Filip Waligórski - „Uległość” Michela Houellebecqa. Czy islam to nadzieja dla Europy?

W ostatnim czasie postanowiłem zabrać się za ponowną lekturę tytułowej książki, która już za pierwszym razem wywarła na mnie duże wrażenie. Okazało się, że w „Szturmie” pozycja ta nie była jeszcze recenzowana, więc z chęcią się do to tego zabrałem. „Uległoś” okrzyknięta na zachodzie pozycją islamofobiczną, która miała straszyć islamizacją Europy, jest de facto jedną wielką pochwałą owej potencjalnej islamizacji, jednak bynajmniej nie z pozycji multikulturowych eurokratów, a raczej zgorzkniałych, przesiąkniętych poczuciem klęski, nacjonalistów.

Fabuła powieści rozgrywa się w 2020 roku w przygotowującej się do wyborów prezydenckich Francji. Główny bohater to wykładowca akademicki w średnim wieku, z jak to często bywa w liberalnych społeczeństwach brakiem życia osobistego. Romansuje z o połowę młodszą Żydówką i łudzi się, że z owej relacji może wyniknąć w przyszłości poważny związek. W międzyczasie dochodzi do pierwszej tury wyborów prezydenckich, w których triumfują Marine Le Pen i kandydat Bractwa Muzułmańskiego Ben Abbes, temu drugiemu udaje się zdobyć poparcie socjalistów i w ostateczności wygrać drugą turę, doprowadza to do szeregu zmian. Abbes obsadza swoimi ludźmi najważniejsze dla siebie resorty, w tym ministerstwo edukacji, które uważa za kluczowe, gdyż jego celem jest muzułmańska rewolucja kulturowa. Nie jest to jednak rewolucja prowadzona wbrew europejskości, a raczej próba syntezy politycznego islamu i tego, co z cywilizacji europejskiej jeszcze do uratowania. Z przestrzeni publicznej znika nagość i natrętna seksualizacja. Szkolnictwo zostaje sprywatyzowane i oddane do dyspozycji muzułmańskim i katolickim wspólnotom religijnym. Państwo wycofuje się z szerokiej polityki społecznej i dokonuje debiurokratyzacji. W zamian wdraża ono system gospodarczy bliski dystrybucjonizmowi, czerpiący z myśli Gilberta Chestertona, gospodarki opartej o rodzinne przedsiębiorstwa, redystrybucja finansowana jest ze ściąganego tradycyjnego islamskiego podatku od nadwyżki indywidualnego majątku zamożniejszych obywateli. Co pozwala zapewnić środki do życia najbiedniejszym obywatelom. Gospodarka rozwija się także dynamicznie dzięki inwestycjom saudyjskich i kKatarskich oligarchów, którzy po prywatyzacji szkolnictwa wykupili min. Sorbonę, której to pracownikiem był główny bohater. Abbes zabiera się także za tworzenie wielkiego projektu geopolityczno-cywilizacyjnego, a mianowicie Nowego Muzułmańskiego Imperium Rzymskiego. Do Unii Europejskiej zostają przyjęte wszystkie państwa arabskie Morza Śródziemnego, najważniejsze instytucje UE przeniesione zaś do Rzymu i Aten. Z Francji masowo uciekają Żydzi, w tym także kochanka głównego bohatera. W okresie wyborów i po nich dochodzi do wyjścia z podziemia Ruchu Identytarystycznego i rozpętania przez niego beznadziejnej w skutkach wojny rasowej, z której nie wynika nic poza najprawdopodobniej śmiercią lub uwięzieniem jej prowokatorów. Bohater opuszcza w tym okresie Paryż,  odchodzi z uczelni i udaję się na południe Francji, gdzie eksperymentuje z życiem zakonnym i próbuje przekonać się do nawrócenia na katolicyzm, w którym odnaleźć mógłby on duchowe szczęście i porządek, których brak coraz mocnej zaczyna odczuwać. Próby te spełzają jednak na niczym, przez zbyt ascetyczny tryb życia mnichów. Po powrocie do Paryża bohater dowiaduje się o śmierci rodziców którzy (typowo dla zgniłej Europy) rozstali się już dawno i z którymi nie widział się od zamierzchłych czasów. Bohater żyje na znośnym poziomie za emeryturę przyznaną mu po odejściu z Sorbony, nowe władze upominają się jednak o środowiska intelektualne i oferują mu podjęcie pracy początkowo w jednym z pism naukowych, a następnie powrót na Sorbonę, jedynym warunkiem jest jednak konwersja bohatera na islam. Ukształtowany przez laicki, liberalny świat nie jest on do tego skory, jednak widząc jak funkcjonuje nowe prawo religijne, w którym jego samotni zlewaczali koledzy w średnim wieku rozpoczynają życie rodzinne, zaczyna się uginać. Do ostatecznego złamania jego oporów oddelegowany zostaje Robert Rediger, były Identytarysta, Rektor Sorbony zainspirowany Nietzschem i Guenonem i umiejętnie łączący ich myśl z politycznym islamem. Jest on godną uwagi i głęboką postacią, od najmłodszych lata poszukiwał on Boga i prawdy o świecie, co początkowo pchnęło go w stronę ruchów narodowych, które jak po czasie twierdził nie mogły nic zdziałać gdyż były zbieraniną niepoprawnych intelektualistów o często sprzecznych wizjach. Islam zaś pozwolił mu na odnalezienie życiowej harmonii, poza tym był mu bliższy jako pasjonatowi Nietzschego, gdyż dostrzegał w nim tzw. „Religię męską”. Ambitny Rediger pnie się po szczeblach kariery i pod koniec przedstawionej nam historii zostaje Ministrem Spraw Zagranicznych, inny były Identytarysta i kolega Redigera zajmuje zaś stanowisko premiera muzułmańskiej Belgii. Wracając jednak do sedna, Redigerowi poprzez zarówno przekonanie bohatera do słuszności islamu, argumentami jakoby ten był naukowo najbardziej logiczny, a także rzucenie mu haczyka w postaci perspektywy szczęśliwego życia rodzinnego, skłania bohatera do konwersji na islam, która jest ostatnią sceną rozgrywającą się w książce.

Chciałoby się rzucić Korwinowskim –„przyjdą muzułmanie i zrobią porządek”.

Pora odpowiedzieć jednak na zadane w tytule pytanie. Czy islam tak barwnie opisany w jakże urzekającej powieści Houellebecqa może być dla nas Europejczyków źródłem nowych sił? Radykalnym, jednak potrzebnym nam zastrzykiem tradycji? Otóż owszem, może, problem jednak w tym, że islam sam powoli zaczyna popadać w kryzys, za kilkanaście lat czekają go poważne turbulencje, w przeciągu 10 ostatnich lat liczba wyznawców Allaha wśród najmłodszych grup wiekowych w państwach arabskich spadła o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt procent, na połowę XXI wieku prognozuje się także kryzys demograficzny w państwach arabskich, a nawet skrajnie wahabicka Arabia Saudyjska liberalizuje swoje prawo religijne, co raczej nie pomoże jej w zachowaniu harmonii kulturowej. Mocno kontrastuje to z jednym z artykułów książkowego Redigera, w którym podkreśla on dorobek i siłę cywilizacji Chińskiej i Indyjskiej, jednak uważa że upadną one w końcu przez brak silnych podstaw duchowych, nie zwraca jednak uwagi, że wciąż laicyzujący się islam najprawdopodobniej czeka to samo. Wygląda więc na to, że ratunku dla naszej konającej Europy nie ma co szukać nawet w muzułmańskiej terapii szokowej. Jesteśmy skazani na siebie, a obce żywioły konają równolegle z naszym. Najlepszym podsumowaniem tego tekstu będzie więc jakże trafny cytat niezastąpionego Leona Degrella „Rewolucja duchowa albo bankructwo epoki”. A owej rewolucji nie dokona nikt za nas, odpowiedzialność za przyszłość Europy spoczywa w naszych rękach, w naszych rękach spoczywa wyznaczenie trasy, którą ta w przyszłości będzie mogła podążyć, podołajmy więc wyzwaniu epoki i wybierzmy dobrze.

 

Filip Waligórski