Maksymilian Ratajski - Skuteczność

Koronnym argumentem zwolenników drogi obranej przez Roberta Winnickiego jest rzekoma „skuteczność” prowadzonej przez niego polityki – dzięki Konfederacji tak zwana „ideowa prawica” znalazła się w Sejmie, a bez niej RN znowu zdobyłby w wyborach jeden procent głosów. Z tym akurat nie ma co dyskutować, natomiast zastanówmy się czym rzeczywiście jest skuteczność w narodowej działalności.

 

Zacznijmy od tego, że żyjąc w demokracji parlamentarnej wielu tak zwanych antysystemowców zbyt dużą wagę przywiązuje do miejsca w Sejmie: to ono ma być najważniejszym celem, któremu należy podporządkować wszystko inne. Zwieńczeniem działalności mają być wybory, które w końcu przyniosą upragnione przekroczenie progu i w efekcie mandaty. Brak sejmowej reprezentacji oznacza degradację do roli planktonu, porażkę. Skoro więc Konfederacja wprowadziła na Wiejską jedenastu posłów, okrzepła i staje się coraz poważniejszą siłą to znaczy, że jej utworzenie i dalsze trwanie było słuszne, a krytyka to „sranie we własne gniazdo”. No cóż, RN nigdy nie był z mojej bajki, a koliberalizm od lat uważam za jednego z głównych wrogów nacjonalizmu, więc nie bardzo rozumiem o jakie „własne gniazdo” chodzi.

 

Skoro polityka Roberta Winnickiego jest taka skuteczna to proszę o konkrety. Co udało mu się dzięki niej osiągnąć? Od utworzenia RN? Nic. Owszem – dwa razy dostał się do Sejmu. Za pierwszym z list pewnego muzyka. Jak wszyscy wiemy, pozostali posłowie wywodzący się z RN bardzo szybko go opuścili. Jedyne czym zasłynął jako poseł to projekt zaostrzenia niesławnego artykułu 256 kodeksu karnego. Minęły 4 lata i Konfederacja wprowadziła 11 wybrańców ludu, w tym pięciu z Ruchu Narodowego. Tylko co z tego? Nic. Jaką narracje reprezentuje Konfederacja? Koliberalną, z lekką nutką patriotycznej retoryki. Jaki jest wpływ posłów wywodzących się z RN na kształt debaty publicznej w Polsce? Żaden. Jakie ważne z narodowego punktu widzenia ustawy udało się wprowadzić dzięki narodowcom z Konfederacji? No dobra... Żartowałem. Jakie korzyści z obecności na Wiejskiej Konfederacji odniósł szeroko pojęty ruch nacjonalistyczny? No właśnie – żadnych.

 

Roberta Winnickiego poznałem osobiście prawie dekadę temu, do jego ulubionych sformułowań należały te „niezależności i podmiotowości narodowców”, z dzisiejszej perspektywy brzmi to śmiesznie, ale kiedyś powtarzał te słowa niemal bez przerwy. RW był bardzo dobrym prezesem organizacji młodzieżowej, tego nie neguję! Odrodzenie MW, czy Marsz Niepodległości to w dużej mierze jego zasługa (dokładniej rzecz ujmując współpracy MW i ONR, a także ogólnie dobrego dogadywania się różnych środowisk nacjonalistycznych i sprzyjającej koniunktury). Byłem członkiem Młodzieży Wszechpolskiej przez kilka lat i prezesurę Roberta pamiętam z perspektywy działacza, co więcej mogę ją porównać z następcami i na tym tle wypada ona wręcz rewelacyjnie. Natomiast, istnieje pewna, bardzo duża, różnica między przewodzeniem organizacji młodzieżowej, a byciem liderem w dorosłej polityce – RW uwierzył w swój geniusz i nieomylność, makiawelistyczne zdolności, tymczasem Ruch Narodowy od początku stanowił po prostu parodię, wszyscy pamiętamy burdel przy kolejnych wyborach i analfabetę po podstawówce jako kandydata na prezydenta (ów osobnik zresztą nigdy nie był narodowcem). Bardzo szybko porzucono Ideały, a w ich miejsce pojawiły się marzenia o byciu politykami – wystarczy wspomnieć odcinanie się od radykałów czy haniebną deklarację antyrasistowską.

 

Przede wszystkim czas w końcu zrozumieć, że kilku posłów nie ma na nic wpływu, prawdziwa walka toczy się o rząd dusz. Z pełną odpowiedzialnością mogę dziś powiedzieć, że mając do wyboru osiemdziesięciu posłów, lub silne narodowe media, wydawnictwa, organizacje pozarządowe, ale bez reprezentacji parlamentarnej – bez wahania wybrałbym to drugie. Także wówczas, gdyby tych osiemdziesięciu posłów miałoby wejść do koalicji rządowej. Dlaczego? Od pięciu lat Polską rządzi centroprawica, tymczasem myślenie ogółu społeczeństwa zdecydowanie skręciło w stronę liberalnej lewicy. Co najbardziej wpłynęło na myślenie Polaków w ostatnich latach? Czarny protest!

 

Najbardziej potrzebujemy sprawnie działających mediów, wydawnictw i think tanków, budowania narracji, umiejętności mobilizowania ludzi (którą w ostatnich latach kompletnie straciliśmy). Musimy umieć docierać z naszymi poglądami do jak najszerszego grona odbiorców. Szerzej pisałem o tym w tekście „O nacjonalistyczną narrację”[1].

 

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że aby mieć wpływ na politykę państwa potrzebna jest silna reprezentacja parlamentarna, żyjemy w państwie demoliberalnym – czy nam się to podoba czy nie. Tylko, że Konfederacja w żaden sposób tej roli nie spełnia, co więcej – nigdy nie miała takiego celu. Jest to twór koliberalny, który od poprzednich partii Korwina różni się jedynie nieco bardziej patriotyczną retoryką i obecnością działaczy RN.

 

Przypomnę, że przed kilku laty był moment, kiedy środowiska narodowe działały skutecznie. Dekadę temu rozpoczął się renesans nacjonalizmu, no może to określenie trochę przesadzone, bo niestety zabrakło trwałych fundamentów, ale była moda dzięki Marszowi Niepodległości, który wtedy jeszcze miał jakąś treść, lawinowo rosła liczba działaczy. Wśród młodych ludzi mile widziane było mówienie o patriotyzmie, obronie Europy przed islamizacją, walce z komuną, husarii, Wyklętych, wszystko to dziecinne i podlane wolnym rynkiem. Ale było! Dzisiaj o takim klimacie możemy tylko pomarzyć. Koncertowo spieprzyliśmy  to na co tak ciężko pracowaliśmy. W sumie nie dziwię się, że wielu pierwszoplanowych postaci z tamtych lat już z nami nie ma.

Istotnym czynnikiem, który utrudnia skuteczne działanie jest skłócenie środowiska narodowego, po atmosferze z lat 2011-13 pozostały tylko wspomnienia – dzisiaj drugi nacjonalista jest często większym wrogiem od antify. Dzisiaj trudno nam nawet znaleźć prelegentów na jakąkolwiek konferencję bo wszyscy nienawidzą wszystkich. Szowinizm organizacyjny, głupie wojenki, ciągłe czepialstwo, przekonanie o własnej wyjątkowości – to wszystko nas niszczy. Jednak dalej w to brniemy – ten zarzut kieruję do wszystkich części naszego środowiska. Choć określenie środowisko już dawno przestało być aktualne przez mnogość podziałów i palenie wszystkich możliwych mostów.

 

Janusz Korwin-Mikke mimo klęsk ponoszonych w kolejnych wyborach jest ogromnie skuteczny na płaszczyźnie ideowej. Można i trzeba się śmiać z kolejnych wyskoków pana w muszce, z tego, że sam już nie wie, ile w swoim życiu założył partii, ale trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, jak wielkie piętno odcisnął na poglądach ludzi dorastających w III RP, wpływ korwinizmu na młodzież wzrasta wraz z upowszechnieniem mediów społecznościowych. Narracja guru polskich liberałów jest skrajnie prymitywna (my z kolei nie mamy żadnej), podobnie zresztą jak jego poglądy, ale warto się przyjrzeć metodom docierania z przekazem do ludzi, bo z jakiegoś powodu jest on w tym bardzo skuteczny.

 

Kiedy uznam, że to co robimy w Szturmie jest skuteczne? Zacznijmy od tego, że nasza działalność już przynosi pewne rezultaty – pismo jest czytane przez spore grono nacjonalistów wpływając na ich postrzeganie świata, formację ideową, to duży sukces. Od ponad pięciu lat regularnie wychodzi pismo, które doczekało się wiernego grona czytelników, jest istotnym elementem narodowego grajdołka.

 

Oczywiście tyko idiota popadałby w samozachwyt. Szturm regularnie czytany przez tysiące ludzi, często cytowany jako głos polskiego nacjonalizmu, wpływający na sposób myślenia sympatyków: to wszystko brzmi bardzo ambitnie, wręcz nierealnie w chwili obecnej, ale już pewien argentyński lekarz powiedział „bądźmy realistami – żądajmy niemożliwego”, mimo że delikatnie mówiąc nie jest nam z nim po drodze, to trzeba mu w tym wypadku przyznać rację. Człowiek ambitny, idealista musi patrzeć na świat realnie, ale wierzyć, walczyć, żądać tego co wydaje się niemożliwe. Tylko wtedy można coś osiągnąć, zbudować. Zadowalając się małymi sukcesami szybko zaczyna się cofać.

 

Zastanawiając się nad wydarzeniami ostatniej dekady widzę jeden najważniejszy błąd naszego środowiska, kiedy ostatecznie przegraliśmy walkę o rząd dusz – pierwszy czarny protest. Wtedy podobnie jak prawica okazaliśmy się strasznie bierni, lewica liberalna zaś zyskała wiatr w żagle i odniosła swoje największe w III RP zwycięstwo zmieniając poglądy olbrzymiej części społeczeństwa,  ostatnie lata przyniosły przecież także powszechną akceptację dla tęczowej zarazy, czy kolorowej imigracji – to wszystko jest efektem olbrzymiego sukcesu czarciego protestu! Ogromna mobilizacja jaka mu towarzyszyła powinna być sygnałem alarmowym dla nas wszystkich, to właśnie wtedy straciliśmy jedyny nasz bastion czyli ulicę. Należało iść na wojnę. Słowo użyte tutaj nieprzypadkowo. Nie chodzi tylko o kwestię obrony życia (tylko i aż bo jest ona ogromnie ważna), ale o rząd dusz w społeczeństwie. Polacy dalej głosują na centroprawicę, ale ich myślenie jest już zupełnie lewicowo-liberalne.

 

Maksymilian Ratajski

 

[1] http://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/975-maksymilian-ratajski-o-nacjonalistyczna-narracje