m.in. przez twórcę psychologii pozytywnej Martina Seligmana, pokazują, że do odczucia szczęścia potrzebne jest człowiekowi poczucie poświęcenia dla wyższych wartości, dla jakiejś sprawy, która go przekracza i nadaje sens jego życiu. I znowu, realizować można ją w różny sposób: angażując się w religię, działalność charytatywną, społeczną itp., a można też sprowadzić ją np. do markowego logo na butach, choć to raczej marny substytut.


Ciekawy, z punktu widzenia współczesnego człowieka, jest kolejny wątek. Rey, a jeszcze bardziej jej poprzednicy Anakin i Luke, w jakiś sposób spotykają się z Zakonem Jedi. Jest to instytucja, bez której świat „Gwiezdnych wojen” nie mógłby zaistnieć, stanowi jego główny i charakterystyczny element. Rycerze jedi, stanowiący nowoczesną interpretację motywu zakonów rycerskich, uosabiają w sadze takie wartości jak przekazywana od pokoleń mądrość, hierarchia, dyscyplina i porządek. To, że frazy mistrza Yody na stałe weszły do współczesnej kultury, pokazuje, że mimo całego panującego indywidualizmu wciąż mają potrzebę relacji uczeń-mistrz, wciąż potrzebują kogoś, kto im wyjaśni co jest dobre, a co złe i nauczy ich przeciw temu złu walczyć.


Z zagadnieniem Zakonu Jedi związane jest też teoria „Mocy” – rodzaju mistycznej energii, którą posługują się rycerze jedi i która przenika cały wszechświat. Dość łatwo można znaleźć tu nawiązanie do religii dalekiego wschodu (vide: prana, mana, qi), lecz sęk w tym, że podobnie jak moda na dalekowschodnie praktyki, tak i koncepcja mocy wyraża pragnienie kontaktu człowieka z sacrum. Choć w erze racjonalizmu i materializmu rzadko się o tym mówi, to jednak religijność jest jedną z najgłębszych potrzeb człowieka.


Warto jednak zwrócić uwagę, że te same elementy pojawiają się nie tylko w gwiezdnej sadze, lecz także w większości serii przygodowych, które w ostatnich latach odniosły kinowy sukces: od „Matrixa” do „Harrego Pottera” i od „Władcy Pierścieni” do „Zmierzchu”. Pokazuje to, że pewne motywy są wciąż nośne i pożądane przez odbiorców, a odwołanie się do nich jest jednym z kluczy do sukcesu.


A teraz, po co to wszystko piszę? Czy można wyciągnąć z tego jakieś praktycznie wnioski?

Moim zdaniem całkiem sporo.

Pierwsza myśl, która się nasuwa, to że jeśli filmy (a także książki) sci-fi i fantasy przekazują pewne podstawowe wartości, to może warto wykorzystać je w działalności narodowej. To da się zrobić. We włoskim środowisku nacjonalistycznym od lat 70. funkcjonują mocne odwołania do świata „Władcy Pierścieni”, które stały się jedną z cech charakterystycznych tego środowiska. Można je znaleźć choćby w nazwach zespołu „Hobbit” i Stowarzyszenia Kulturalnego „Lorien”. Jednak tutaj trzeba by zachować dużą ostrożność i poważnie zastanowić się nad znalezieniem odpowiednich motywów do wykorzystania. Być może w polskiej literaturze znalazłaby się co najmniej jedna powieść, która mogłaby się do tego nadać, ale wykorzystanie jej byłoby cokolwiek ryzykowne pod wieloma względami.


Drugim, znacznie ważniejszym wnioskiem, jest przełożenie obserwacji dotyczących głównych motywów filmu na działalność organizacji narodowych. Po bliższym przyjrzeniu się, widać, że do wykorzystania jest wiele pozytywnych elementów, które odpowiadają na głębokie potrzeby psychiczne człowieka. Jak dotąd środowiska narodowe definiują się raczej w sposób negatywny: „jesteśmy przeciw…”: islamistom, lewactwu, homopropagandzie, Zachodowi, złodziejom etc. Opinia publiczna ma możliwość usłyszenia o organizacjach narodowych głównie – pomijając Marsz Niepodległości, na którym jednak też jest wykorzystanych negatywnych haseł - przy okazji różnych manifestacji „anty” oraz protestów (jak ten na wykładzie Baumana), a rzadko w związku z afirmacją jakichś pozytywnych zjawisk. Co prawda czasami zdarzają się akcje pomocy np. samotnym matkom, rozwija się także kult Żołnierzy Wyklętych, ale to wciąż jeszcze niewiele. Wciąż pozostaje dużo miejsca i możliwości na wykorzystanie przepisu na sukces „Gwiezdnych wojen” i wytworzenie wizerunku środowiska narodowego jako ludzi, którzy mają do zaoferowania przygodę, przyjaźń, wyższe wartości, wiarę, dyscyplinę i szacunek do tradycji. Warto byłoby zwrócić na to uwagę szczególnie w materiałach promocyjnych, modzie i grafice patriotycznej i wystąpieniach publicznych.


Jednak przede wszystkim pozytywne podejście powinno być u podstaw formacji. Mam wrażenie, że częściej mówi się w naszym środowisku o tym, przed czym chcemy się bronić, a rzadziej o tym co mamy temu światu do zaoferowania. W tej sytuacji trudno zbudować pozytywny przekaz, mający uświadomić ludzi że chcemy promować rzeczy dobre, piękne i szlachetne.


A więc, w wykorzystywaniu nowych pomysłów i modeli… niech moc będzie z nami!


Sylwia Mazurek