Maksymilian Ratajski - Ocalić Kresy

Bezpośrednią inspiracją do napisania tego artykułu był (bardzo dobry zresztą) tekst Jarosława Ostrogniewa „Po naszej własnej stronie. Nacjonaliści wobec konfliktów politycznych” z 72-ego numeru „Szturmu”. Autor zawarł z nim wiele bardzo słusznych przemyśleń, jednak czegoś bardzo istotnego zabrakło. Pisząc o  tym co powinno być dla nas ważne przy popieraniu lub nie protestów społecznych poza granicami naszego kraju, nie wspomniał o sprawie kluczowej, zwłaszcza w kontekście Białorusi, Ukrainy czy potencjalnie Litwy, a mianowicie podejściu obu stron konfliktu do polskiej mniejszości. Jesteśmy nacjonalistami i przede wszystkim powinniśmy kierować się dobrem własnego Narodu, którego Kresowiacy są integralną częścią. Nie zamierzam tutaj zarzucać redakcyjnemu koledze złej woli, ale ten tekst pokazuje pewien problem od dawna dotykający środowiska radykalne czyli zapominanie  o Kresach.

 

Bardzo często do Kresów podchodzimy jak do noclegowni dla bezdomnych, uznając, że wystarczy wysłać na Święta trochę makaronu i kilka książek. To prawda, że Polacy mieszkający za naszą wschodnią granicą w większości żyją nieco biedniej od nas, i pomoc materialna jest potrzebna, nie może jednak ona stanowić głównej (bardzo często jedynie) działalności Kresowej. 

 

Polska obecność na Wschodzie trwa od setek lat, przez ten czas wielokrotnie zmieniały się granice państw, niezmiennie jednak żyją tam Polacy. Lwów czy Wilno odegrały olbrzymią rolę w polskiej historii, za dzisiejszą wschodnią granicą RP urodzili się Adam Mickiewicz czy Józef Piłsudski, na Kresach dzieje się akcja Pana Tadeusza, czy prawie całej Trylogii. Po wojnie utraciliśmy olbrzymi obszar terytorium, wielu Polaków zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów, wcześniej wielu zostało zamordowanych lub wywiezionych. Zostali stosunkowo nieliczni. Dzisiaj zagrożeniem dla Kresowiaków nie są „banderowcy”, a zanikanie poczucia tożsamości narodowej, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Jesteśmy na najlepszej drodze do tego, żeby średnia wieku Polaków na Ukrainie wynosiła 80 lat. Jak walczyć z tym zjawiskiem? Przede wszystkim wspierać polskie organizacje społeczne, kulturalne czy kluby sportowe. Naciskać na władze państwowe, żeby REALNIE wspierały polskie szkolnictwo i organizacje.

 

Polskość musi stać się atrakcyjna dla młodego pokolenia, które najłatwiej ulega asymilacji, szczególnie w rodzinach mieszanych. Atrakcyjna jest Karta Polaka, ale wszyscy wiemy, że bardzo często dostają ją Ukraińcy czy Białorusini nie mający z polskością nic wspólnego, słuszna inicjatywa funkcjonuje bardzo kiepsko. 

 

Wiele można zarzucić Węgrom, których szowinizm stał się wręcz przysłowiowy, jednak trzeba przyznać, że naprawdę o swoich Kresach pamiętają, co widać szczególnie po sukcesach węgierskich klubów piłkarskich w ligach słowackiej czy rumuńskiej. Tymczasem Polonii Wilno już nie ma, a Pogoń Lwów utknęła w niższych ligach. Madziarzy doskonale rozumieją że kluby sportowe odgrywają ogromną rolę w kształtowaniu tożsamości. Przede wszystkim mówię tu o kibicach, ale także istnieniu szkółek, tworzeniu się wokół klubu społeczności i poczuciu więzi.

 

Kolejnym aspektem jest kultura – chcąc uniknąć rozpłynięcia się Polaków wśród Litwinów, Ukraińców czy Białorusinów musi nam zależeć na popularności za wschodnią granicą polskiego kina, muzyki, tak, żeby polskość kojarzyła się młodym z czymś fajnym, a nie wspomnieniami babci, jak to było przed wojną. Pisząc o promocji polskiej kultury, należy zaznaczyć, że powinna być ona atrakcyjna dla młodego odbiorcy. Znacznie większą rolę odegrać mogą piosenki Zenka Martyniuka niż wiersze Adama Mickiewicza.

 

Obecność polskich księży na Kresach i odróżnianie się od sąsiadów religią jest jednym z największych atutów, którymi dysponujemy, parafie pozwalają zachować tożsamość, prowadzić życie narodowe. Jednak i tutaj mamy bardzo istotne problemy – po pierwsze poziom laicyzacji społeczeństwa w krajach byłego ZSRR jest jeszcze wyższy niż w Polsce, a działalność księży dociera jedynie do osób praktykujących. Osobiście poznałem także potomków Polaków z Ukrainy, których dziadkowie po wojnie przyjęli obrządek grekokatolicki. Dzisiaj te osoby mimo świadomości swojego pochodzenia uważają się za Ukraińców. Jednak to właśnie Kościół stanowi najlepszy punkt zaczepienia.

 

Oczywiście my niczego za Kresowian nie zrobimy. Możemy pomagać w pozyskiwaniu funduszy, dzielić się doświadczeniami z działalności społecznej, nagłaśniać w Kraju ich problemy. Możemy także w miarę możliwości wyjechać na jakiś czas na wolontariat. Ale przede wszystkim wzbudzić u nich chęć działania, poczucie że ma to sens. To Kresowiacy muszą chcieć działać u siebie, tak jak czyni to choćby Wileńska Młodzież Patriotyczna. I najważniejsze – my możemy tylko wspierać polskie organizacje na Kresach, nawet musimy to robić, ale nie zapominajmy, że to tacy sami Polacy jak my, a nie ciemny lud, któremu trzeba wszystko pokazać, narzucić własny punkt widzenia i czuć się lepszym. O wiele ważniejsze powinno być dla nas powstawanie i działanie organizacji Polaków na Kresach, niż to czy będą one narodowo-radykalne.

 

Jedyną dziedziną w której Konfederacja, a raczej będący w niej RN-owcy, się nie kompromituje, jest przypominanie o Polakach na Wschodzie, duży wpływ na to ma Kresowe pochodzenie Roberta Winnickiego czy Krzysztofa Bosaka. Jeżeli obecność tego tworu na Wiejskiej ma jakiś sens, to jest nim wywieranie presji na rząd PiS, żeby upominał się o prawa Polaków na Wschodzie.

 

Osobne słówko należy się szowinistycznemu podejściu reprezentowanemu przez dużą część tak zwanych „neoendeków”. Pisanie o „UPAdlinie” i nazywanie każdego Ukraińca banderowcem, jest nie tylko skrajnie niedojrzałe i niepoważne, ale przede wszystkim szkodliwe. Szkodliwe także dla Polaków na Kresach, to oni będą ofiarami animozji.

 

Wielu zarzuca „Szturmowi”, że bardzo rzadko pojawia się u nas tematyka Kresowa. To prawda, jednak nie należy się tutaj dopatrywać złej woli z naszej strony – każdy pisze na tematy, które są mu najbliższe, w których ma najwięcej do powiedzenia. Kresy były, są i będą bardzo ważne, tego nikt normalny nie kwestionuje. To, że nie traktujemy sąsiednich narodów jak wrogów, nie sprawia, że wyrzekliśmy się własnego. Dobre relacje z sąsiadami mogą tylko pomóc Polakom na Kresach, z kolei szowinizm i awanturnictwo jedynie im zaszkodzi. Działajmy mądrze i pamiętajmy kto jest teraz gospodarzem w Wilnie czy Lwowie i ustala tam zasady. Jednocześnie należy odróżnić głupi szowinizm od potrzebnej stanowczości, której mamy prawo wymagać od państwa w kwestii upominania się o prawa Polaków na Litwie.

 

Zatytułowałem ten tekst „Ocalić Kresy”, bo rzeczywiście po kilkudziesięciu latach w Związku Radzieckim i trzydziestu programowego udawania przez III RP, że ich nie ma, tamtejszym Polakom grozi wynarodowienie. Jeżeli na Kresach nie powstaną duże i prężnie działające polskie organizacje społeczne  i kluby sportowe, a polska tożsamość i kultura nie staną się modne. Problem w tym, że dla dzisiejszego Polaka zamieszkałego w Kraju, jeżeli nie ma on Kresowych przodków, tereny za Bugiem są czymś bardzo odległym, abstrakcyjnym. Jeżeli rzeczywiście chcemy skutecznie wspierać polskie organizacje w Wilnie, Grodnie, Lwowie czy Żytomierzu, musimy najpierw wzbudzić zainteresowanie problemem wśród Polaków w Polsce (także nacjonalistów), przemodelować współczesny patriotyzm tak, aby obejmował on także ziemie na Wschodzie, kulturę i tradycje Kresów. Tylko wtedy będzie możliwe wywieranie presji politycznej w sprawach polskich szkół na Litwie czy pisowni nazwisk, a także realne wsparcie finansowe z Kraju dla organizacji Polaków na Kresach. Zadanie arcytrudne, bo musimy przy tym uniknąć tak często  pojawiającego się szowinizmu i rewizjonizmu. Jednak konieczne, bo aktualnie przegrywamy Kresy na całej linii frontu i wkrótce będzie za późno.

  

Celem tego artykułu nie było podawanie gotowych rozwiązań, a skłonienie do refleksji, wywołanie dyskusji na temat skutecznego wsparcia Polaków na Kresach i zapobiegania wynarodowianiu.

 

Maksymilian Ratajski