Kazimierz Jaskanis - Polska archeologia. Studium nadziei i patologii

            Cofnijmy się do lat 50 i 60 XX wieku.  Władze komunistyczne stawiają jedyną słuszną tezę- tak zwane „Ziemie Odzyskane” były od zawsze słowiańskie i basta. Jak to z tezami bywa, trzeba je podeprzeć materiałem dowodowym uzyskanym w wyniku badań. I tu zachodzi „przewrotna odwrotność”, iż badania robi się pod z gór założoną tezę, a jeśli fakty nie zgadzają się z jedynymi słusznymi założeniami, tym gorzej dla faktów. Z namaszczeniem i błogosławieństwem „ludu pracującego miast i wsi” ruszają badacze z uniwersytetów, muzeów i prowadzą badania archeologiczne na szeroką skalę. Te wykopaliska przejdą do historii jako Badania Millenialne, mające uczcić 1000 lat Państwa Polskiego (wszak nie Chrztu, bo tak nie wypada). Oczywiście udowodnią to co mają udowodnić a władza ludowa ma to czego oczekiwała.  Można by rzec- nihili novi, wszak większość systemów totalitarnych podpierała się archeologią jako narzędziem do budowania „prawdy”. Nie inaczej było w Niemczech Hitlera, gdzie szukano dowodu na aryjskość i germańskość ziem na Wschodzie (dokładnie tych samych, gdzie kilkanaście lat później stwierdzi się ich „prasłowiańskość”). W ZSRR z kolei badaczy sowieccy odkryją, że komunizm panował już w paleolicie (starsza epoka kamienia) a wikingowie żyjąc na Islandii, zbudowali niemalże pierwszy Związek Radziecki. Jednakże w tym oceanie politycznej głupoty, byli ludzie inni. Ci, którzy chcieli badać, a nie pisać eseje pod dyktando władzy. Spryt oraz rozsądek pozwoliły, wnieść prócz propagandy, bardzo wiele istotnych wyników badawczych, które przyczyniły się do poznania początków państwowości w Polsce. Pisze o tym, by pokazać, czym archeologia jest i może być.  Jak ważnym narzędziem społecznym i socjotechnicznym jest ta nauka, można się było przekonać właśnie z historii.

            Niniejszy tekst jest wynikiem moich wieloletnich doświadczeń w tym zawodzie, oraz refleksją nad stanem polskiej archeologii. Chciałbym, żeby pozwolił zrozumieć ludziom spoza środowiska archeologicznego na poznanie wewnętrznej sytuacji tegoż, z jednoczesnym obostrzeniem, iż jest on jednak subiektywnym spojrzeniem na pewne aspekty i dosyć pobieżnie traktuje temat. Z drugiej strony, moja ocena jest oparta na faktach, szerzej nie znanych przeciętnemu Polakowi,  stąd też potrzeba tego tekstu. Jest on wynikiem moich przemyśleń i doświadczeń zawodowych, jak już wspomniałem,  i trzeba liczyć się z tym, że inni mogą te same zagadnienia postrzegać zupełnie inaczej. Nie mniej z moimi poglądami nie raz dzieliłem się w wewnątrz środowiska i było ono w dużej mierze zgodne z tym co ludzie z niego myślą faktycznie. Nie padną tu nazwy, ani nazwiska. Wiele rzeczy pozostawię w domyśle, ale chcę by każdy z tego tekstu wyciągnął własne wnioski, licząc naiwnie że wywoła to potrzebną dyskusję.

             Czym zatem jest archeologia? I tu już nie ma zgodności, bo co szkoła to inna definicja. Dla jednych to nauka pomocnicza archeologii, dla innych to dział antropologii. Jeszcze inni postrzegają ją jako niezależną dziedzinę nauki. Moim zdaniem najlepiej ją zdefiniować jako interdyscyplinarną dziedzinę nauki, zajmującą się badaniem przeszłości ludzkości, społeczeństw czy jednostek ludzkich, na podstawie znalezisk kultury materialnej, pozyskiwanych w wyniku badań archeologicznych. Archeologia  ponadto opisuje relacje społeczne, kulturę duchową oraz rozwój społeczno-cywilizacyjny. Archeologia korzysta pełnymi garściami z historii, antropologii, numizmatyki, geologii, geodezji, informatyki, epigrafiki, lingwistki oraz wielu, wielu innych dziedzin. Wieloletni badacze niejednokrotnie są nie tylko „ekspertami od starych garnków”, ale znają kilka języków obcych, są ekspertami z geologii i geodezji oraz są wielozadaniowymi fachowcami, za którymi stoi praca w terenie i/lub jednostkach badawczych.

             Archeologię kończy obecnie stosunkowo niewielu absolwentów, z racji niżu demograficznego, choć jeszcze 10 lat temu tendencja była odwrotna.  5-letnie studia, prócz zdobycia dyplomu oferują bezpłatne praktyki zawodowe w trakcie trwania studiów oraz możliwość zdobycia specjalizacji np. egiptologia, archeologia śródziemnomorska czy pradziejowa. De facto z czasem archeolog terenowy nie ogranicza się do jednej tylko specjalizacji. Ukończenie archeologii plus 12 miesięcy udokumentowanych praktyk terenowych, pozwalają na samodzielne prowadzenie badań (o podstawie prawnej wspomnę w dalszej części). Faktycznie, po studiach są możliwe dwie ścieżki kariery. Albo w sektorze prywatnym, albo państwowym.

Przyjrzyjmy się obu wariantom:

W pracy państwowej archeolog jest zatrudniony w muzeum, na uczelni lub w fundacji (które są często formą mieszaną z prywatnym biznesem). Pracuje wtedy jako wykładowca, badacz uczelniany, rozbudowując swój aparat wiedzy i zdobywający kolejne stopnie naukowe. Z drugiej strony może on pracować na misjach zagranicznych, prowadzonych przez obce jednostki badawcze. Archeolodzy też pracują w muzeach oraz w jednostkach Polskiej Akademii Nauk.

W przypadku sektora prywatnego istnieje szereg możliwości. Od założenia własnej firmy i prowadzenie badań przedinwestycyjnych po drogę „wolnego strzelca”, szukającego zleceń od jednych badań do drugich, także za granicą. Obie te ścieżki posiadają pewne zalety. Pierwsza z nich to niewątpliwie stałość zatrudnienia i stabilne zarobki oraz jasno określona ścieżka rozwoju. W drugim przypadku to szeroka możliwość wyboru zatrudnienia oraz stosunkowo dobre zarobki przy doborze pracy zgodnie ze swoimi preferencjami. Jednak, jak to mówił Ryszard Ochódzki „nie pozwólcie by wam plusy przysłoniły minusy” a ich jest bardzo dużo. Stąd też musimy przejść do zagadnień patologii żrących ten zawód. Zacznijmy od prawa.

             Podstawą pracy archeologów jest ustawa o ochronie zabytków i dziedzictwa narodowego z 23 lipca 2003 roku. Zdefiniowała ona pojęcie stanowiska archeologicznego, zabytku oraz form ich ochrony oraz zasady funkcjonowania zawodu archeologa. W samym środowisku jest ona krytykowana za zbyt lakoniczne definicje, dające możliwości do nadinterpretacji oraz zbytnią kumulację władzy wojewódzkich konserwatorów zabytków, którzy praktycznie są samowładczy i brak jest standardu zarządzania oraz kontroli nieprawidłowości w każdym z województw. Przykładowo w województwie A konserwator wpisuje do rejestru stanowisk archeologicznych okopy z I Wojny Światowej a w województwie B uznaje je za „zbyt współczesne” i pozwala na ich miejscu postawić na przykład parking. Przypomnijmy, że w województwie A i B obowiązuje ta sama ustawa.

        Niesprawiedliwością jest także to, że badacze muszą dostosować metodykę prac do „zaleceń konserwatorskich” czyli często niepraktycznych, nielogicznych i utrudniających pracę nakazów. A te są podyktowane szerokim uprawnianiami konserwatorów, mogących bardzo łatwo uprzykrzyć życie komuś, kogo po prostu nie lubią a przymknąć oko na partaczenie pracy, przez badacza, który jest w dobrych relacjach z nimi. Ostatnia nowelizacja ustawy, dała jeszcze większe uprawnienia konserwatorom, którzy mogą nałożyć nawet kary finansowe za źle prowadzone badania. Jednakże, oni sami za źle podejmowane decyzje i doprowadzenie do zniszczenia stanowiska w wyniku, nieprawidłowego opiniowania, są faktycznie bezkarni. W Krakowie konserwator zezwolił na budowę osiedla na cmentarzysku średniowiecznym w okolicach Wawelu, podczas gdy w Warszawie pieszczono się nad PRLowskimi budynkami z żelbetu czyli „nowymi zabytkami”. Do tego wszystkiego dochodzi typowy bałagan urzędniczy, długie czekanie na wnioski oraz tona dokumentacji, niezbędne do uzyskania pozwoleń. Z ciekawych przykładów absurdów wymienię nakaz sięgnięcia do raportu z badań przy opracowaniach jednego stanowiska. Co ciekawe ten raport miał być właśnie u konserwatora, ale zniknął podczas przeprowadzki urzędu. Mistrz Bareja by się uśmiał.

             Kolejnym problemem jest kolesiostwo. Każdy marzy o pracy na etacie i to w swoim wyuczonym zawodzie. Zwłaszcza, gdy dana posada daje pewne możliwości dodatkowego zarobku. Tak jest i w wyjazdach na lukratywne misje zagraniczne, etatach w fundacjach, wielu badaniach czy w muzeach. Niby są organizowane przetargi, niby są konkursy z wyśrubowanymi wymogami, ale koniec końców stanowisko zajmuje ten kolega, ten znajomy. Co z tego, że nie spełnia wymogów? Nauczy się w trakcie. Częstym patentem, bardzo widocznym przy „projektach unijnych” jest rozpisanie konkursu na stanowisko. W wymogach podaje się wyśrubowane kryteria (wcale nie konieczne przy danej posadzie), które dziwnym przypadkiem spełnia tylko jedna osoba. I ta osoba, oczywiście przypadkiem, dostaję tę posadę. Proste?

             Gdy mówimy o nieprawidłowościach, to ich królem są pieniądze. Jak w każdej dziedzinie, to one stanowią paliwo do jej rozwoju. Nie inaczej jest w archeologii, która należąc do dziedziny z zakresu kultury, jest na szarym końcu fundusz państwowych. Jeśli ktoś się spyta o zarobki pracownika muzeum archeologicznego, to albo da ci po mordzie, albo się rozpłacze. Kapitalizm zdegradował tych ludzi- wykształconych, którzy zamiast budować kariery w międzynarodowych korpo stanęli na czele obrońców naszego dziedzictwa narodowego, poświęcając swoje życie tej niewdzięcznej pracy. Polska odwdzięczyła im się najniższą krajową. Najlepiej to ilustruje zeszłoroczny protest „Solidarności” pracowników jednostek muzealnych, pod jakże wiele mówiącym hasłem „Dziady kultury”. Nie lepiej jest na uczelniach; młodzi naukowcy muszą pracować na zasadzie „podaj-przynieś” dla starszych profesorów, a zamiast zajmować się nauką, wiele czasu poświęcają na pozyskiwanie funduszy na badania z grantów. Czu muszę mówić jaki wyścig szczurów oraz zawiść wywołują owe „polowania na fundusze”? Ostatnio widziałem jednego z młodych archeologów, który dodał zbiórkę funduszy na wykopaliska w ramach jednego z portali croudfundingowych. Czy to już nie jest zejście do poziomu żebractwa i degradacji zawodu?

            W sektorze prywatnym nie jest lepiej. Tu królują umowy o dzieło, w najlepszy razie umowy-zlecenie. Brak jest stałości zatrudnienia i trzeba od „fuchy do fuchy” jeździć. Cały rok w terenie. O rodzinie czy czasie wolnym zapomnij. Owszem, pieniądze bywają tu naprawdę w porządku. Tylko nie są często wypłacane na czas, bo „jeszcze nie dostali” i problemy robią się w gruncie podobne jak w polskiej budowlance. Nie można tu też nie wspomnieć o przetargach. Prywatne firmy, biorące udział w badaniach, które wedle ustawy muszą być przeprowadzone przed budową drogi, osiedla itd. (jeśli jest naniesione tam stanowisko archeologiczne), muszą przystąpić do przetargu w przypadku zleceń państwowych. A tak się składa, że największym zleceniodawcą jest Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad. I oni ustanowili własne kryteria rozliczeń, wedle skomplikowanych czynników typu rodzaj gleby, datowanie znalezisk czy obszar badań. Głównym czynnikiem, który pozwala wygrać przetarg jest najniższa cena. Nie da się jednak robić dobrej archeologii bez pieniędzy. Więc, albo płaci się mało pracownikom (ci zaczynają już zmienić firmy i wjeżdżać do Niemiec za pracą na tym samym stanowisku), albo wykonuje się prace po łebkach. Cierpi na tym jakość pracy oraz wyniki badań. No ale Janusz przedsiębiorca, nie będzie dawał wyższych stawek, grunt to po taniości. Kosztem ludzi i pracy, grunt by sam miał na majonez, którym sobie tłusto oblecze sarmackiego wąsa. Bo jego pracownik będzie pracował po 14 godzin dziennie, także w soboty, by wyrobić te 3 tysiące złotych za miesiąc. Najlepsi już wyjeżdżają, w Niemczech płaci się bardzo dobrze a pracy jest od groma w archeologii. Przynajmniej tam cenią polska naukę, o zgrozo.

             Bolączką profesji jest niewątpliwie polityka. Pewien znany archeolog, z tytułem profesora na pewnej uczelni postanowił wystartować na stanowisko rektora. Jednakże, władze podjęły decyzję, iż wpierw kandydaci muszą wykazać, że nie byli współpracownikami służb PRL. No i profesor musiał zrezygnować. Wciąż niestety uczą wykładowcy o wątpliwej przeszłości, a swój stosunek do pracy, oraz sposób myślenia rodem z poprzedniego systemu przekazują dalej, młodszym. Wolą wybierać na asystentów miernoty, byle te wierne i niezbyt ambitne, przypadkiem ich nie przeskoczyły. Nie lepsi są naukowcy, który ostatni artykuł opublikowali jeszcze za Jaruzelskiego, ale korzystny układ gwiazd pozwolił im nadal siedzieć na uczelni i od czasu do czasu tylko prowadzić zajęcia dla studentów. Te żywe skamieliny blokują miejsca ludziom młodym, ambitnym i z pomysłami. Choć z nimi to też różnie bywa. Jak już wspomniałem, iście korporacyjne zasady typu walka o każdy grosz, wyścig szczurów i podkładanie sobie świni jest już wręcz dobrym obyczajem. Co sprytniejsi interesują się Gender Studies i pozyskują pieniądze na bzdurne badania z góry założoną tezą (patrz akapit o badaniach nazistowskich i komunistycznych) pokroju „roli kobiety i matriarchatu w społecznościach epoki brązu w Grecji”. Brzmi pięknie, pieniądze na to są, unia daje, naukowiec będzie mieć brzuszek syty. Tylko szkoda, że jakość badań będzie z tego tytułu byle jaka. Młoda archeolożka, głosująca na partię Razem i jeżdżąca na lukratywne granty to chyba wymowny obraz tego zjawiska.

             Nie brakuje skostniałych instytucji typu PAN (złote dziecko epoki stalinizmu), który jest przechowalnią starszych badaczy; zatrudnia ona często ludzi na 1/ 4 etatu za oszałamiające 700 zł miesięcznie. To uczy kombinowania, oraz cwaniactwa. Nikt nie weryfikuje jakości pracy niektórych naukowców, gdyż swój kryje swojego i tworzy się obieg zamknięty.

          Jednak z punktu widzenia badacza, najbardziej boli traktowanie po macoszemu samej nauki. Archeologii się nie promuje, co drugi człowiek myśli, że my kopiemy dinozaury, a zwolennicy pseudonaukowej Wielkiej Lechii wchodzą oknami i drzwiami na salony. Prawda jest taka, że prócz genialny festynów jak Wolin czy Biskupin, archeologia leży. Mało powstaje książek popularnonaukowych, a liczne publikacje i opracowania badań są nieczytelne dla laika z racji naukowej formy języka i treści. Brak wciąż książek i programów popularyzujących archeologię. Ludzie mylą archeologów z bałwanem, co lata w telewizji i szuka czołgów po lesie, używając do tego wykrywacza metali. Brak jest tez świadomości prawnej i statusu stanowisk archeologicznych.  Archeolog jest złem, a te wszystkie stanowiska najlepiej to zaorać i postawić kolejne Biedronki. Po co nam kultura, historia czy tradycja?

           Archeologia bardzo się zmieniła od czasu upadku PRL. W życie wdrożono nowe technologie, w tym i cyfrowe, poznano nowe stanowiska, nasze wiedza o dawnych kulturach bardzo się poszerzyła. Archeolodzy brali udział w ekshumacjach polskich oficerów w Charkowie, wspaniałe odkrycia kompleksów grobowych w Peru, odkrycie setek starożytnych osad na ziemiach polskich, kamiennej twierdzy z epoki brązu na górze Zyndrama czy potwierdzenie obecności osadnictwa scytyjskiego w Chotyńcu. Nasi badacze prowadzą wykopaliska w Egipcie, w Ameryce Środkowej i Południowej, na Ukrainie, w Rosji, Gruzji, Armenii, Włoszech i wielu, wielu innych miejscach. Jedyny Polak, którego popiersie znajduje się w Egipcie to Kazimierz Michałowski, wybitny egiptolog, dzięki któremu możemy podziwiać zabytki z kraju faraonów w Muzeum Narodowym w Warszawie. Te niesamowite osiągnięcia pokazują nasza pewną niesamowitą cechę, nas jako Polaków, że mimo trudności i braku pieniędzy potrafimy wiele osiągnąć. Mamy z czego być dumni, jednak przeobrażeniu musi ulec samo środowisko, mus nastać bunt ludzi młodych, którzy zniszczą stare układy. Wyrazem ucywilizowania narodu, jest jego nakład na kulturę i sztukę, na duchową część materii narodowościowej. Bez niej, nasza tradycja będzie nic nie warta a my sami utoniemy w kosmopolitycznym sosie.

          Badania milenijne prowadzono w czasach kiedy nie było pieniędzy, lecz potrafiono dostrzec potrzebę wsparcia kultury. Były to procesy propagandowe, ale i patriotyczne. Ludzie widzieli i czuli potrzebę badania i poznania naszej przeszłości. Prawdę naginano, dostosowywano do potrzeb propagandy sukcesu. Ale dzięki nim wiemy dziś znacznie więcej o początkach Polski. A to wszystko dzięki temu, że zrozumiano jak ważna jest nasza historia i tradycja oraz efektywne jej poznania za pomocą archeologii.

 

Kazimierz Jaskanis